ZDOBYĆ RYSIA
Praca w biurze, od poniedziałku do piątku za dwa i pół tysiąca miesięcznie, bez doświadczenia. Brzmi jak marzenie?
Przedstawiciel firmy X
Agnieszka ma dziewiętnaście lat, jest tegoroczną maturzystką. Odkąd otrzymała dowód osobisty współpracuje z poznańską firmą X. Z pracy jest zadowolona, zastanawia się nawet czy jest sens iść na studia. Dobrze zarabia. Wypłacają pensje co tydzień. Co tydzień, jak mówią pracownicy, gdyż założyciel korporacji, której część stanowi poznański oddział, zaczynał w Australii. Stąd anglosaski system wypłat. Nie mało, bo 450 złotych.
Jak jest z tymi australijskimi korzeniami, trudno powiedzieć. „Należymy do grupy ponad 800 firm marketingowych z 26 krajów współpracujących z Międzynarodową Organizacją Y, reprezentującą światowych liderów z branży telekomunikacyjnej, finansowej, ubezpieczeniowej, energetycznej czy charytatywnej.” piszą na swojej stronie internetowej pracownicy X. Y natomiast, należy do Z, opisującej się jako jedna z czołowych firm marketingowo-sprzedażowych zrzeszającą ponad 800 lokalizacji w 25 krajach na 5 kontynentach. Jej główna siedziba znajduje się w Hong Kongu. Choć faktycznie założyciel Z, rozkręcał całe przedsięwzięcie w Sydney w 1987 roku, trudno w jakiś logiczny sposób powiązać kanadyjsko-greckiego biznesmena z tygodniówkami w Poznaniu.
Szukamy kreatywnych i ambitnych
Jest połowa lipca. „Rozpocznij karierę w marketingu od zaraz” głosi ogłoszenie na jednym z portali zajmujących się wystawianiem ofert pracy. W treści, bardzo atrakcyjne zarobki od 2 do 2,5 tysiąca złotych miesięcznie. Bez wymagań dotyczących doświadczenia. Wystarczy być komunikatywnym, otwartym na nowe zadania, zaangażowanym i kreatywnym. Już po dwóch dniach od wysłania swojego CV dostaję od biura telefon zwrotny. Umawiamy się na spotkanie.
Wita mnie młoda atrakcyjna blondynka. W biurze jest cicho i spokojnie. Po wypełnieniu krótkiej ankiety dotyczącej moich życiowych ambicji zaprasza do przestronnego gabinetu. Szybko znajdujemy wspólny język. Jeśli chodzi o pracę, miałbym się zająć szkoleniem osób, które chcą zostać wolontariuszami pozarządowych organizacji. Skąd laik pozyska wiedzę pozwalającą mu udzielać szkoleń? Najpierw ja zostanę przeszkolony. Po rozmowie, jeśli przejdę ją pozytywnie, zaproszą mnie na „dzień ewaluacji”. Później na tygodniowe szkolenie.
Po dwóch kolejnych dniach dostaje telefon. Przeszedłem pierwszy etap. Atrakcyjna blondynka podkreśla, że bardzo jej zależy abym przyszedł. Dużo mówiła o mnie szefowej. Gdy zjawiam się w siedzibie firmy jest jak w ulu, wszyscy gdzieś biegają. W gabinecie, w którym dwa dni temu samotnie wypełniałem formularz siedzi około dwudziestu osób. Ktoś szybko organizuje mi miejsce do siedzenia. Do pokoju co jakiś czas wpada mężczyzna w białej koszuli i czerwonym krawacie, wyczytuje nazwiska, osoby przechodzą z nim do przestronnego gabinetu. Blondynka od rekrutacji uspokaja wszystkich. Po wyczytaniu mojego nazwiska przechodzę z mężczyzną do gabinetu, w którym przeprowadzana była rozmowa kwalifikacyjna. Czerwony krawat okazuje się być managerem oddziału. Przedstawia mi niską, młodą kobietę i chłopaka w niebieskiej koszuli z modną fryzurą.
- Są to nasi najlepsi ludzie, dlatego oni dzisiejszego dnia będą Państwa wdrażać w szczegóły naszych działań - mówi szef oddziału – oddaje ich w wasze ręce – uroczyście dodaje.
