MIASTO POZNAJ OKOLICE: W DRODZE DO MOSINY. CZĘŚĆ 1
Porzucone ludzkie cmentarzysko, tajemniczy klasztor, drogi dzików i przepiękna Mosina. By to odkryć przemierzyłem trasę z Poznania do Mosiny pieszo. Za chwilę dowiecie się co dane mi było zobaczyć…
Cmentarz wstydu!
W mroźny zimowy poranek ciężko jest wyjść spod ciepłej kołdry i ruszyć na długą wyprawę. Dlatego, w święto Trzech Króli zajęło mi to aż trzy godziny. Chciałem wyruszyć o 7, by jeszcze przed wschodem słońca, który miał nastąpić około 8, znaleźć się za Poznaniem. Nie udało się, lecz strata czasu miała swoje dobre strony. W pełnym świetle poranka mogłem nacieszyć oczy opustoszałymi ulicami naszego miasta. Niegolewskich, Głogowska, Dmowskiego, Krauthofera, Górecka o 10 rano wyglądały tak, jakby miasto opustoszało. Co jakiś czas, gdzieś w oddali sennie poruszał się jakiś samochód. Może ze dwa razy minął mnie autobus. Po drodze spotykałem tylko gołębie i szpaki, żadnego człowieka.
Ach, był jeszcze przecież Fiat Multipla! Na jednej z ulic, szczelnie owinięte kocykiem autko wyglądało jakby stało pogrążone we śnie. Złośliwi powiedzieliby, że właściciel starał się ukryć swój pojazd ze wstydu, wszak wszyscy wiemy jak złą opinię w naszym społeczeństwie ma ten model. Ale tego poranka był to niezwykle radosny widok.
Znak na ulicy Jesionowej udowodnił mi, że wyobraźnia ludzka nie zna granic. Gdy zaś mijałem Cieszyńską, schodząc z asfaltowej drogi ulicy Bieleckiej dosłownie w krzaki, cieszył fakt, że udało się uciec od cywilizacji. Idąc beztrosko bezdrożem rozmyślałem o trasie, która mnie czeka i wciąż zastanawiałem się, czy będę w stanie wrócić o własnych siłach, gdy nagle przed moimi oczami wyrósł las… krzyży!
Bezdroże pełne krzaków stało się nagle parkiem wypełnionym ludzkimi mogiłami. Większość grobów wyglądało na stare. Po chwili zorientowałem się, że właśnie depczę po resztkach jednego z nich. Żadnych płotów, ogrodzeń, z zamyślenia wyrwało mnie szczekanie psa, to nie był pies strażnika. Jakaś kobieta wyprowadzała tu swego pupila, który znaczył teren i zostawił po sobie cuchnącą pamiątkę nieopodal mogił.
„Zygmunt Wójcikiewicz ofiara nalotu niemieckiego na Poznań 1939” głosi tabliczka pamiątkowa brudna od ptasich odchodów, wisząca na pionowej belce krzyża. Krótsza belka poprzeczna wraz z figurką Jezusa leży pęknięta na ziemi. Niczym symbol tragedii jaką była II Wojna Światowa. Leżąc tam jest symbolem ruiny w jaką popadł ten cmentarz.
Za grobem Pana Zygmunta jest następny. Nazwiska ofiary bombardowań nie da się odczytać. Krzyż z tablicą pamiątkową złamał się u podstawy i leży tam nie wiadomo od kiedy. Musiał upaść dawno temu, gdyż biało czerwona przepaska zawieszona na szczycie zdążyła już poszarzeć od brudu ziemi a tablica pamiątkowa przymarzła do gleby.
„Bolesław Gryf-Marcinkowski syn Edwarda, artysta, skrzypek, kompozytor, dyrygent chórów i profesor muzyki w Poznaniu i Berlinie, twórca pieśni Czuj Duch” to mogile tego człowieka przypadnie wątpliwy zaszczyt obcowania z psimi odchodami do momentu ich całkowitego rozłożenia. Pan Profesor musi być jednak przyzwyczajony do tego typu spraw, gdyż nieopodal jego grobu leży mnóstwo worków ze śmieciami. Trudno powiedzieć czy w niebieskich workach leżą śmieci zebrane z grobów, czy jest to po prostu dzikie wysypisko. Czym by to nie było trudno sobie wyobrazić, że naród, który przecież szczyci się pamięcią o swoich przodkach mógł dopuścić do takiego barbarzyństwa!
Większość z Was już pewnie domyśliła się, że trafiłem na cmentarz przy ulicy Samotnej na Dębcu. Przed II wojną światową chowano na nim zmarłych z Dębca i Wildy. Tu też spoczęły szczątki ofiar bombardowań Poznania, a także więźniów obozów koncentracyjnych. Po wojnie o cmentarzu zapomniano. Rozkradziony, zdewastowany, dotrwał do mojej wyprawy tylko dzięki harcerzom i kibicom Lecha Poznań. W mediach co jakiś czas pojawia się wzmianka o nim, na przykład kiedy naczelny chce pokazać 1 listopada coś „o czym się nie mówi”. Potem temat wraca na półkę, nikt się nie interesuje tym co robią tam psy tuż obok tabliczek z napisem „Umarł za Polskę”…
Drożdże i ulica Kopernika
Ruszyłem dalej. Nagle marsz do Mosiny nabrał metafizycznego wymiaru. Za wiaduktem, który pozwolił mi przedrzeć się przez A2 i dostać do Lubonia, jakieś dwa kilometry od porzuconych mogił, dwóch facetów beztrosko rozprawiało o nagłym ataku mrozu. Stali nad otwartą maską starego Peugeota i przy warkocie odpalonego silnika sprzeczali się, czy w nocy będzie poniżej dwudziestu stopni. Zupełnie jakby autostrada, która oddziela ich miasto od naszego stanowiła barierę niepamięci o tragedii, jaka działa się właśnie w tej chwili na wzgórzu pełnym zapomnianych mogił niecałe dwa kilometry dalej.
