MIASTO POZNAJ OKOLICE – LEGENDARNA GOŚLINA! (CZĘŚĆ 2)
Elewator, sarna, i deja vu, a na końcu odnalazła się legendarna kraina zwana Murowaną Gośliną. Nasza kolejna wyprawa po okolicach Poznania to 42 kilometry męki, radości i niezwykłych widoków!
Pałac Deja Vu
Idąc z Czerwonaka brzegiem Warty na północ, przywita Was w Owińskach przepiękny klasztor i zabudowania pocysterskie. Początki tego niezwykłego kompleksu sięgają XIII wieku. Swą obecną formę zawdzięcza przebudowie mającej miejsce około 1700 roku, według projektów Jana Catenazziego. Nie wiadomo czy wykorzystano do budowy pozostałości po trzynastowiecznych murach. Zaledwie 20 lat później budynki przeszły kolejną przebudowę czego przyczyną był pożar. Tym razem za projekty odpowiedzialny był Pompeo Ferrari (co może tłumaczyć kolorystykę budowli;). Na przestrzeni następnych lat wielokrotnie powiększano kompleks i zmieniano nieznacznie jego formę.
Historyczną ciekawostką jest fakt, że klasztor odwiedził sam Napoleon Bonaparte w 1806 roku. Jeśli chcielibyście napisać historyczną powieść sensacyjną, której akcja miałaby dziać się na terenach Wielkopolski to podpowiem, iż podczas tej wizyty doszło do próby zamachu na Francuskiego przywódcę.
W 1838 roku w klasztorze uruchomiono zakład psychiatryczny, co miało się okazać w przyszłości niezwykle tragicznym pomysłem. Szpital przetrwał bowiem wiatry historii aż do 1939 roku, gdy w ramach akcji T4, Niemcy eksterminowali wszystkich pacjentów.
Po II wojnie światowej utworzono tu ośrodek dla niewidomych dzieci, który w 1973 przekształcono w Ośrodek Szkolno-Wychowawczy. Kościół służy obecnie jako świątynia parafialna. W 2013 roku obiekt otrzymał nagrodę w konkursie „Zabytek Zadbany”, w kategorii „najlepsza rewaloryzacja przestrzeni kulturowej i krajobrazu”.
A gdy tylko wyjrzycie za róg parkingu przy klasztorze, Waszym oczom ukaże się dla odmiany pałac. My przeżyliśmy swego rodzaju deja vu, gdy okazało się, że znów stoimy przed pałacem rodziny von Treskow. Dwa dni wcześniej, uwięzieni w Strykowie również oglądaliśmy pałac tego rodu.
Przepiękny budynek ukończono w 1806 roku. Zygmunt Otton von Treskow chciał stworzyć rezydencje rodową, co mu się zresztą udało. Pałac był własnością jego rodziny aż do 1945 roku. Po wojnie budynek przekształcono w szkołę podstawową i przedszkole. Pierwsza funkcjonowała do 1993 roku. Przedszkole zamknięto 5 lat później.
Pałac trafił w prywatne ręce. Jednak inwestor zamiast budynek ratować pozostawił go na pastwę szabrowników. Zdewastowany, zrujnowany obiekt wrócił w ręce gminy pod koniec 2002 roku. Choć gmina uporządkowała staw i trawnik wokół pałacu, to budynek wciąż niszczeje, dewastowany niestety, przez grupy pijanej młodzieży. Co piszący reportaż miał nieszczęśliwą okazję widzieć na własne oczy.
Gdzie się podziały Śnieżyce?
Minąwszy Bolechowo wkroczyliśmy na teren wsi polskiej, znanej z powieści i filmów obyczajowych. Pola przeplatały się tu z zagajnikami, od czasu, do czasu widywaliśmy łączkę leżącą odłogiem. W ten obraz mimochodem wplątane były gospodarstwa i domeczki jednorodzinne. Gdyby nie wiosenna pora można by za Mickiewiczem rzec, że tęskno nam do „tych pól malowanych zbożem rozmaitem, / Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem”, choć to co mijaliśmy, to chyba był rzepak.
Droga wiodąca do Śnieżycowego Jaru udekorowana jest przepięknymi miejscami. Zaczynając od przystani Binduga, przy której można odpocząć w świetnie przygotowanych zadaszonych drewnianych ławeczkach. Gdy tamtędy przechodziliśmy jakaś rodzinka urządzała sobie grilla. Do brzegu cumował zaś mały jachcik.
Idąc dalej wzdłuż Warty można napotkać piękne jeziora nad którymi wygrzewają się okoliczni mieszkańcy. Ścieżki przerywane są małymi strumieniami, które żłobią powolnie tunele w okolicznym lesie. Każdego fana uroków przyrody takie obrazy muszą wprawić w ekstazę!
