MIASTO POZNAJ OKOLICE - TARNOWO PODGÓRNE
Gdzie jest muzeum powstania wielkopolskiego? Jakie religie spotykają się w Tarnowie Podgórnym? Czy istnieje ulica Pana Kleksa? By poznać odpowiedzi na te pytania zapraszam Was na pieszą podróż w okolice Poznania!
Dzik jest dziki
Już na samym początku naszej wyprawy, trasa naznaczona została etosem powstańczym. Co prawda, kibice Lecha Poznań zapewniają na Grunwaldzkiej, że pamiętają powstanie warszawskie, a nie wielkopolskie, podskórnie jednak czułem, iż temat zrywów wolnościowych będzie się przewijał w podróży. Nie ma w tym nic niezwykłego. W końcu mieszkańcy Poznania mają zaszczyt żyć w stolicy regionu, w którym odbyło się nie jedno, ale aż dwa z czterech zwycięskich powstań w historii Polski.
O pierwszym dziś już prawie się nie pamięta. Było to w 1806 roku. Misję odbicia Wielkopolski z rąk pruskich otrzymał generał Jan Henryk Dąbrowski od samego Napoleona. W tym niezwykłym dziele wspierał generała Józef Wybicki. Ci dwaj wielcy Polacy radzili sobie świetnie, czego dowodem jest zakończenie całej kampanii 15 czerwca 1807 roku kapitulacją Królewca. Następstwem tych wydarzeń był traktat tylżycki, na mocy którego powstało Księstwo Warszawskie i Wolne Miasto Gdańsk. Lecz kto dziś pamięta, że wszystko zaczęło się w Poznaniu?
A to kolejny niezwykły dowód, że ludzie potrafią być pozytywnie zakręceni. Naszą uwagę przyciągnął charakterystycznie wyglądający Volkswagen stojący nieopodal Grunwaldzkiej. Okazało się, iż jest to pojazd jednego z wielu przedstawicieli poznańskiego odłamu Miłośników VW Bus T3 nazywających się „Kanciate Pyry”. Na nasze nieszczęście, nie udało nam się porozmawiać z kierowcą. Jednak z innych źródeł wiem, „[…] że są to świetni ludzie […]Mieliśmy okazję porozmawiać z osobami, które posiadają te samochody i dowiedzieć się więcej na ich temat oraz posłuchać rad przy decydowaniu się na zakup.” pisze o „Kanciatych Pyrach” Marcin z bloga www.bus.wasyl.info .
Jest w tych autach jakaś pociągająca aura i skłamałbym, gdybym napisał, że z Martą nigdy nie marzyliśmy o hipisowskim Volkswagenie, dzięki któremu moglibyśmy zwiedzić cały świat. Niczym Uschi Obermaier i Dieter Bockhorn. Na razie jednak, skazani jesteśmy na podziwianie cudzych pięknych busików, a musicie przyznać, że ten na zdjęciu jest wyjątkowo uroczy!
Mijając Lasek Marceliński pozazdrościłem okolicznym mieszkańcom, że codziennie mogą obcować z tak piękną przyrodą. Lecz mieszkający tu ludzie przyzwyczajeni są do niecodziennych sytuacji. Serdecznie pozdrawiam osoby zamieszkujące ulicę Pana Kleksa. Patrząc na nią z ulicy Jana Brzechwy ma się wrażenie, że akademia profesora Ambrożego stoi zaraz za krzaczastym korytarzem. Jednak moje imię nie rozpoczyna się na literkę „A”, co niestety uniemożliwia starania o przyjęcie do tego magicznego miejsca. Może jednak po latach zniesiono już ten archaiczny przepis? W innym wypadku będę musiał złożyć papiery do Hogwartu…
A my na tej wojnie… bluesowo
Z Poznania udało nam się wydostać lekko przed 9. Z głośnej, wypełnionej autami Bukowskiej uciekliśmy w Okrężną znajdującą się na obrzeżach Przeźmierowa. Prosta i ku mojemu zaskoczeniu wybrukowana, chodnikowa droga (dzięki ci Unio Europejska!) powiodła nas ulicą Stefana Batorego przez Batorowo do ulicy Nowej. Czyli właściwie Lusowa.
