MIASTO POZNAJ OKOLICE - ŚREM (CZĘŚĆ I)
Piękny, słoneczny, ostatni dzień maja. Wprost wymarzona pogoda na spacer. Więc my postanowiliśmy przespacerować się z Poznania do Śremu. Niemal 50 kilometrowa trasa pełna była boćków, występowały też węże, nie brakowało maków a zdarzali się także piloci!
Marsz! Marsz! Naprzód iść!
47 kilometrów piechotą, to już nie przelewki. Na takim dystansie nie wolno pozwolić sobie na duże błędy. Zwłaszcza, że my z Martą podróżujemy bez żadnej asekuracji. Na żadnej z przedstawionych Wam dotychczas tras nie posiadaliśmy zabezpieczenia w postaci znajomego, gotowego podjechać po nas w razie niesprzyjającej sytuacji. Idziemy na żywioł i taka miała być od początku formuła tych wycieczek. Może to mało odpowiedzialne, ale z drugiej strony, daje prawdziwego kopa. Jeśli bolą nas nogi, jesteśmy wyczerpani, jest bardzo źle, to w głowach mamy tylko jedną myśl „jedyny ratunek jest na końcu trasy”. Nie możemy się wycofać, zdezerterować lub wywiesić białej flagi. My zwyczajnie nie mamy wyboru. Gdy tylko opuszczamy Poznań, jesteśmy zdani na siebie, aż do następnego w miarę dużego miasta. Nie inaczej było tym razem ale nie wyprzedzajmy faktów.
Nasza podróż rozpoczęła się obłędnie długą ulicą Hetmańską. Mam wrażenie, że na tej piekielnej ulicy ruch samochodowy nigdy nie ustaje. Szum i huk aut zagłusza tam każdą próbę rozmowy. Na dodatek, rowerzyści jadący chodnikiem w głębokim poważaniu mają pieszych. Nie używają dzwonków, nie przejmują się losem innych. Tylko jakoś odwagi im brak, by jechać ulicą a nie ścieżką. Zresztą Poznań, to prawdziwe królestwo źle jeżdżących rowerzystów, którzy przemieszczają się po mieście według własnego prywatnego kodeksu drogowego, ale nie chcę tu rozpętywać wojny. Miło by było, gdyby czasem pamiętali o dzwonkach. Z dzwonkiem moje trącone ramię bolałoby troszeczkę mniej.
Prawobrzeże Warty ciągnące się na południe od ulicy Hetmańskiej, to popis poznańskiego industrializmu. Jeśli ktoś z Was nie był nigdy na Śląsku, wystarczy przejść się Starołęcką w Poznaniu, by poczuć klimat Katowic, Chorzowa, czy Bytomia. Tym bardziej zdziwiła nas, w tak niezwykłych warunkach przyrodniczych, obecność węży. Wydawałoby się, iż te gady wolą spokojne, ciche, leśne polany. Co zatem robią w środku miasta?
Mieszkańców prawobrzeża uspokajam, to znak ostrzegawczy przed pracownikami Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w skrócie ZUS, który swą siedzibę ma kilkanaście metrów dalej. Żadnemu badaczowi przyrody nie udało się nigdy udowodnić, że w budynkach tego zakładu żyją gatunki jadowite, ale petenci swoje wiedzą!
Marsz! Marsz! Nie ma pauz!
Naszego miasta nie da się opuścić bez odrobiny starego dobrego faszyzmu. W każdej dzielnicy i niemal na każdej ulicy znajdziemy krzyż celtycki, swoistą swastykę XXI wieku. Nie inaczej jest na Starołęckiej. Gdzie najwyraźniej nic tak nie cieszy mieszkańców, jak czyste rasowo Rataje, których domagają się przez takie manifesty.
Lecz nie tak znów daleko, bo dosłownie dwie ulice dalej w ludziach o zgoła innych poglądach niż ci od ras, dojrzewa rewolucja. Różnica jest oczywiście dostrzegalna gołym okiem. W odnogach Starołęckiej stoją małe obskurne kamieniczki z ciasnymi mieszkaniami. Na Świętego Antoniego i Minikowie domki jednorodzinne, niektóre budowane z wielką fantazją, żeby nie powiedzieć szaleństwem.
