T: MACIEJCZUK: RAKIETY NIE WIDZĄ NAPISU "PRESS". SPADAJĄ I WSZYSCY GINĄ.

Ochotnicy z batalionu Donbas przed wyjazdem na pomoc okrążonym kolegom - koniec sierpnia 2014., fot. T.Maciejczuk
Właśnie wrócił z podróży po południowo-wschodniej części Europy. Przed nim kilkutygodniowy wyjazd do Syrii. O chęci przekazywania prawdy, Donbasie i oczekiwaniach związanych z wyprawą na syryjski front w drugiej części rozmowy opowiada nam korespondent wojenny, Tomasz Maciejczuk.
TUTAJ ZNAJDZIECIE PIERWSZĄ CZĘŚĆ WYWIADU
Marta Poprawa: Gdy jechał Pan do Donbasu, jak wyglądało Pana wyobrażenie o tym, jak tam może być?
Tomasz Maciejczuk: To była piękna idea walki przeciwko rosyjskiej agresji, Putinowi, o europejska Ukrainę. Na miejscu zobaczyłem, że jest zupełnie nie tak. Władze ukraińskie nie chcą wygrać, ze dochodzi do tego, że ukraińscy żołnierze na froncie nie otrzymują broni. Ukraińscy aktywiści twierdzą, ze tak jest, ze władze wolą PR niż realne działanie. Zdobycie Donbasu dla Poroszenki i wielu polityków to nie wygrana, to jest problem. W dziwny sposób tę wojnę prowadzili. Dochodziło do okrążenia pod Debalcewem a władze twierdziły, ze tego nie ma. Dlaczego? Żeby nie wysyłać tam wojsk. W Iłowajsku sytuacja wyglądała podobnie. Moi znajomi zginęli w Iłowajsku, Debalcewie i dla mnie jest to już tez sprawa osobista. Mam osobiście żal do prezydenta Poroszenki, że on na to pozwolił. I dziwnym trafem zabito i wzięto do niewoli w większości dobrowolców, czyli ochotników. Takich miejsc było dużo. Są dziennikarze, aktywiści, którzy uważają, że w ten sposób Poroszenko pozbywa się problemów. Niszczy ten element społeczeństwa, który może mu zagrażać. To jest poważne oskarżenie, ale ja to widziałem i uważam, że niestety jest to możliwe. Chciałem pomóc Ukrainie a na miejscu okazało się, że to walka oligarchów o wpływy, że Poroszenko walczy o władzę, prosi Zachód o pieniądze i broń, a tymczasem żołnierze mówią mi, że 60 km od miejsca gdzie byliśmy są składy broni i ze jest czym walczyć. Żołnierze chodzili zimą w gumowcach, letnich mundurach, mieli zardzewiałą broń. Człowiek tego nie rozumie, gdy później jedzie do Kijowa na paradę wojskowa i widzi nowoczesny sprzęt. Dlatego doszedłem do przekonania, że to nie jest tak jak nam się wydaję, jak to media przedstawiają. I to jest błąd, że dajemy Ukrainie pieniądze tak ślepo. Tam się robi polityczne bagno. Ukraina jest w tej chwili na krawędzi.
Czy prawda jest na tyle ważna dla Pana, żeby chcieć ją przekazywać ryzykując życiem? Przecież kamizelka z napisem „Press” nie chroni Pana przed ostrzałem.
Nie ma żadnej ochrony dla dziennikarzy. Rakiety nie widza napisu „Press” , rakiety spadają i giną wszyscy. Ukraińscy dziennikarze na tej wojnie też gin ęli. Prawda jest tego warta. I uważam, że Polacy powinni wiedzieć, na co pożytkowane są ich pieniądze i kogo nasze władze popierają. Nasze media mają taką skłonność do idealizowania tych, którzy są w Europie lubiani i pokazywanie w złym świetle tych, którzy lubiani nie są. I w tym momencie następuje taka informacyjna blokada.