Zanim jednak opowiem o wielkopolskiej stolicy bluesa, zatrzymajmy się w Batorowie. Nie jest to może najpiękniejsza wieś polska jaką sobie możecie wyobrazić. Nie wiele potrafię powiedzieć o jej historii. Jednak, to miejsce powinien znać każdy Poznaniak i większość Polaków, bowiem właśnie tu swe ostatnie lat spędził generał Józef Dowbor-Muśnicki. Tym, którzy jeszcze nie doczytali podpowiem, iż był to dowódca powstania wielkopolskiego. Już samo to sprawia, że jego podobizna powinna częściej gościć na poznańskich murach, niż mały powstaniec warszawski.
Generał wykształcenie wojskowe zawdzięczał carskiej Rosji. Nie został jednak wyrzucony i poniżony przez Piłsudzkiego. Wręcz przeciwnie, panie Macierewicz, 16 stycznia 1919 roku objął dowództwo nad powstaniem wielkopolskim. Do tego zadania wyznaczyła go Naczelna Rada Ludowa. Dowbor-Muśnicki osobiście spotkał się z marszałkiem, by taką decyzję potwierdzić. Jak się okazało, mimo szkolenia w Rosji nie zapomniał, że jest Polakiem, a zasług dla Polski dzisiejsi reformatorzy wojska mogą mu jedynie pozazdrościć.
Jak przystało na miejsce, w którym znajduje się rodzinny grobowiec dowódcy powstania wielkopolskiego, Lusowo powitało nas powstańczym Graffiti. Swoją drogą, jest w tym pewien paradoks. Wychodząc z Poznania, centrum zrywu wolnościowego z 1918 roku, żegnały mnie obrazy powstania warszawskiego, a dopiero w podpoznańskiej wsi widać pamięć o polskim zwycięstwie.
To oczywiście moje wrażenie z tamtego dnia. Gdybym mieszkał przy Placu Wolności, by dotrzeć do miejsca, które sobie wyznaczyłem, musiałbym przechodzić ulicą 27 grudnia, gdzie można zobaczyć graffiti upamiętniające powstanie wielkopolskie. Ciągle jednak nie rozumiem, dlaczego to warszawskie jest ważniejsze, bardziej pamiętane i czczone od wielkopolskiego. Nie chodzi też o to, by nagle całkowicie zapomnieć o poświęceniu stolicy. Musimy te dwa ważne dla historii polski wydarzenia jakoś zrównoważyć. Biorąc pod uwagę poglądy generała Dowbor-Muśnickiego, który był całkowitym przeciwnikiem upolityczniania armii, może od obydwu wydarzeń powinniśmy całkowicie odciąć politykę, a wraz z nią polityków? Bez względu na to z jakiej są partii.
Pierwsze co w Lusowie rzuca się w oczy to górująca nad wszystkim wieża neogotyckiego kościoła Świętej Jadwigi i Jakuba. Budynek wzniesiono w latach 1913 – 1916 wykorzystując części stojącego dawniej w tej wsi kościoła z XV wieku. Z południowej strony neogotyckiej świątyni rozciąga się widok na przepiękne Jezioro Lusowskie, czego mój aparat w smartfonie nie potrafił objąć. Idąc od wschodniej strony kościoła można natknąć się na przepiękny dąb o imieniu „Ignacy”. Marta musiała poznać się z nowym kolegą nieco bliżej.
Lusowo miało być krótkim przystankiem w drodze do Tarnowa. Chcieliśmy jedynie zajrzeć do Muzeum Powstańców Wielkopolskich, które znajduje się tuż za kościołem. Niestety, przyszliśmy do Lusowa w trzecią niedzielę w miesiącu. Nie doczytałem w internecie, że tylko w parzyste niedziele miesiąca muzeum się otwiera. Wielka szkoda ale i powód by przyjść tu jeszcze raz!
A okazja jeszcze się nadarzy, gdyż ta niepozorna wieś latem na kilka dni przeobraża się w stolicę bluesa. W tamtym roku już po raz szósty odbył się tam Międzynarodowy Festiwal Bluesowy „BLusowo”. Występowali między innymi argentyński Demian Band, wieloletni saksofonista Jamesa Browna sir Waldo Weathers i mieszczące się w europejskiej czołówce belgijskie trio Doghouse Sam & his Magnatores. Mam nadzieję, że tym razem będzie równie dobrze albo lepiej.