To właśnie w tych, jakby je dawniej nazwano, burżuazyjnych okolicach, znajdziecie wlepki zatytułowane „Niszcz Kaczyzm”. Ktoś mógłby zauważyć, że przecież „kaczyzm” (czytaj PiS), to nie faszyzm. I racja, nie będę między tymi dwoma pojęciami stawiał znaku równości. Ale w okolicznościach licznych paskudnych wypowiedzi partii rządzącej na temat uchodźców z Syrii, trzeba zauważyć, iż obecna władza legitymizuje takie napisy jak „Białe Rataje” na murach polskich miast.
Na szczęście jeszcze nie wszystko stracone! Przyroda podpowiada nam, że nawet na ugorze, ba, na najtwardszym betonie może zakwitnąć prześliczny kwiatek. Tak jest też z nami. Zastygliśmy w fundamentach podziałów i nienawiści rozpamiętując kto, komu, kiedy i za co. Powinniśmy przebić ten mur i stworzyć coś pięknego. Byle tylko nie wyrósł z tego męczący i obrzydliwy chwast.
Marsz! Marsz! Nie ma - stać!
Dość tej florystycznej propagandy! Powracamy do tradycji natrafiania na bazy Wojska Polskiego. Oto za super, ekstra, ekspresową autostradą A2 pręży się 31. Baza Lotnictwa Taktycznego. Z nadzieją przemierzaliśmy okolicę przy terenie wojskowym. Jakaż byłaby to gratka uchwycić naszego orła F16 startującego z „najnowocześniejszego lotniska wojskowego w Polskich Siłach Powietrznych” jak zapewniają na oficjalnej stronie Bazy wojskowi.
Niestety, tego poranka orły nie latały. Musieliśmy się zadowolić jedynie statecznikiem pionowym, który jest częścią pomnika na cześć poległych pilotów. Symbol wdzięczności i hołd zmarłym żołnierzom stoi na cmentarzu parafialnym przy ulicy Daszewickiej nieopodal Babek. Nie chodzi rzecz jasna o stojące niedaleko starsze panie lecz o malowniczą wieś Babki z przepięknymi lasami, które warto odwiedzić!
Bardzo długo opuszczaliśmy Poznań. Jakby stolica Wielkopolski była zazdrosna, że chcemy ją porzucić dla jakiegoś tam Śremu. Ale on wcale nie jest „jakiś tam”! To piękne, wspaniałe miasto. Oczywiście jeszcze do tego wątku wrócimy. Tymczasem minęliśmy Daszewice i Kamionki, które okazały się być ogromną sypialnią Poznania z dosłownie polami domków jednorodzinnych. Stamtąd prześliczną ulicą Mieczewską, która jest raczej leśnym duktem niż pełnoprawną drogą publiczną, chcieliśmy dotrzeć do Mieczewa.
Piszę chcieliśmy, bo choć na mapie wszystko się zgadzało, i, jak nam się wydawało, szliśmy zgodnie z jej wskazówkami, to w przedziwny sposób teleportowaliśmy się na drogę prowadzącą do Radzewic. Jest to o tyle nieprawdopodobne, że droga którą szliśmy wiodła nas cały czas prosto. Wydawało nam się, że idziemy na południe. Więc jeśli spojrzycie na mapę i przejedziecie palcem ulicą Mieczewską w dół, cały czas kierując się na południe, dojdziecie do tego samego wniosku co i my. To nie jest możliwe! Nie wiem kiedy popełniłem błąd nawigacyjny, zwłaszcza, że droga jest prosta jak drut. Marta rzuciła dla żartu, iż chyba porwali nas kosmici, a ja pierwszy raz z pełną odpowiedzialnością jestem w stanie się z nią zgodzić, gdyż nie potrafię w inny sposób wyjaśnić tego co tam zaszło.
Koniec części 1