ZJEDNOCZYLIŚMY SIĘ, ŻE JA NIE MOGĘ
Prymas polski stwierdził, że rocznica chrztu to okazja do zjednoczenia się Polaków. Dlaczego? Nie bardzo wiem. Skoro w naszym społeczeństwie są różni ludzie, wierzący w wiele rzeczy i niewierzący. Chrzest nie łączy dziś nawet ochrzczonych i praktykujących – starczy spojrzeć na polityków. Także dla mnie nie jest to okazja do zjednoczenia. To po prostu fakt historyczny z dalekiej przeszłości.
Nieco wcześniej prymas stwierdził też, że Polskę budowały różne religie i ateiści. Trzeba mu więc oddać to stwierdzenie, choć można byłoby się spierać na ile religia odgrywała rolę polityczną i z polityką była związana – także z tragicznym skutkiem dla obywateli Korony i Rzeczypospolitej. Bywała instrumentem polityki. Te czasy powinny jednak bezpowrotnie minąć. Dziś to co powinno nas łączyć i to co łączyło wcześniej ludzi różnych religii, to dobro państwa i jego mieszkańców. Tymczasem cała idea obchodów chrztu zaprzecza temu. Mamy tak naprawdę święto religijne i odwołujące się do religijnego charakteru zdarzeń. Troska o Państwo, którego elementem budowy było przejście na chrześcijaństwo, nie znalazła miejsca w przemówieniu prezydenta RP. Dominowały kwestie „chrześcijaństwa” oraz przeszłości. Nie była ona tez nawet okazją do wyciągnięcia wniosków z dawnych błędów – np., że na sojuszu tronu i ołtarza, tracili mieszkańcy kraju, bogaciły się elity”. „Chrześcijańskie dziedzictwo aż po dzień dzisiejszy kształtuje losy Polski i każdego z nas, Polaków.” – powiedział Andrzej Duda. No NIESTETY wciąż tak jest. Choć wielu się z tym dziedzictwem utożsamia jedynie symboliczne a kraje z religią dominującą oprócz Iranu odeszły w zapomnienie.
Jak kpina brzmiały słowa prezydenta RP o wolności. Przecież Polanie byli wówczas wolnymi plemionami. Jako państwo również mieliśmy wolność. Potem brakowało jej dla nie-chrześcijan. Kobiet. Z czasem wolność zupełnie stracili chłopi. Gdyby prezydent Duda był księdzem można by jego słowa interpretować jako nawiązanie do uwolnienia naszych dusz od grzechu i wolności w związku z zbawieniem jakie przyniósł nam Chrystus. Ale mamy do czynienia z najwyższym przedstawicielem Państwa Polskiego!
Nie chodzi mi o czystą krytykę polskiego kościoła, który w historii naszej państwowości miał wiele chlubnych dni. Problem leży w tym, że nadal rocznica polskiej, naszej wspólnej, państwowości, kręci się wokół religii. Wówczas była to decyzja polityczna, w dużo mniejszym lub wcale religijna. Jej skutki poza społecznymi również miały charakter polityczny. Tymczasem w całej sprawie wciąż wybrzmiewa głównie „chrzest”. Nie fakt, że zaczęto wówczas mozolną budowę państwa Polskiego. Dziś jakby próbuje się odwrócić tamte proporcje a dla kościoła katolickiego święto zdaje się być okazją do kolejnego podkreślenia niesłusznych pretensji do odgrywania kluczowej roli w kraju. Czy jesteśmy państwem kościelnym? Nie. Kościół zresztą na tym (nie tylko na Paetzu) straci.
Kościół rzymsko-katolicki jest dziś elementem tożsamości tylko części z nas. Na pewno więc, wbrew słowom prymasa, chrzest nas nie połączy. To, że chrzest nie jest okazją do zjednoczenia dobrze pokazują demonstracje podczas obchodów, przy okazji obecności w Poznaniu oficjeli państwowych i kościelnych. To nie 3 maja, kiedy potrafimy świętować razem. Dopóki będzie mowa głównie o chrzcie Polski zamiast o naszej wspólnej państwowości dopóty trudno byśmy jednoczyli się w imię idei wspólnego dobra w ramach struktur państwa.
