MIASTO POZNAJ OKOLICE - Z POZNANIA DO STRYKOWA
Cud natury, dwa pałace, koniec cywilizacji i pułapka bezgotówkowa. A to wszystko tylko podczas jednego 35 kilometrowego spaceru z Poznania do Strykowa!
TUTAJ PIERWSZA CZĘŚĆ REPORTAŻU
Krzyż na ścianie
Powiem szczerze, jedyne godne zainteresowania miejsce w samym Dopiewie to przedziwny kościół pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny. Przywodzi na myśl obrzydliwe twory architektury realnego socjalizmu. W pierwszej chwili byliśmy przekonani, że to blok mieszkalny.
Dopiero ogromnych rozmiarów krzyż, zajmujący praktycznie całą boczną ścianę kościoła uzmysłowił nam, że ten okropny budynek jest w istocie świątynią katolicką. Naprzeciwko kościoła znajduje się jednak coś jeszcze dziwniejszego. Niby grota. W środku kilka różańców. Wszystko pachnie świeżą farbą, a jakby czegoś jednak brakowało. Czym jest to przedziwne miejsce, co się tam odbywa, może Wy wiecie?
Architektura to chyba generalnie pięta achillesowa mieszkańców Dopiewa. Gdy opuszczaliśmy tą wieś ulicą Bukowską w stronę A2 natknęliśmy się na kolejny niezbyt udany architektoniczny twór. Chociaż z drugiej strony, drzwi umiejscowione na pierwszym piętrze bez żadnych schodów mogą być jakąś metaforą nieprawdaż?
Koniec cywilizacji
Wędrując przez pola, lasy i łąki w ten niezwykle słoneczny, majowy dzień, tuż pod osadą Podłoziny, odkryliśmy zapis konwersacji na kolejnym baraku przy torach. Uczestnicy tej ściennej wymiany zadań najwyraźniej nie potrafili porozumieć się w kwestii rasizmu. Jedynym argumentem obu stron, był spray. Tylko zdewastowanej budki szkoda…
Same Podłoziny okazały się bardzo miłą miejscowością. Otoczone polami, dosłownie kilka domków na krzyż. Okolica naprawdę zachęcała do zamieszkania w tamtych rejonach. Byłem też przekonany, że czeka nas długa i bezpieczna droga chodnikiem. Wszak mapa pokazywała, że idziemy główną szeroką drogą.
Mój instynkt zawiódł mnie całkowicie. Tuż za znakiem kończącym teren wsi Podłoziny cytując klasyka „nie było niczego”. Utwardzana ścieżka, bo trudno te zwężającą się drużkę nazwać drogą okazała się być niezwykle uczęszczana. Chyba przez całą naszą trasę nie minęło nas tyle aut i rowerów co wtedy na tej niepozornej ścieżce. Ten swoisty koniec cywilizacji miał również ogromne plusy.
Tuż przy drodze stoją niezwykłe rzeźby, stworzone przez najbardziej utalentowanego a równocześnie najstarszego artystę naszej planety – naturę. Jeśli ktoś wierzy w reinkarnację i to taką, w której można odrodzić się nie tylko jako zwierzę, lecz również roślina, tam znajdzie zbrodniarzy całego średniowiecza. Powykręcane, przybierające najdziwniejsze pozy pnie, oszpecone dodatkowo ręką człowieka tworzą obrazy niczym z filmów Tima Burtona. Ciarki mnie przeszły na myśl przechodzenia tą ścieżką ciemną nocą.
Źródełko
Z lasu tuż za przerażającymi rzeźbami wyłania się nagle i niespodziewanie osada. To w zasadzie dwa domki postawione w lesie. Jednak nawet do tak małej wydawałoby się wioski dotarła Unia Europejska. Dzięki jej dofinansowaniu mieszkańcy tego cudownego miejsca mają do dyspozycji ogromny plac zabaw oraz piękne miejsce na pikniki lub 1 majowe grille.
Gdy minęliśmy tę małą osadę nawet nie spodziewaliśmy się, że dosłownie za rogiem czeka na nas „Źródełko”. Mało osób wie, że w Wielkopolsce, tuż pod Poznaniem znajduje się źródło typu wywierzyskowego. Woda tam naturalnie i samoczynnie wypływa na powierzchnię ze zbocza wzniesienia. W naszym kraju tego typu źródła występują tylko w Tatrach i na wyżynach takich jak Jura Krakowsko-Częstochowska.
Warto zobaczyć to niezwykłe miejsce i wspiąć się na wzniesienie, z którego wypływa ta piękna, czyściutka woda. Tu również rzuca się w oczy dobrodziejstwo Unii. Dzięki dofinansowaniu wspólnoty Wielkopolanie mogą cieszyć się niezwykłym zjawiskiem przyrody w komfortowych warunkach. Są tu ławeczki miejsce na ognisko i grilla, strumyk jest pięknie ogrodzony kamieniami, a turyści przyjeżdżający autem mogą je zostawić na parkingu. Gdy tamtędy przechodziliśmy, szalały na miejscu tłumy dzieci, więc postanowiliśmy się szybko wycofać, by możliwie jak najdalej uciec od ludzkiego zgiełku.