Niska kobieta to Agnieszka, razem z Mateuszem zabierają mnie do drogiej restauracji. Zamawiają tam wodę mineralną i próbują wybadać kim i skąd jestem. Potem chcą bym powiedział im dlaczego chce z nimi pracować. Na koniec wdrażają mnie w dzisiejszy plan zajęć i metody pracy w firmie.
Wbrew temu o czym rozmawialiśmy z atrakcyjną blondynką na rozmowie kwalifikacyjnej, moje zadania nie będą polegały na szkoleniu wolontariuszy. X zajmuje się marketingiem bezpośrednim, metodą doore-to-doore. Mówiąc po ludzku, pracownicy tej firmy są akwizytorami. Choć Agnieszka nigdy by tak o sobie nie powiedziała. To określenie ona i jej drużyna traktują jako obelgę. Bo Agnieszka jest częścią zespołu Mateusza. Od poniedziałku do piątku o 11:30, spotykają się w siedzibie firmy. Do 13 prowadzone są tam szkolenia, by nieakwizytorzy z bardzo dobrych stali się jeszcze lepszymi. Następnie mapmanager, człowiek odpowiedzialny za przydzielenie terenu i wydrukowanie map dla drużyn, przekazuje niezbędne dane Mateuszowi.
Ryśki to fajne zwierzaki
Rysie, to dzikie drapieżne koty, które przez wycinkę lasów i inne działania człowieka, znalazły się na liście gatunków zagrożonych wyginięciem. Dlatego międzynarodowa organizacja pozarządowa WWF postanowiła objąć je swoją pomocą. Honorowym patronem akcji stał się Marcin Dorociński. Do dziś można go zobaczyć w różnych spotach reklamowych dotyczących przedsięwzięć WWF w Polsce.
Agnieszka uważa, że takie działania są nieskuteczne i nie przynoszą rysiom stałej pomocy. Dlatego będę z nią chodził od drzwi do drzwi, by prosić ludzi aby podpisali zgodę na ustalenie stałego przelewu w wysokości trzydziestu złotych na konto WWF. Gdy tylko Mateusz dowiaduje się przez telefon ile „rysiów” musimy zdobyć, to znaczy ile zgód na przelew potrzebujemy tego dnia, wychodzimy z drogiej restauracji. Zanim przystąpimy do zadania, zachodzimy do taniej jadłodajni, gdzie cały zestaw obiadowy kosztuje dziesięć złotych. Moi mentorzy ostrzegają, że trzeba się dobrze najeść, bo chodzić będziemy do 20:30. Dziś „rysie” zdobywamy w Tarnowie Podgórnym. Teren według Mateusza łatwy, same domy jednorodzinne. Razem z nami jadą pozostali członkowie jego grupy. Zawsze na powitanie i rozstanie drużyna przybija sobie motywacyjne „piątki”. Po jednej z nich dostaliśmy z Agnieszką własną mapkę z zaznaczonymi ulicami do odwiedzenia. Cel dla całej ekipy to siedem „rysiów”. Od rozstania z pozostałymi moja opiekunka dostaje smsy motywacyjne od lidera „Zaczynamy!”, „Kto zdobędzie najwięcej rysiów dostanie loda!”, „Mamy już dwa rysie!”.
Gdy docieramy na pierwszą z wyznaczonych ulic, Agnieszka chowa się w ustronne miejsce. Tam, zakłada na siebie zieloną kamizelkę z wielkim logo WWF. Z torby wyciąga legitymację wolontariusza, teczkę z materiałami związanymi z akcją „złotówka dziennie na rysie” na której znajdują się zdjęcia malutkich kociąt. Małe zwierzątka, jak twierdzi Agnieszka, mają wzruszyć potencjalnych darczyńców. Wyjmuje też formularz z miejscem na wpisanie ulicy i numeru domu. Pod adresem jest miejsce na krótki komentarz. Jeśli wpisze tam kropkę, znaczy, że nikogo nie zastała. „Ni” trafiła na osobę niezainteresowaną. „NQ” klient niekwalifikujący się, czyli ma mniej niż 25 lat lub więcej niż 75. „W” jeśli udało się przedstawić ofertę ale osoba nie chce wypełnić formularza dotyczącego stałego przelewu. „C” jeśli wszystko się powiodło i „wolontariusz” zdobył „rysia”.