RYSIE RATUJEMY!
- Dzień dobry, ochrona środowiska! Można prosić na słówko? - niemal krzyczy niska młoda kobieta w zielonej kamizelce z logo WWF. Właśnie rozpoczęła się walka o kolejnego rysia.
PRZECZYTAJ CZĘŚĆ I REPORTAŻU POD TYTUŁEM: ZDOBYĆ RYSIA.
Choć Agnieszce wydaje się, że do każdego potencjalnego darczyńcy ma indywidualne podejście, w praktyce, sprowadza się to do recytowanych formułek. Wypowiadanych zresztą tak sztucznie, że co bystrzejsi mieszkańcy Tarnowa zwracają jej uwagę. Niestety, brała udział w zbyt wielu szkoleniach, by uwierzyć na słowo zwykłym śmiertelnikom. Wiec wścieka się w drodze między domem a domem opowiadając mi, że na zajęciach z głośnego mówienia i przedstawiania oferty miała świetne oceny.
- Dzień dobry, ochrona środowiska! Można prosić na słówko? - krzyczy Agnieszka, a mieszkańcy domku jednorodzinnego słysząc „ochrona środowiska” w pośpiechu podbiegają do bramy – Spokojnie pieniążków nie zbieramy! To jest zresztą w Polsce nielegalne. Czy poznaje Pan to logo – wskazuje na wielką pandę na środku swojej kamizelki – To znaczek WWF, międzynarodowej organizacji, która od ponad pół wieku zajmuje się ochroną przyrody. - dodaje.
- No dobrze ale o co chodzi? - pyta większość zdezorientowanych mieszkańców Tarnowa.
- Rysie ratujemy! Czy był Pan w fokarium na Helu? Nie? To szkoda. Odnowiliśmy tam zaplecze szpitalne, a w tym roku przypłynęła do nas największa ławica fok! I co ja dziś tutaj robię? Oczywiście, rozmawiam sobie z sąsiadami i przyłączam fajnych ludzi do naszej nowej akcji. Ale dopiero na przyszłość, bo akcja rusza dopiero od sierpnia. Symboliczna złotówka dziennie dla rysiów. Zbieramy fundusze aby sprowadzać zdrowe dorosłe osobniki z Estonii, bo w Polsce mamy tylko dwieście kotów, jest to jedna rodzina i ich geny są coraz słabsze. Młode rodzą się bez zębów i pazurów a co drugi nie dożywa nawet roku. Dlatego mam do Pana pytanie. Czy uważa Pan, że należy takie rysie ratować? - pyta Agnieszka.
- No, chyba warto - odpowiadają zwykle.
- Zatem czy znajdzie pan dla mnie dwie minuty i kawałek stolika? - pyta uśmiechnięta.
Jeśli potencjalny darczyńca odmówi Aga spróbuje ostatecznej broni. Wybałuszy swoje wielkie brązowe oczy, zrobi bardzo smutną minę i zapyta.
- Czyli nie chce Pan pomóc rysiom?
Numer rachunku
Na nic się zda tłumaczenie, że ten i ów chętnie wesprze rysie ale jednorazowo, bez stałego przelewu. Agnieszka nie zostawi żadnej ulotki. Po pierwsze, żadnej nie ma. Po drugie, jednorazowa dotacje dla WWF nie jest w jej interesie, bo agencja marketingowa, która jej płaci nie ma z tego żadnego zysku.
Co innego, jeśli ofiara złapie się w pajęczynę młodej akwizytorki i zaprosi do mieszkania. Rozpoczyna się drugi etap. Aga długo odwleka moment w którym będzie musiała wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi. Najpierw pyta o wakacje, gdzie kto się wybiera a może już był? Potem przechodzi do zainteresowań swojej ofiary. Ciekawi ją czym się ta osoba na co dzień zajmuje. Na deser spostrzegawcza dziewczyna spyta co dziś na obiad? Albo, do jakiego hipermarketu potencjalny darczyńca zaraz będzie jechał.
Gdy ten długi i lekko irytujący proces się zakończy, Agnieszka wyciąga formularz. Tam trzeba zadeklarować wysokość miesięcznej kwoty przeznaczonej na rysie. Zazwyczaj jest to trzydzieści złotych. Oprócz podstawowych danych formularz wymaga podania numeru rachunku bankowego darczyńcy. Akwizytorka jak ognia unika wypowiedzenia słów „polecenie stałego przelewu”, woli mówić „datek” albo „darowizna”. Gdy darczyńca naciska, mówi, że to łatwa i wygodna forma, że nie trzeba do banku chodzić, ani na pocztę latać. Gdy klient mówi, że to tajne dane, dziewczyna odbija piłeczkę, twierdząc, że przecież na rachunku z elektrowni też jest ten numer. Jeśli komuś przyszłoby do głowy zapytać, czemu WWF nie poda swojego numeru konta? Aga szybko odpowie, że przy obecnej formie łatwiej jest się organizacji budżetować na przyszłość.
