NIEKTÓRZY ZARZUCAJĄ MI, ŻE BYWAM MAŁO WYRAZISTY
Pamiętam, że gdy zostałem radnym, to była jesień 1998 roku, to mimo że bywałem wcześniej w tym budynku i znałem tutaj wiele osób, miałem poczucie onieśmielenia, nowego miejsca, świadomości, że pierwsza rzecz, którą muszę się zająć, to dużo się uczyć - opowiada w rozmowie z nami przewodniczący Rady Miasta Poznania Grzegorz Ganowicz.
Sebastian Borkowski: Chciałem zacząć o hasła „zmiana”. Od wielu lat jest Pan związany z pracą w samorządzie, a początki tego wszystkiego sięgają jeszcze czasów, kiedy działał Pan w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Czy jest to taki moment, który zapoczątkował Pana działalność wśród ludzi?
Grzegorz Ganowicz: To jest proces. Kiedy powstawało Niezależne Zrzeszenie Studentów, czyli w roku 1980,wtedy na pewno nie mieliśmy w głowach wizji wolnej Polski czy samorządu terytorialnego. Raczej to była próba samoorganizowania się w sprzeciwie wobec władzy, nasza studencka odpowiedź na sierpniowe strajki. I ja widzę raczej inną klamrę: być może dla wielu młodych ludzi obecne akty sprzeciwu teraz się dziejące, są analogiczne do tych, które myśmy podejmowali w latach 80tych.
Młodość.
I chęć przeciwstawienia się władzy. Tylko różnica jest taka, że myśmy wtedy nie mieli w ręku kartki wyborczej, którą można temu czy innemu pokazać. Byliśmy w tym wszystkim, co się kryje pod słowem totalitaryzm. I to był nasz sprzeciw, nasz bunt. Marzenie by każdy w przyszłości mógł decydować za pomocą wyborów, a niekoniecznie odwołując się do działań nielegalnych. Sprzeciw i bunt są czymś naturalnym, zwłaszcza w młodości. Teraz jednak w rękach mamy inne instrumenty i uczmy się z nich korzystać. Innymi słowy, trzeba chodzić na wybory.
Ludzie skorzystali z tych instrumentów, kiedy wybrali Pana pierwszy raz. Pamięta pan swoje początku w samorządzie? Był Pan jeszcze wtedy wybrany z Unii Wolności, prawda?
Tak. To było rok 1998. Nie byłem od początku lat 90 tych radnym, przyglądałem się trochę z boku.
No to został Pan wybrany sporo po czasach studenckich.
Jak zostałem radnym miałem 38 lat. Jak się zaczynał samorząd w roku 1990 byłem zajęty czymś innym – rozrastającą się rodziną, budowaniem działalności gospodarczej…
…Której początki sięgają jeszcze czasów, gdy działał Pan w NZS.
Trochę tak. Zajęty też byłem kibicowaniem i wspieraniem własnego ojca, który był senatorem I kadencji Senatu RP. I tu jest też pewna klamra. On pracował w senackiej komisji ds. samorządu terytorialnego i to właśnie ta komisja przygotowała tą pierwszą podstawową ustawę samorządową. I to jest jedyna taka ustawa przygotowana przez Senat, która tak odmieniła życie Polski. Więc to, że 8 lat później wszedłem do działalności samorządowej, po części na pewno jest też zasługą ojca i atmosfery, która panowała w domu.
Jak wyglądały początki?
Pamiętam, że gdy zostałem radnym, to była jesień 1998 roku, to mimo że bywałem wcześniej w tym budynku i znałem tutaj wiele osób, miałem poczucie onieśmielenia, nowego miejsca, świadomości, że pierwsza rzecz, którą muszę się zająć, to dużo się uczyć. Wtedy padła też taka propozycja, żebym od razu został wiceprzewodniczącym rady, ale odmówiłem. Miałem poczucie, że bym przekraczał próg własnej kompetencji. Zostałem wiceprzewodniczącym jednej komisji, co i tak było jakimś wyzwaniem. Wszystko szło krok po kroku.
Następy krok to zostanie przewodniczącym.
Nie od razu.
Faktycznie, najpierw jeszcze wiceprzewodniczący.
Pod koniec drugiej kadencji, ponieważ ówczesny przewodniczący Przemysław Alexandrowicz trafił do Senatu RP, zostałem przewodniczącym.
I to był 2005 rok.
A dokładnie 13 grudnia 2005.
Przewodniczącym jest już Pan prawie 10 lat. I przez wiele osób jest Pan utożsamiany z tą funkcją w Poznaniu.
To ma swoje dobre i złe strony.
Mówiąc o złych stronach ma Pan na myśli np. start w wyborach na prezydenta Poznania i podczas kampanii wyborczej utożsamianie Pana jednak z inną funkcją?
Na przykład. Ale też z takim dla każdego niebezpieczeństwem, czyli ryzykiem popadnięcia w rutynę.. To się może źle skończyć.
To po 10 latach na pewno ma Pan jakiś złoty środek na tą rutynę?
Przede wszystkim trzeba pamiętać, że praca rady i jej przewodniczenie ma służyć wspólnocie samorządowej, czyli mieszkańcom. Ze pełnienie funkcji, jej piastowanie nie jest celem samym w sobie. Staram się uważnie obserwować to, co się dzieje dookoła i podejmować kolejne zadania. W tej chwili wiem, że jest potrzebna w tej kadencji zmiana statutu w funkcjonowaniu Rady. Np. jest potrzeba doprecyzowania zasad prowadzenia prac komisji.