Nabrzeże prowadzi przez piękne krajobrazy i gdy już myślisz, że nic nie może Cię zaskoczyć, wtedy wprost z lasu wyłania się Skaczący Młyn. To gospodarstwo agroturystyczne, dom weselny, restauracja i właściwie wszystko, położone w niezwykle malowniczym miejscu z własnym stawem. Pisałem już o tym miejscu, w styczniowym reportażu ze Śnieżycowego Jaru*. Wiosną ośrodek jest jeszcze ładniejszy a mnie nadal nie udało się ustalić kim są osoby pochowane w grobach tuż za płotem tego niezwykłego miejsca.
Śnieżycowy Jar to więcej niż piękne miejsce. To prawdziwa świątynia natury. Tu człowiek może poczuć ten wspaniały spokój i piękno przyrody! Choć, i piszę to z ogromnym żalem, kolejny raz nie udało mi się zobaczyć śnieżyc wiosennych. Nie chodzi tu oczywiście o burze śnieżne w maju. Śnieżyca wiosenna to prześliczny kwiatek z rodziny amarylkowatych. Rośnie głównie w Sudetach i Karpatach. Rzadko występuje poza terenami górskimi, stąd jej wyjątkowość na wielkopolskich terenach. Bardzo wcześnie kwitnie, zdarza się, że nawet w lutym. My dotarliśmy do Śnieżycowego Jaru na początku maja i już nie było po nich śladu. Marta nie dawała za wygraną i szukała bardzo dogłębnie. Może śnieżyce też nie lubią 3 majowego święta?
Legendarna Goślina
Wychodząc z rezerwatu czuliśmy się jak uchodźcy. Na rozciągłości całej ścieżki toczyła się wielka wojenna kampania. Z nieznanych nam przyczyn, mrówki z mrowiska po prawej stronie ścieżki mocno nacierały na te z mrowiska po lewej. Jatka potęgowana była przez przejeżdżających po ścieżce, nieświadomych niczego rowerzystów. Mrówki żadnej ze stron nie chciały się poddać. Gdy dowódcy obu wojsk zauważyli dwa wysokie obiekty, stojące przez dłuższy czas na środku frontu, musieli wydać podobne rozkazy. Ich podwładni i ci z lewej i ci z prawej rozpoczęli podbój naszych butów. To był moment, w którym ogłosiłem odwrót.
Nasz oddział na szczęście bez strat wycofał się do wsi Starczanowo, gdzie też napotkaliśmy zwierzęta. Na szczęście były to kozy, o wiele bardziej pokojowo nastawione niż mrówki, a dodatkowo za płotem. Co umocniło mnie w przekonaniu, że nie zostaniemy przez nie rozszarpani na strzępy, a właśnie to ewidentnie planowały wcześniej mrówki.
Ostatnie 9 kilometrów było prawdziwą męczarnią. Mieliśmy już w nogach ponad 30. W myślach zacząłem przeklinać pomysł dotarcia do Murowanej Gośliny przez Śnieżycowy Jar. Stopy bolały nas niemiłosiernie. Mnie dokuczał bardzo mocno staw biodrowy, Martę bolały plecy.
W tej sytuacji, każda pojawiająca się tabliczka z nazwą kolejnej miejscowości wydawała nam się kpiną z naszej wytrwałości. Uzmysłowiłem sobie to, gdy minęliśmy znak informujący nas, że za kilometr będziemy w końcu w Murowanej. Idziemy, idziemy, idziemy i w końcu jest znak! Widzę go w oddali i żartobliwie mówię do Marty „oto w końcu to legendarne miejsce, mityczna kraina Murowana Goślina”. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po pokonaniu tego symbolicznego kilometra naszym oczom ukazała się tabliczka z napisem „Raduszyn”. Wtedy połączenie naszego zmęczenia i frustracji spowodowało, że przez chwilę uwierzyliśmy, iż Murowana Goślina to tylko mit, krążący wśród mieszkańców Wielkopolski.
Raduszyn okazał się zmyłką. Pułapką dla ludzi małej wiary, którzy po przejściu 8 kilometrów ze Śnieżycowego Jaru postanowiliby zawrócić. My nie zawróciliśmy wierząc, że to miasto musi istnieć! Nasz upór został doceniony. Znaleźliśmy Murowaną Goślinę! Jej mieszkańcy wydawali się być zaskoczeni naszą radością i zadowoleniem z odkrycia tego miejsca. Nie zdawali sobie sprawy, bo i skąd, że przeszliśmy 42 kilometry, by udowodnić istnienie ich miejscowości. Za nasz trud i znoje podróży Goślina pożegnała nas pięknym serduszkiem na stacji kolejowej. Bo tak, zamiast iść do niej okrężną drogo przez 10 godzin, można przez 30 minut jechać pociągiem. Ale czy wtedy byłoby tak fajnie?
Koniec
*Link do reportażu ze Śnieżycowego Jaru: http://www.miastopoznaj.pl/wokol-poznania/4980-miasto-poznaj-okolice-zagubiony-w-sniezycowym-jarze-czesc-i