Jeśli w ogóle tego dnia wyszliśmy z domu w Poznaniu (ze strachu przed korkami), albo byliśmy w innym mieście Polski czy wsi to warto sobie odpowiedzieć jak wyglądały ulice i czy w ogóle nasi sąsiedzi i współobywatele odczuwali świąteczną atmosferę. Jeśli nie to chyba warto się zastanowić co z całą ideą obchodów rocznicy chrztu Polski jest nie tak. Państwo oparte na „chrzcie” nie będzie nigdy państwem wszystkich obywateli Polski. A jeśli nie będziemy potrafili sprawić (politycy nie będą potrafili), by społeczeństwo powszechnie i radośnie utożsamiało się ze świętem początków naszego Państwa, to nie będziemy mieli i na co dzień odpowiedzialności za przestrzeń. Dziś staje się ono świętem dla właśnie owych rzekomych „elit”, które w sutannach lub garniturach zgromadziły się tłumnie w mieście Poznaniu.
Marta Poprawa pisze, że nasze chrześcijaństwo to głównie słowa i jest ono bardzo powierzchowne. Zgadzam się. To pewien absurd. I jednocześnie rzecz, która mnie napawa niesmakiem. W końcu z jednej strony mówimy wiele o naszej religii i wierze, z drugiej odrzucamy jej najbardziej uniwersalne zasady i wartości moralne. Zasłaniamy się nią, zwłaszcza w polityce, kiedy nam wygodnie i odrzucamy kiedy możemy. To problem nie tylko polskiej polityki ale tez polskiego społeczeństwa. Religia jest dla nas symbolem tradycji ale nie niesie konkretnych zachowań. U części to też oczywiście umiejętność krytycznego spojrzenia na nią. Dobrze to „pomieszanie z poplątaniem” ilustrują sondaże – bardzo duży odsetek osób, które deklarują się jako katolicy i choćby od święta idą do kościoła i duże odsetki zwolenników In vitro, związków partnerskich, czy utrzymania obecnego kompromisu aborcyjnego. Na ile to krytyczne podejście a na ile przywiązanie do tradycji? Trudno mi powiedzieć. Stosunek do święta rocznicy Chrztu Polski wydaje się pokazywać, że to jednak przywiązanie do świątecznej tradycji. Nie wychodzimy masowo cieszyć się z tego zdarzenia. Nie jednoczymy się. Impreza na stadionie w Poznaniu ma z kolei wyraźnie ów odpustowo-tradycyjny charakter. Nie ujmuję tym, którzy chcą w tym wydarzeniu uczestniczyć – sam lubię odpusty w małych miasteczkach. Nie włączamy się też jednak w nurty kościelnej zmiany wśród świeckich i nie zrywamy z przyzwyczajeniami. Funkcjonujemy w absurdalnym zawieszeniu między nakazami wiary a swoimi własnymi potrzebami.
Ten niesmak przechodzi jednak w obrzydzenie, gdy widzę z jakim, wręcz teatralnym, nabożeństwem przyjmują ciało Chrystusa polscy politycy, premier rządu Beata Szydło i prezydent RP Andrzej Duda. Ci sami polscy politycy i przywódcy, którzy wobec uchodźców i innych potrzebujących nie potrafią wyrazić nic ponad niechęć czy odrzucenie. Ta powierzchowność wiary i chrześcijaństwa jest w ich przypadku wyraźnie widoczna.
Prościej byłoby więc gdyby w debacie publicznej kościół i religia przestały wreszcie odgrywać rolę. W końcu to nie Kościołowi i swojej wierze służą politycy a społeczeństwu polskiemu – coraz bardziej różnorodnemu. Jeśli ktoś chce służyć swojej religii to musi i może robić to poza parlamentem.
Takie obchody powstania Państwa polskiego, bez nadmiernego udziału kościoła, bez myślenia kategoriami i metaforami religijnymi muszą się wreszcie w Polsce zdarzyć. Są nam potrzebne byśmy potrafili ze sobą dyskutować w imię wspólnoty nie religijnej a państwowej. Społeczeństwo obywatelskie, wciąż słabe, takich rocznic potrzebuje.
PS. Domyślam się, że zaraz obudzą się oburzeni, że to przecież komuniści obchodzili 1000 – lecie bez aspektu religijnego. Nie byłem świadkiem tamtych obchodów. Mało mnie one interesują. Ważne jest za to dla mnie, by z pamięcią o początkach państwa Polskiego mogli się utożsamić wszyscy, nie tylko ochrzczeni czy wierzący.