Cała akcja może mieć dwa finały. Albo darczyńca odmówi podania numeru konta, w większości przypadków właśnie tak jest. Co automatycznie spowoduje smutną minkę i wybałuszenie oczu Agnieszki. Albo, akwizytorka zdobędzie „Rysia”.
Propaganda sukcesu
O 20:20 spotykamy się z całą drużyną na przystanku w kierunku Poznania. Po motywacyjnej „piątce” podliczamy „rysie”. Trzy zdobył sam lider, my mamy jednego, Ada i Kasia również przyniosły jednego. Został tylko Karol, któremu nic nie udało się osiągnąć. Siłą rzeczy zwycięski lód wędruje do Mateusza. Zespół zaczyna omawiać porażkę swojego najsłabszego ogniwa. Im więcej Karol wymienia problemów zastanych na swoim terenie, tym większą irytację budzi w swoim liderze. Pozostali członkowie zespołu, jak papugi, powtarzają reprymendy Mateusza.
Karol objęty ostracyzmem grupy nie może razem z nami wracać do poznańskiego biura na rozliczenie. Mateusz skazuje go na dodatkowe pół godziny w terenie. Wszyscy mają nadzieję, że uda się zyskać jeszcze choć jednego „rysia”. Zespół zdaje sobie sprawę, że niewypracowanie normy oznacza mniejszą wypłatę.
- Jeśli ktoś nie przynosi wyników wartych minimum 400 złotych tygodniowo, to szefowi nie opłaca się trzymać takiej osoby - mówi lider.
Jeszcze w autobusie Mateusz tłumaczy dlaczego takie słabe jednostki jak Karol nie są im potrzebne. Tylko szkodzą większej sprawie. Dziewczęta kiwają potakująco głowami.
Czas rozliczeń
Wracamy do biura, tam znów jak w ulu. Biała koszula zaprasza kandydatów po dniu „ewaluacji” na rozmowę. Pyta mnie czy mi się podobało, czy chciałbym zostać na tygodniowe szkolenie. Odpowiadam, że to trochę nie fair, w ogłoszeniu pisano o pracy biurowej a nie akwizytorskiej. Manager odpowiada, że jest mu przykro ale nie on pisał ogłoszenie. Zwracam uwagę, że podczas rozmowy z potencjalnymi darczyńcami omijany jest temat przelewu stałego, że pracownicy nie mówią wprost o co chodzi i nie pozostawiają ulotek, dla tych, którzy chcieliby wesprzeć WWF bez polecenia stałego przelewu. Biała koszula jeszcze raz bardzo mnie przeprasza, stwierdza, iż jest on tu dziś na wymianie a osoba, na co dzień zajmująca się poznańskim oddziałem jest w Warszawie zamiast niego.
Od tych lipcowych wydarzeń nic się nie zmieniło.
- Aplikowałam do firmy X ze względu na proponowane atrakcyjne stanowisko, asystent działu marketingu – mówi Zuzia, która była na dniu „ewaluacji” w tym tygodniu – Podczas pierwszego etapu rekrutacji, pani przeprowadzająca rozmowę, roztaczała kuszące wizje szkoleń, rozwoju w firmie i obiecującej kariery. Ucieszyłam się zatem, gdy następnego dnia skontaktowano się ze mną ponownie, zapraszając na drugi etap. Dopiero wtedy, podczas kolejnej rozmowy, zorientowałam się na czym ma polegać moja praca i podekscytowanie zastąpił niesmak. Nie tylko ja, mówiąc wprost, zostałam oszukana i straciłam czas. Razem ze mną od razu zrezygnowały i wyszły przynajmniej dwie osoby, zirytowane działaniami firmy - dodaje zdenerwowana.
Rzecznik prasowy WWF Paweł Średziński do chwili publikacji tego tekstu nie potrafił ustalić, jakie powiązania posiada jego organizacja z firmą X, ani czy pracownicy tej firmy są równocześnie wolontariuszami.
Wielka szkoda, że sprawa tak ważna i szlachetna jak pomoc ginącym gatunkom jest sprowadzana do tabelek i wykresów. Nie tylko przez wielkie korporacje, ale również organizacje, stworzone by zwierzętom pomagać. Być może metoda door to door jest skuteczniejsza od kwest i apeli Marcina Dorocińskiego. Lecz sposób w jaki poznańska firma pozyskuje pracowników oraz w jaki sposób oferta organizacji pozarządowych trafia do potencjalnych darczyńców budzi we mnie niesmak. Od lipca za każdym razem gdy podchodzi do mnie wolontariusz zastanawiam się, czy to naprawdę ochotnik? Czy może pracownik międzynarodowej korporacji z siedzibą w Hong Kongu?
Imiona pracowników firmy X zostały zmienione.