Tarnowo, czyli tam i z powrotem
Droga do Tarnowa Podgórnego już nie była ani chodnikowa, ani brukowana (czyżby koniec UE?). Musieliśmy iść poboczem starej drogi ułożonej z płyt betonowych. Nazwałem tę drogę „hitlerówka”, bo zawsze gdy jako dziecko jeździłem z tatą nad morze, to pokonywaliśmy taki fragment trasy z charakterystycznym „tu-dum tu-dum”, a ojciec pomstował na władzę „że jak Hitler zbudował tak stoi i już do końca świata hitlerowską drogą będziemy jeździć”. Jego kasandryczne wizje się nie ziściły, bo dziś wszyscy śmigamy nad może asfaltowymi drogami a nie betonowymi płytami.
Tarnowo to, jak większość polskich wsi i miast, przede wszystkim kościoły. Tyle, że w przypadku tej miejscowości są nimi dwa wspaniałe budynki, stojące niemal koło siebie. Pierwszy, kościół pod wezwaniem Wszystkich Świętych pamięta swymi najstarszymi częściami wiek XIV. To też najstarszy murowany obiekt sakralny w niemałej gminie Tarnowskiej.
Drugi obiekt, Kościół pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa ma historię o wiele krótszą, ale równie burzliwą. Choć prace nad nim rozpoczęto jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym, to ciągnęły się one aż do 23 grudnia 1984 roku, gdy biskup Jerzy Ablewicz oficjalnie poświęcił kościół. W międzyczasie, nazistowskim Niemcom budynek służył za magazyn, pod jej koniec, używano go jako schronu. Rosyjscy żołnierze przekształcili kościół w stajnie i dopiero odzyskanie budynku z ich rąk pozwoliło dokończyć budowę przerwaną przez wybuch II wojny światowej. Ogromny wkład w powstanie tej świątyni miał ksiądz Roman Sitko. Niestety, gestapo uwięziło go 20 sierpnia 1942 roku. Został przewieziony do Oświęcimia, gdzie zginął 13 października tego samego roku. Ku pamięci tego duchownego zawieszono w wieży kościoła dzwon o nazwie „Roman”.
Nie mogłoby zabraknąć w tej opowieści stałego punktu programu. Okazało się, że w Tarnowie również jest cmentarz, którym nikt specjalnie się nie przejmuje. Choć trzeba przyznać, że w odróżnieniu od Poznania, czy Borówca (ten drugi skandaliczny!) miejsce zmarłych jest ogrodzone i niezdewastowane. Chodzi mi oczywiście o stary cmentarz ewangelicki. Jak głosi tabliczka pod największym krzyżem w tym miejscu „Stary cmentarz ewangelicki odbudowany z gruzów po 50 latach” i żeby nikt nie miał wątpliwości z czyjej inicjatywy „Sfinansowano całkowicie przez Stowarzyszenie Rodzin Niemieckich byłych mieszkańców Tarnowa Podgórnego”. Szkoda, że mogiły zmarłych dzielimy na narodowości, przecież wszyscy jesteśmy ludźmi!
Małe co nieco na pożegnanie
Gdy obeszliśmy Tarnowo wzdłuż i wszerz, postanowiliśmy zobaczyć jeszcze Lusówko. Droga wiodła głównie przez bardzo wietrzne pola. Aż tu nagle jakby z podziemi wyrosła nam fabryka czekolady. Nie była to fabryka zwyczajna, bo chyba pierwszy raz w życiu widziałem przedsiębiorstwo, którego parking jest o wiele większy powierzchniowo od samej firmy. Może receptura jest tak tajna, że wymaga pracy w tajnym laboratorium pośrodku niczego. A może to tylko nadbudówka do ogromnych podziemnych hal? Może ktoś tam pracuje i się zdradzi?
Lusówko pokonaliśmy w ekspresowym tempie. Część północna, którą widzieliśmy, to same wille i wiele z nich jest na sprzedaż. Więc jeśli ktoś z Was chce się przenieść na wieś…
Znów staliśmy pod kościołem w Lusowie. Po sprawdzeniu, o której autobus zabierze nas do cieplutkiego mieszkanka w Poznaniu szybki rzut oka na przepiękne Jezioro Lusowskie i już pędziliśmy do stolicy Wielkopolski.