MIASTO POZNAJ OKOLICE: W DRODZE DO MOSINY CZĘŚĆ 2
Porzucone ludzkie cmentarzysko, tajemniczy klasztor, drogi dzików i przepiękna Mosina. By to odkryć przemierzyłem trasę z Poznania do Mosiny pieszo. W drugiej części wreszcie Mosina i szybka droga przed zmrokiem…
Gdyby nie Wojtek
Droga 430 z Puszczykowa do Mosiny ma swoją odpowiedniczkę w leśnej ścieżce ciągnącej się przy tej trasie. Może nie na całej długości, czasami musiałem iść poboczem. Większość trasy jednak można przejść bez obawy bliskiego kontaktu z samochodami. Mosina powitała mnie chłodno i późno. Była za dziesięć druga, gdy spojrzał na mnie mały Jezus rozpięty na ogromnym białym krzyżu, a w tle zbawiciela zamknięty w święto trzech króli super market. Idealna synteza duszy przeciętnego Polaka, gdzie sacrum i profanum są ze sobą równie nierozerwalne jak zakupy w centrum handlowym po mszy w niedzielę.
Równo o drugiej stanąłem pod urzędem miasta. Byłem na siebie zły, bo było bardzo późno. Z niewyjaśnionych do teraz przyczyn ubzdurało mi się, że trasa z Poznania do Mosiny, którą pokonałem, miała 12 kilometrów. Chciałem ją pokonać w dwie godziny, wyszło niemal cztery. O swoje ślimacze tempo obwiniłem zdjęcia, które trzaskałem wszystkiemu na każdym rogu. By zdążyć dojść do Lubonia przed zapadnięciem zmroku moja jednoosobowa wycieczka miała tylko trzydzieści minut wolnego czasu w Mosinie.
Bardzo nad tym rozpaczałem, gdyż to miasto, to przede wszystkim Wielkopolski Park Narodowy oraz Rogaliński Park Krajobrazowy. Całą okolicę podziwiać można z drewnianej wieży widokowej położonej na Pożegowie. Konstrukcja ma niemal 17 metrów wysokości a podziwiając panoramę można rozkoszować się widokiem oddalonego Poznania. Nie było też czasu, by zajrzeć do Pałacu w Rogalinie, a przecież historia rezydencji Raczyńskich sięga drugiej połowy XVIII wieku.
Mogłem tylko stanąć na Placu 20 Października w centralnej części miasta. Swoją nazwę plac przed Urzędem Miejskim zawdzięcza okropnym wydarzeniem sprzed 78 lat. 20 października 1939 roku hitlerowcy rozstrzelali na nim 15 mieszkańców Mosiny. Dziś na środku placu stoi wielki biały pomnik powstańców wielkopolskich i ofiar II wojny światowej. Na pomniku widnieją napisy: Zamordowanym w Forcie VII i zamęczonym w obozach koncentracyjnych, Cześć poległym na frontach II wojny światowej, W hołdzie Powstańcom Wielkopolskim, Pamięci rozstrzelanym w dniu 20 października 1939 r.
„W Mosinie godny uwagi jest zachowany średniowieczny układ przestrzenny, z centralnie położonym, czworobocznym rynkiem i odchodzącymi od niego wąskimi uliczkami. W szeregu kamieniczek oglądanych z Kanału Mosińskiego wyróżnia się charakterystyczny budynek z cegły z wysoką wieżą (Obrabad) oraz stara bożnica z 1870 roku – obecnie Izba Muzealna i Galeria Miejska.”* przekonują władze miasteczka na swojej stronie.
Mnie niestety nie dane było tego wszystkiego zobaczyć. Zanim dzwon w kościele pod wezwaniem Świętego Mikołaja wybił w pół do trzeciej, mój sygnał do wymarszu z Mosiny, wstąpiłem jeszcze do jedynego otwartego sklepiku przy rynku.
- Gdyby nie Wojtek (Jaruzelski przyp. red.) to byśmy żadnej wolnej Polski nie mieli. – tłumaczył sprzedawca, jednemu z klientów.
- Mnie Pan tego nie mów. Ja przecież z tych co jeszcze pamiętają. Przecież Ruskie nie musiały tu nigdzie wchodzić, bo oni tu byli. – odpowiedział klient z rękami pełnymi piw.