Czyli kwestie techniczne.
Tak. Komisja powinna być według mnie miejscem bardziej elastycznie prowadzonej pracy, gdzie wszyscy biorą udział w dyskusji. Natomiast sesja powinna być bardziej miejscem zaprezentowania stanowisk i miejscem na podjęcie decyzji.
Wspomniany przed chwilą Radny Alexandrowicz w rozmowie z nami stwierdził, że Rada Miasta potrzebuje więcej finansów, które radni mogliby przeznaczyć na ekspertyzy. Nie wszyscy radni znają się np. na tematach związanych z zagospodarowaniem przestrzennym. Jak Pan to widzi?
To jest generalnie problem samorządu i jego umiejscowienia w systemie prawnym. Problem braku równowagi między organem stanowiącym samorządu – czyli radą, a organem wykonawczym – czyli prezydentem. Tak to jest skonstruowane, że nawet biuro Rady jest w strukturze urzędu miasta, więc podlega prezydentowi. I to powoduje, że przynajmniej część radnych nieufnie podchodzi do opinii wychodzących z urzędu, bo skoro „zapłacił za nią prezydent, to jest to opinia zgodna z jego oczekiwaniami”.
Tutaj chodzi jednak o inny punkt widzenia.
Jeżeli mówimy o prawie i o opiniach prawnych, to nie ma innego punktu widzenia. Więc widzę pewną sprzeczność w takim oczekiwaniu. Z drugiej strony, jeżeli chcieć żeby rada była równorzędnym partnerem, to trzeba by stworzyć drugą strukturę, prawie taką jak urząd, z takim samym budżetem. Czy rzeczywiście nas na to stać?
Inny przykład. Radni często mają wrażenie, że jak prezydent przynosi jakąś uchwałę to ma pozytywną opinię prawną. A jak my, radni, coś dostarczamy, to mamy negatywną. Ponieważ przyglądałem się pracy legislacyjnej wielokrotnie, to wiem, że często, jeżeli prezydent jakieś dokumenty przygotowuje to trwa to dłuższy czas, często kilka miesięcy i jest już „wyczyszczone” przez dział prawny. Tymczasem my dostarczając coś dajemy „surówkę”, która dopiero ten proces musi przejść, stąd w początkowym momencie taka, a nie inna, opinia.
Nie chcę powiedzieć, że problem zasygnalizowany przez P. Alexandrowicza nie istnieje. Radni rzeczywiście potrzebują wiedzy eksperckiej. Rozwiązanie tego problemu nie jest jednak wcale proste.
Mam wrażenie, że często jest potrzebny radca prawny, do którego można po prostu podejść i zadać jedno, czy dwa pytania i od razu uzyskać odpowiedź. Taka osoba zresztą w biurze rady pracuje pracuje.
Na koniec chciałem spytać o pozytywy bycia przewodniczącym przez tyle lat. Jakie Pan widzi?
Przez ten czas wiele się nauczyłem. Dotyczy to zarówno organizacji pracy rady jak i podstaw prawnych funkcjonowania samorządu Te doświadczenie staram się wykorzystywać w codziennej pracy. Przydaje się ono, na przykład gdy trzeba zapanować nad emocjami w czasie trudniejszych sesji.
Poznałem wiele osób związanych z samorządem w całej Polsce. Te kontakty pozwalają na korzystanie z doświadczeń innych samorządów. Z przewodniczącymi samorządów dużych miast spotykamy się regularnie i jest to forum wymiany doświadczeń i dyskusji o praktykach w różnych radach miejskich.
Wciąż się uczę. Kiedyś zrobiłem błąd i na szczęście udało mi się na samym początku z niego wycofać. To była duża nauczka, ale pewnie każdy musi przez to przejść. Mianowicie, gdy radca prawny o jakiejś poprawce do uchwały wydał opinię negatywną, to ja już zacząłem mówić podczas sesji, że nie poddam jej pod głosowanie. Na szczęście, zobaczyłem zdziwienie na sali, zrozumiałem i się z tego wycofałem. Opinia prawna jest tylko informacją pomocniczą, rada może podjąć uchwałę dowolną, ewentualnie w trybie nadzoru zostanie to unieważnione.
Czyli przewodniczący obradom a nie podejmujący decyzje.
Tak jest. Jeszcze jedna rzecz, czyli sposób spełniania tej funkcji. Niektórzy zarzucają mi, że bywam mało wyrazisty. Ale pomijając cechy charakterologiczne, to jest świadomy wybór. Bo jeśli mam sprawnie prowadzić sesję Rady Miasta, zwłaszcza na burzliwej sesji, to nie mogę sam stać się stroną sporu. Muszę też baczyć na to, by w działaniach jakie prowadzę jako Przewodniczący Rady Miasta, starać się być obiektywnym nie według klucza partyjnego – jak ktoś mówi nie na temat, to ucinać to, nawet jeżeli jest to kolega z klubu.
-------------
W cyklu naszych rozmów z radnymi miejskimi rozmawialiśmy już z: Przemysławem Alexandrowiczem, Michałem Boruczkowskim i Małgorzatą Dudzic-Biskupską, Karoliną Fabiś-Szulc oraz radną Joanną Frankiewicz.