GDZIE BYŁA POLICJA?
- Skończyłem pracę w sobotę o 22:30. Cieszę się jak głupi, bo o pół godziny wcześniej. Wpadam do szatni i pierwsze co, to szukam telefonu. Nie ma. Portfela też. Już wiedziałem co się stało! Policja oczywiście telefonicznie przyjęła zgłoszenie, ale ruszyć do akcji nie zamierzała, więc to ja musiałem pójść do nich – Michał, ofiara kradzieży.
Pizza Kac
Wszystko zaczęło się w marcu, a właściwie w styczniu. Wtedy student piątego roku socjologii, Michał wpadł na genialny w swoim mniemaniu pomysł, by na dwudzieste pierwsze urodziny swojej dziewczyny, sprezentować jej wymarzoną wycieczkę do Hiszpanii.
Choć rynek pracy w Poznaniu otwarty jest na młodą krew, przez cały drugi miesiąc roku, Michał rozsyłał swoje Curriculum Vitae. Niestety, bez żadnego odzewu. Dopiero na początku marca coś drgnęło. Zadzwonił telefon, pani serdecznie zaprosiła na spotkanie w jednej z większych galerii handlowych. Na spotkaniu Michał dowiedział się, że w tej sieci restauracji przyjmuje się tylko najlepszych, ale za to wszyscy są tu jak rodzina i w ogóle panuje miła atmosfera.
Niecałe 8 złotych za godzinę na rękę, to nie były szczyty marzeń Michała. Ale szybko obliczył sobie, że wystarczy wytrzymać dwa miesiące, by zarobić wystarczająco dużo pieniędzy na przelot tanimi liniami i skromne życie przez jakieś pięć dni w Madrycie. W stolicy Hiszpanii miał wuja, który zgodził się użyczyć swego mieszkania na kilka dni, co stanowczo obniżało koszty wyprawy.
Na drugim spotkaniu, pani przyjmująca do pracy przestała być panią, a stała się Martą. Taki zachodni zwyczaj, który każe wszystkim pracownikom niezależnie od wieku i sprawowanej funkcji mówić sobie po imieniu. Pokazała młodemu socjologowi wszystkie zakamarki restauracji. Na koniec dostał robocze ciuchy, czyli dwie koszulki, daszek zabezpieczający włosy oraz fartuch. Do tego wyposażenia dołączona była również karta magnetyczna do odbijania godzin pracy oraz kluczyk do szafki.
Na początku Michała w ogóle nie zdziwiło, że dzieli szafkę z innym pracownikiem. Doświadczenie z letnich prac w nadmorskich ośrodkach wypoczynkowych nauczyło go, że takie rzeczy to norma. W zasadzie, cieszył się, że szafka jest w ogóle zamykana. Co miało niebagatelne znaczenie w momencie, kiedy w kuchni owej restauracji kategorycznie zabraniano posiadania telefonu komórkowego oraz portfela z własnymi pieniędzmi. Szatnia natomiast, znajdowała się koło korytarza pracowniczego. Korzystali z niej pracownicy wszystkich restauracji znajdujących się na tym piętrze galerii handlowej. Michał i tak miał fart, bo jego szafkowy „współlokator” pracował w tej samej knajpie.
Bilans zysków i strat
Praca w gastronomii zawsze jest ciężka. Michał miał już pewne doświadczenie, więc mniej, więcej zdawał sobie sprawę jak będzie. Męczyło go jednak, że receptury wszystkich potraw trzeba było znać na pamięć. W ciągu niecałych dwóch tygodni opanował może pięć przepisów, nie więcej. Dlatego jego ulubionym miejscem pracy był zmywak. Tam nie trzeba było wiedzieć nic, a jedyne czego żądano, to umytych na czas naczyń.
Feralnego dnia miał dziesięciogodzinną zmianę na tym właśnie stanowisku. Była sobota, zaczynał od 13. Gdy przyszedł, zmywak zawalony był naczyniami. Do pierwszej garami powinien zajmować się człowiek, który ma wpisane w grafiku stanowisko „pasty”. Czyli odpowiedzialny za przyrządzanie dań z makaronem. Wyraźnie dało się zauważyć, że albo popyt na spaghetti gwałtownie wzrósł w restauracji o 300% albo pan „pasta” całkowicie olał zmywanie. Po odgłosach radosnych pogaduch „makaroniarza”, Michał domyślił się, że drugie rozwiązanie jest o wiele bardziej prawdopodobne.
Pierwsza i jedyna przerwa w tym zabójczym maratonie przypadła młodemu studentowi na godzinę 18. Po zjedzeniu przysługującego każdemu pracownikowi obiadu, składającego się z małej pizzy i popiciu jej szklanką pepsi, Michał popędził do szatni, by smsem dać znać dziewczynie, że jeszcze żyje.
Czas na zmywaku mija błyskawicznie, a że o dziwo klientów było mało jak na weekend, główna menedżerka zarządziła sprzątanie kuchni bardzo wcześnie.
- Skończyłem pracę w sobotę o 22:30. Cieszę się jak głupi, bo o pół godziny wcześniej. Wpadam do szatni i pierwsze co to szukam telefonu. Ale komórki nie mogę znaleźć. Zakładam spodnie cywilne a tu się okazuje, że portfela też nie ma. To juz wiedziałem co się stało! Lecę do restauracji i pytam mojego "współlokatora", czy nie przekładał moich rzeczy a on, że "o 20 twój telefon dzwonił". Więc pytam, czy szafka była zamknięta? Oczywiście była. Zgłaszam menedżerce, ta nie chce wierzyć i musimy iść do szatni żeby jeszcze raz sprawdzić. Ona się waha, czy wzywać policję. Ja na nią krzyczę, że natychmiast! Wiec ona wzywa najpierw ochronę a po dalszych moich krzykach daje mi telefon, żebym sobie sam zadzwonił – oburza się Michał, gdy wspomina wydarzenia tamtej nocy - policja oczywiście telefonicznie przyjęła zgłoszenie. Ale dupska ruszyć nie zamierzała, więc to ja musiałem pójść do nich. Prace rzuciłem natychmiast! – złości się chłopak.