Ród Tomickich herbu Łodzia
Uciekając w popłochu przed majówkowymi turystami dosłownie wpadliśmy na młyn, a właściwie jego pozostałości. Pierwszy budynek rozpoczynający niezwykle piękną wieś Tomice, to pozostałość po wybudowanym pod koniec XIX wieku młynie wodno-parowym. Maszyna pracowała aż do 1957 roku. Dziś niestety pozostały tylko mury tej niezwykłej konstrukcji.
Ale to nie koniec niespodzianek. Tuż przy końcu Tomic stoi kościół. Nie jest to byle jaka świątynia. Późnogotycki kościół parafialny świętej Barbary powstał w 1463 roku. Ufundowała go rodzina Tomickich herbu Łodzia, od których nazwiska zresztą utworzono nazwę wsi. Kościół przebudowano w 1770 roku w stylu barokowym i odnowiono w 1995. Najcenniejszymi zabytkami tej świątyni są dwa dzwony, pierwszy z 1541 roku a drugi z 1613. Można tu też znaleźć niezwykłe płyty nagrobne w stylu gotycko-renesansowym. Jedna z nich należy do fundatora całego budynku Mikołaja Tomickiego.
Dwa pałace
Pierwotny plan wyprawy zakładał dotarcie do wsi Rybojedzko. Niestety, okazało się, że Rybojedzko to pustkowie. Od znaku rozpoczynającego miejscowość do znaku kończącego ją, prócz pól prawie nic nie było. Żadnych oznak cywilizacji, która mogłaby w bezpieczny sposób sprowadzić nas z powrotem do Poznania.
Postanowiliśmy więc, że skoro i tak jesteśmy o dwa kroki od Jeziora Strykowskiego, to warto się przejść wzdłuż, aż do Strykowa, gdzie powinien zabrać nas pociąg. Tuż przy budynku Nadleśnictwa Konstantynowo-Leśniczówka, jest chyba jedyna ogólnodostępna plaża dla okolicznych mieszkańców. Tłumy młodych ludzi, grille i muzyka Disco Polo. Tak zaczęło się dla nas zwiedzanie bardzo długiego Jeziora Strykowskiego.
Miłą odmianą okazał się przepiękny pałac w Sapowicach. Według jednych źródeł zbudowano go pod koniec XVIII wieku, według innych dopiero w XIX. Ostatnimi przedwojennymi właścicielami pałacu była belgijska rodzina Tiemanów.
Jeden z synów Arnolda Tiemana (Belga, który odkupił posiadłość w Sapowicach od poprzedniego niemieckiego właściciela), wszedł do znanej na terenach Wielkopolski rodziny von Trescov, żeniąc się z Margaret von Trescov. Zamieszkali w pałacu w Strykowie. Ten budynek również udało nam zobaczyć. Niestety, w przeciwieństwie, do tego w Sapowicach, pałac von Trescov jest obecnie w rękach prywatnych, a osobom zwiedzającym nie wolno wchodzić na teren należący niegdyś do syna Arnolda Tiemana.
Na szczęście, pałacem w Sapowicach opiekuje się Biblioteka Raczyńskich. To pozwala zbłąkanym turystom doświadczyć niezwykłego estetycznego piękna nie tylko budowli, lecz także cudownego parku i wybrzeża. Pałac, prócz roli magazynu, spełnia również rolę domu pracy twórczej, gdzie wspaniałe umysły tworzą swoje literackie dzieła. W ciszy i pięknych okolicznościach przyrody pracują znani pisarze, nie tylko z Polski.
Pułapka
Zanim jednak przekonaliśmy się, że prywatne ręce obecnych właścicieli zamku von Trescov nie pozwolą nam go obejrzeć, dosłownie biegliśmy na pociąg. Po 7 godzinnym marszu mieliśmy szansę od razu po dotarciu do Strykowa wrócić do Poznania. Więc biegliśmy. Udało się! Stoimy w pociągu podchodzimy do konduktora i… konsternacja. Szukamy po kieszeniach wywracamy portfele ale rzeczywistość jest dla nas miażdżąca. Żadne z nas nie wzięło ze sobą gotówki. Mieliśmy tylko karty. Konduktor nie dał się przekonać, że wypłacimy w mieście itd. itp. Musieliśmy wysiąść, a następny pociąg dopiero za dwie godziny.
Wtedy właśnie znaleźliśmy dom syna Arnolda Tiemana, równie dla nas niedostępny co pociąg powrotny do domu. Do mieszczuchów dotarło również, że we wsi Strykowo nie ma żadnych bankomatów. To był prawdziwy cios. Było nam zimno, chłodno i byliśmy nieziemsko zmęczeni tymi 35 kilometrami.
Naszym herosem okazał się internet. Udało się kupić bilet onlie na następny pociąg. Bądź błogosławiony internecie. Ale jak to już w życiu bywa, gdy już mieliśmy bilet, przez całą drogę do Poznania, nikt go nie sprawdził…
Koniec