Moździerz separatystów trafił w samochód ukraińskich żołnierzy - druga połowa stycznia 2015, fot. T.Maciejczuk
Czy jest w Panu jakiś element zawahania? Czy ta prawda jest aż tak dla Pana ważna?
Tak, są momenty zawahania. Ale kto ma to zrobić za mnie? Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to ryzyko. Nawet jadąc do Kijowa. Tam pod parlamentem rzucają granatami, dochodzi do strzelanin. O tym nikt nie powie w polskich mediach. Tam jest niebezpiecznie, również z wielu względów osobiście dla mnie. Uważam jednak, że sobie poradzę, tak jak poradziłem sobie na froncie w Donbasie przez 4 miesiące. Tam strzelała do mnie artyleria, czołgi, leżałem na ziemi z twarzą w błocie. Widziałem jak ukraińscy żołnierze się bronią, jak dziennikarz ma dylemat, jak się zachować. Mam tu na myśli moment gdy reporter zastanawia się czy ma udzielić pomocy medycznej rannemu żołnierzowi. Tacy dziennikarze, którzy siedzą w ciepłych kapciach w Warszawie powiedzą, ze to jest niezgodne z etyką dziennikarską. Ja tej pomocy udzieliłem, robiłem jeszcze więcej. Kieruje się etyką dziennikarską ale również zwykłą, ludzką moralnością. Miałem świadomość tego, że jeśli ja nie opatrzę rany temu żołnierzowi, nie podam mu odpowiednich środków, to może umrzeć. A wtedy ja musiałbym z tym żyć. W takich sytuacjach człowiek przestaje być dziennikarzem a staje się uczestnikiem tych zajść. A czy prawda jest tego warta? Uważam ,że tak. Grono ludzi, do których docieram się poszerza, nie tylko w Polsce. Moje materiały docierają do ogromnej rzeszy ludzi na Białorusi, Ukrainy. To co robię to jest kwestia prawdy, moralności, moich ideałów. One nakazują mi pokazywanie prawdy i przekazanie jej społeczeństwu.
A co z mediami w Polsce?
Jest takie podejście, że to jest za mało interesujące, żeby pokazywać to w mediach. Pojawia się pewna nisza, którą chcę wykorzystać i wypełnić. Jeśli widzę to, co pokazuje Gazeta Wyborcza, Polsat, TVN , to tym bardziej chcę pokazać od środka to, co się tam dzieje. Wiem, że jest to ryzykowne i biorę to na siebie. Dziennikarz czasami musi ryzykować, tym bardziej korespondent wojenny- ryzykuje tam każdego dnia, w każdej chwili może stracić tam życie.
Jest Pan świadomy tego
Jestem tego świadomy i mam nadzieję, że tak się nie stanie. Przestrzegam swoich zasad bezpieczeństwa, wiem, jak zachować się w pewnych sytuacjach i dotychczas dawało to dobre efekty. Mam nadzieje, że te efekty pozostaną, że będę żył, będę zdrowy. Mam 25 lat, mam jeszcze dużo czasu, mogę się rozwijać zawodowo. Nie muszę się stresować, że coś zrobiłem źle, że coś mi nie wyszło. Każdy mój wyjazd, materiał to jest dla mnie rozwijające. I mam nadzieję, że za 10 lat to co robię, będzie na takim poziomie i będzie docierać do wielu ludzi, że prawda będzie miała wpływ na decyzje polityków, myślenie ludzi, że nie będzie to tylko wartość poznawcza ale żeby było to też wartościowe dla innych ludzi. Nie robię tego dla pieniędzy, nie znalazłem sobie sposobu na życie. To jest pewna idea.