- Tylko weź Pan tym z Warszawy to powiedz. – nie dawał za wygraną sprzedawca.
- Ci z Warszawy to debile. – odparował klient.
- Debile, zwłaszcza ten mały z Żoliborza. – kontynuował ekspedient.
- On se kompleksy na naszych plecach leczy. A słyszałeś Pan, w telewizji mówili niedawno, że on tych ze stoczni pałował. – konspiracyjnie ściszył głos klient.
- Ja nie wiem, co się z tym narodem stało, że tyle osób na PiS głosowało? – zrymowało się sprzedawcy, a ja zaśmiałem się w duchu wspominając poranną audycję w radio, gdzie jeden z politycznych komentatorów perorował, że „małe miasta i wsie, to zagłębie Prawa i Sprawiedliwości”.
Pora wracać
Końca dysputy tych dwóch Panów nie udało mi się wysłuchać. Alarm w komórce bezlitośnie dał znać, że najwyższy czas wracać do Poznania. Uzbrojony w czekoladę i wodę byłem pewien, że dam radę wrócić na piechotę. Plan powrotu zakładał zupełnie inną trasę niż ta, która przywiodła mnie do Mosiny. Przede wszystkim, odpuściłem sobie bardzo ruchliwą 430. Z Mosiny do Puszczykowa przedostałem się drogami osiedlowymi. Jak się okazało, to bardzo przyjemne, cywilizowane, brukowane chodniki a nie zabójcze pobocza, czy ścieżki dzików.
Powoli dochodziła trzecia. Od pięciu godzin ani razu nie usiadłem, moje nogi zaczynały mi bardzo ciążyć. Największą obawę miałem przed odcinkiem trasy między Puszczykowem a Wirami. To fragment znajdujący się w prawdziwym lesie, a ja nie chciałem pokonywać go po zmroku. Na szczęście okazało się, że ulica Sobieskiego w Puszczykowie, tylko na mapie ciągnie się w nieskończoność.
Gdy wyszedłem z lasu była 15:45. Słońce już zaszło a niebo nad Poznaniem powoli przechodziło z czerwieni w ciemny granat nocy. Droga do Wirów w znacznej części prowadziła przez pola. Bardzo malownicza trasa pozwalała cieszyć się urokami pięknego nieba, a w oddali dostrzec można było Poznańskie wieżowce.
Droga, która z tej urokliwej wsi doprowadziła mnie do Lubonia nosiła miano, jakżeby inaczej, ulicy Poznańskiej. Później, już w Luboniu, niemal niezauważalnie zmieniała się w Żabikowską. Kolejną bardzo długą ulicę wiodącą przez centrum podpoznańskiego miasta. I to właśnie ta ulica przeprowadziła mnie nad kierowcami pędzącymi autostradą A2.
Dumny z siebie pognałem ulicą Leszczyńską aż do zajezdni na Głogowskiej. Tam przez krótką chwilę rozważałem zakończenie trasy w tramwaju linii numer 8. Lecz po krótkim namyśle doszedłem do wniosku, że byłoby to nie honorowe. Doszedłem więc na Wyspiańskiego dumnie stawiając każdy krok.
Znów jednak coś nie grało z czasem. Nie miałem ze sobą żadnego plecaka, w drodze powrotnej prawie nie robiłem zdjęć, a mimo to, czas podróży wyniósł lekko ponad trzy godziny i dwadzieścia minut. Nie mogłem zrozumieć dlaczego pokonanie 12 kilometrów zajmowało mi tyle czasu. Olśnił mnie dopiero mój ojciec, który śledził na mapie elektronicznej moją podróż. Okazało się, że 12 kilometrów, to dystans który nie do końca sam wiem skąd zmyśliłem. Według tego co pokazał GPS ojca, przeszedłem ponad 40 kilometrów w ciągu niecałych osmiu godzin, praktycznie bez żadnej przerwy dla nóg. To faktycznie wyjaśnia dlaczego 12 kilometrów trwało cztery godziny.
Koniec części 2
*http://www.mosina.pl/asp/pl_start.asp?polozenie=22&typ=14&sub=89&menu=95&strona=1&prywatnosc=tak
----------------
Pierwsza część reportażu: MIASTO POZNAJ OKOLICE: W DRODZE DO MOSINY. CZĘŚĆ 1