Służba nieuporządkowana
Drogę z galerii handlowej do swej studenckiej stancji, jakieś trzy kilometry, Michał przebiegł w rekordowym dla siebie czasie. W mieszkaniu pokrótce wyjaśnił dziewczynie co zaszło. Z jej telefonu zablokowali karty płatnicze i razem udali się na komisariat Stare Miasto, o co poprosił funkcjonariusz przyjmując telefoniczne zgłoszenie.
Na miejscu, była trzecia w nocy, w obskurnej poczekalni nikogo nie było, nawet policjanta dyżurnego. Zjawił się po dziesięciu minutach i kazał dalej czekać. Już po czterdziestu pięciu następnych, zjawiła się policjantka, która zabrała Michała na rozmowę. Opisał cały dzień, opisał skradzione rzeczy, poinformował, iż ochrona dysponuje nagraniami z monitoringu, który rejestrował co dzieje się na korytarzu pracowniczym przy szatni. Wyjaśnił, że telefon nie mógł być skradziony przed 18, bo na przerwie pisał smsa oraz, że „współlokator” słyszał jego dzwoniący telefon o 20. Policjantkę w całej sprawie interesowało jedynie, czy Michał chce oskarżyć „współlokatora” o kradzież. A on, choćby i chciał, to nie mógł, bo na jakiej niby podstawie? Jedyne co świadczyło przeciwko koledze z szafki, to to, że jemu akurat nic nie skradziono. Zmęczony i wściekły na całkowity brak reakcji organów ścigania Michał, powlókł się do domu.
Całą niedzielę przespał, by w poniedziałek rano zorientować się, że z jego konta bankowego w sobotę, między godziną 20 a 23 zniknęła niecała stówa. W porcjach po dwadzieścia i trzydzieści kilka złotych, transakcjami dotykowymi. Niezwłocznie zadzwonił na policję by to zgłosić. Przez telefon dowiedział się, że takie rzeczy to najlepiej zgłaszać osobiście na komisariacie oficerowi zajmującemu się sprawą.
- Na miejscu za biurkiem dyżurnego siedział wielki jak szafa goryl ze złotym łańcuchem na szyi. Przez chwilę nie wiedziałem, czy na pewno jestem na komisariacie, czy może w jakiejś gangsterskiej melinie – wspomina Michał.
Jak zwykle w takich sytuacjach bywa, groźny goryl okazał się bardzo miły i uczynny. Podał imię, nazwisko i numer telefonu policjanta odpowiedzialnego za te sprawę. Równocześnie uprzedzając, iż będzie lepiej jeśli młody socjolog zadzwoni wieczorem, bo wtedy zaczyna się dyżur tamtego oficera. Michał dzwonił i dzwonił, i dzwonił, i nic. Następnego dnia od rana próbował się dodzwonić, udało się koło piętnastej. Policjant, który odebrał był oburzony tym telefonem, pytał kto udostępnił jego numer i komentował „skąd pan w recepcji wie, kto zajmuje się sprawą”. Michał nie wytrzymał, krzyknął, że ma ważne dowody i nie obchodzi go kto je przyjmie. Wszak przez internetowe bankowe konto udało się uzyskać adres sklepu, w którym domniemany złodziej robił zakupy jego kartą. Gdy policjant odrobinę ochłonął poprosił o chwilę cierpliwości. Po jakiejś minucie podał kolejne nazwisko i kolejny numer telefonu z podobnym do goryla zastrzeżeniem, że dzwonić należy wyłącznie wieczorem.
Michała nie zdziwił fakt, że tego wieczoru nikt nie odbierał telefonu pod numerem podanym przez rzucającego się policjanta. Dopiero następnego dnia popołudniu, czyli dokładnie cztery dni od kradzieży, ktoś odebrał. Tym razem poproszono o stawienie się na komisariacie o 21. Po spisaniu dodatkowych zeznań policjant poinformował, że on właściwie nie jest odpowiedzialny za to śledztwo, bo sprawa nie wyszła jeszcze z rejestracji.
Grzech zaniechania
Kilka tygodni później, pocztą przyszło powiadomienie o wszczęciu postępowania, na którym wartości wszystkich skradzionych przedmiotów zostały stanowczo zaniżone. Gdy Michał przyszedł zgłosić pomyłkę, policjantka odpowiedzialna za sprawę powiedziała, że takie pomyłki się zdarzają, ona sama ma na głowie pięćdziesiąt podobnych spraw. Kilka miesięcy później przyszło powiadomienie o umorzeniu postępowania z braku dowodów. Gdy Michał zwracał ubrania pracownicze, dwa dni po otrzymaniu tej smutnej wiadomości, zapytał menedżerkę i ochroniarzy, czy ktoś z policji w ogóle się zjawił. Tak ochrona jak i menedżerka stanowczo zaprzeczyli…
Ciąg dalszy nastąpi…
Imiona bohaterów zostały zmienione.
Przeczytaj poprzedni artykuł!
NIEUDANĄ IMPREZĘ MOŻNA REKLAMOWAĆ