Żołnierze ukraińskiej 93 brygady bronią się przed czołgami separatystów z Donieckiej Republiki Ludowej pod donieckim lotniskiem - druga połowa stycznia 2015., fot. T.Maciejczuk
No właśnie, kwestia pieniędzy…
Dużo pieniędzy włożyłem w wyjazd na Ukrainę, więcej właściwie tam wydałem niż zarobiłem. Teraz będzie Syria, potem Irak. Tam tez najpierw muszę zainwestować, żeby później zarobić. Pieniądze na wyjazdy zbieram na portalu polakpotrafi.pl. Jest tam mój projekt „Kurdowie na wojnie przeciwko państwu islamskiemu”. Chcę zebrać 6 tys. i wiem, że to się uda. Byłem na audycji w Radio Merkury, dzwonili ludzie zainteresowani problemem Kurdów, państwem islamskim, problemem chrześcijan w Syrii. I to jest to , czego nasze media nie pokazują, bo nie maja tam swoich dziennikarzy. A nie ma ich, bo jest to niebezpieczne, żadna redakcja nie wyśle tam swojego korespondenta właśnie z tego powodu.
Czy przygotowania do wyjazdu do Syrii inaczej będą wyglądać niż przed wyjazdem na Ukrainę?
Tak. Przede wszystkim wyjeżdżając do obcego sobie kraju trzeba poznać jego kulturę, politykę, problemy społeczne i język. Dlatego też poznałem mieszkających od lat w Polsce Kurdów, jeden z nich jest radnym Kalisza. I to jest przykład, że nie każdy imigrant stamtąd jest zagrożeniem. I ci ludzie pomagają mi zrozumieć sytuację na miejscu, pomagają mi w nauce języka kurdyjskiego. Muszę też wrócić do formy fizycznej, żeby nie być balastem dla żołnierzy. Dziennikarz w takich sytuacjach musi być sprawny, bo niekiedy w sytuacjach zagrożenia przez swoją ociężałość może ściągnąć na siebie ogromne niebezpieczeństwo, może dostać się w ręce żołnierzy państwa islamskiego. Znajomość języka, realiów, sprawność fizyczna to są elementy, o które trzeba zadbać wyjeżdżając tam. Jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz, a mianowicie kontakty na miejscu. Tam jest niebezpiecznie, można trafić w różne nieciekawe miejsca, można zostać porwanym. Ja mam kontakty z Kurdami, ludźmi, którzy są postaciami publicznymi, znanymi. I ja im ufam, tzn. jest to zaufanie ograniczone ale jest lepiej kontaktować się z nimi niż z ludźmi, których kompletnie nie znam i nic o nich nie wiem.
Jak Pan planuje pobyt tam?
Najpierw polecę do Iraku, do Irbil- stolicy Kurdystanu. Stamtąd pojadę na granicę iracko- syryjską, przekroczę ją tam. I tam jest taki wąski pas przy granicy z Turcją, gdzie Kurdowie odbili terytoria od państwa islamskiego. I stamtąd będę chciał dojechać do Eufratu, który stanowi granicę, za nim zaczyna się państwo islamskie. Będę narażony tam na ataki ze strony islamistów, po drugie na ataki tureckiego lotnictwa. Turcja w tej chwili prowadzi wojnę domową, o tym też niewiele się mówi. Turcja chce byś w Unii Europejskiej, chce być sojusznikiem USA. A w ciągu trzech miesięcy zginęło tam ok. 1200 Kurdów w starciach między Turkami a Kurdami. Ostatnio polskie media, za co im dziękuję, poinformowały o tym, że turecka policja ciągnęła za samochodem zamordowanego Kurda, nagrała film z tego, były zdjęcia. Turcy uważali ,że to Fotoshop, a była to prawda. Tam giną kobiety, dzieci, a Europa milczy. Jadąc tam wiem, że pociski będą leciały nie tylko ze strony państwa islamskiego ale i ze strony tureckiej. Turcja mówi, że bombarduje islamistów, a bombarduje Kurdów. I Europa i USA godzą się na to tylko dlatego, że Turcja jest ważnym graczem geopolitycznym. Dochodzi do tego, że Turcy na manifestacjach w Ankarze, Stambule krzyczą żądając wymordowania ludności kurdyjskiej, której jest w Turcji ok. 20%. Jestem tym przerażony. Moim zadaniem jest pojechać tam do Kurdów, którzy walczą w Syrii przeciw państwu islamskiemu, pokazać ich walkę, poglądy, życie. Dlaczego? Sprawa Kurdów jest przemilczana przez media polskie, europejskie, nie istnieje.
Ktoś będzie tam Panu towarzyszył?
Na początku nie. Mam propozycje od kilku dziennikarzy ale na początku chcę być tam sam. Jeśli zobaczę, że dobrze mi się tam pracuje, są możliwości, żeby ktoś do mnie dołączył, to wtedy tak. Jest taki dziennikarz z białoruskiego Biełsatu , którego chętnie będę widział w swoim towarzystwie. To człowiek, który był w Donbasie i wie, czym jest wojna. Są dziennikarze, którzy wojnę widzą w ten sposób, że mieszkają w jakimś domku, mają internet, telewizję, jest ciepło. Jak było na Donbasie. Byli tam dziennikarze mieszkający 40 km od frontu, mieszkali w willach. A prawdę poznajemy wchodząc między ludzi, widzimy ten pot, łzy, tę tragedię, emocje. Wtedy widzimy tę wartość. A nie suche fakty: tu ktoś zginął, to coś się stało. Takie coś możemy napisać nie wyjeżdżając z domu. Są tylko depesze z agencji informacyjnych i tyle.
A rodzina? Nie uważa Pan, że może jest to trochę egoistyczne podejście? Mam na myśli to, że rodzina w pewnym stopniu przegrywa z chęcią niesienia przez Pana prawdy.
A co pani powie na temat Polaków, którzy ze względu na sytuację ekonomiczną muszą zostawić swoje rodziny i wyjechać do pracy za granicę?
Nikolaj i Wasilij - młodzi ukraińscy żołnierze z 93 brygady. Obaj zginęli w czasie walk o donieckie lotnisko. fot. T.Maciejczuk
Pan wyjeżdża na 4 tygodnie, a ci Polacy wyjeżdżają czasem na pół roku, rok, ale oni nie jadą na wojnę. Jadą pracować w różnych miejscach, ale nie na froncie.
Praca dziennikarza jest niebezpieczna. Tak samo jak praca strażaka, żołnierza. Co maja powiedzieć Polki, których mężowie wyjeżdżali na misje do Afganistanu, Iraku. I nie robili tego dla jakichś ideałów, robili to dla wypłaty.
Panu też może grozić tam niebezpieczeństwo. Na własne życzenie się Pan na to naraża…
Tak, ale równie dobrze mogę wyjść na ulicę i potrąci mnie samochód. Pójdę na dyskotekę i dostane butelką po głowie. To się zdarza. Biorę ryzyko na siebie, wiem, co się może stać. Wiem, że jeśli nie będę „pakował się” w jakieś straszne sytuacje jestem w stanie stamtąd wrócić. Wierzę w to, że uda mi się wrócić i tego się trzymajmy. Myśli pani, że gdybym zrezygnował teraz z pracy dziennikarza i pojechał na zmywak do Anglii, co byłoby bardziej wartościowe dla społeczeństwa? Ktoś czuje wewnętrzną potrzebę, żebyś pojechać na Syberie, do dżungli, na Wołyń, żeby pokazać prawdę. My możemy zobaczyć to, co się tam dzieje dzięki internetowi, mediom. Jeśli nikt tam nie pojedzie i nie opowie o tym, to my się tego nie dowiemy. Każdy zawód, który pokazuje niewygodną prawdę, który pokazuje się ścierające się silne interesy państw, jest niebezpieczny. Wierzę, że uda mi się wrócić i że będzie wszystko dobrze.
Przeczytaj poprzedni artykuł!
TRAMWAJE WRÓCĄ NA KAPONIERĘ JESZCZE W GRUDNIU TEGO ROKU