Idąc ulicą Dworcową, wzdłuż torów, kierując się z Lubonia na Łęczycę natknąłem się na niezwykły, przepiękny budynek. Stara fabryka drożdży została zbudowana w 1904 roku dla rodziny Sinnerów. Kompleks budynków z czerwonej cegły przypomina opuszczone zamczysko. Temu wrażeniu sprzyjają budynki znajdujące się w pobliżu fabryki, gdyż są one o wiele niższe. W skład fabryki drożdży wchodziły: słodownia „przypominająca gotycką architekturę sakralną”* jak możemy przeczytać na oficjalnej stronie Lubonia, drożdżowania „mająca cechy zamku rycerskiego”, spichrz zbożowy, wieża ciśnień, chłodnia kominowa, kotłownia, maszynownia, warsztaty, gorzelnia, kantyna i budynek biurowy.
„Szczególną atrakcję stanowi jedyny zachowany do dziś wysoki komin, ozdobiony misterną ceglaną dekoracją oraz żeliwna płyta, sygnowana datą 1903 r. Fabryka posiadała własną bocznicę kolejową oraz ujęcie wody z 18 studni.” Obecnie budynki dawnej drożdżowni są własnością prywatnego przedsiębiorstwa. Zaś właścicielem słodowni i kilku najstarszych obiektów jest inna prywatna firma. „Integralną częścią zespołu zabytkowych budynków jest osiedle przyfabryczne, przy ulicy Cyryla Ratajskiego z willowymi domami kadry administracyjnej i inżynieryjnej fabryki Sinerów. Architektura budynków mieszkalnych stylistycznie koresponduje z zabudową fabryczną, tworząc granicę pomiędzy zakładami Sinnerów a fabryką Koehlmannów.”. Starą fabrykę drożdży warto zobaczyć na własne oczy nawet jeśli oszpecają ją przydrożne bilbordy.
Mróz towarzyszący mi przez całą drogę miał też swoje zalety. 6 grudnia nie było jeszcze śniegu, lecz gdy rozpędzony samochód gnał przez opustoszałą ulicę Dworcową na asfalcie tańczył za nim biały pył, może rosa, który sprawiał wrażenie, jak gdyby wiatr nagle stał się widoczny. Żałowałem, że aparat w moim telefonie nie jest w stanie uchwycić tego niezwykłego tańca. Bez problemu jednak udało mi się uwiecznić dzieło antyfanów klubu piłkarskiego Stella Luboń, którzy sugerowali, że „Kibice Stelli kupują buty na Kopernika…”. Niezbyt znam się na trendach obuwniczych w Luboniu, lecz najwyraźniej nie jest w dobrym tonie zaopatrywać się w buty na ulicy Toruńskiego astronoma.
Serce Jezusa
Między Łęczycą a Puszczykowem natknąłem się na sześć domków w zielono-żółto-czerwonych barwach, jestem ciekaw, czy ich właściciele tylko przypadkiem nawiązują kolorystyką budynków do rastafariańskich barw? A może tuż przy stolicy Wielkopolski mamy nieodkrytą wioskę Rasta? W powietrzu niestety nie dało się wyczuć zapachu wolności, więc maszerowałem dalej.
Droga 430, która miała doprowadzić mnie do centrum Puszczykowa nagle i bez uprzedzenia rozwidliła się. Mapa pokazywała mi, że mam iść prosto, ścieżka rowerowa, że powinienem skręcić w ulicę Poznańską. Wielkim minusem tej pierwszej, był brak jakiegokolwiek chodnika i pędzące samochody, których w Puszczykowie było strasznie dużo. Poznańska natomiast, miała wspaniałą, szeroką i w miarę bezpieczną, wybrukowaną ścieżkę dla pieszych i rowerów. Jako dorosły, rozsądny człowiek obdarzony intelektem, oczywiście wybrałem trasę drogą 430. Szybko zorientowałem się, że marsz przy szosie jest bardzo niebezpieczny, a każdy z mijających mnie samochodów potwierdzał głupotę mojego wyboru. Zapuściłem się odrobinę w las, by nie stać się ofiarą jakiegoś wypadku drogowego. Tam szybko odnalazłem ścieżkę. Początkowo myślałem, że wyznaczyli ją ludzie, ale gdy tylko wpadłem na pierwsze mocno przeryte poletko wiedziałem, że idę po śladach dzików.
Jakby na potwierdzenie tej tezy, nagle przy ścieżce, która znów zbliżyła się niebezpiecznie blisko szosy, znalazłem ciałko małego warchlaczka. Wyglądał jakby był pogrążony we śnie, biedne małe stworzonko, które przegrało walkę z cywilizacją…
Gdy w końcu udało mi się dotrzeć do w miarę cywilizowanej drogi, ujrzałem znak głoszący, że jest to droga do klasztoru. Nigdy w życiu nie słyszałem o żadnym klasztorze w Puszczykowie koło Poznania. Ruszyłem trasą wiodącą na wzgórze. Za lekko przymkniętą zieloną bramką czekały na mnie kamienne schody. Po ich pokonaniu i przejściu przez kamienną bramę moim oczom ukazał się przepiękny żółty kościółek. Okazało się, że jest to kościół Zgromadzenia Braci Serca Jezusowego. Początki tego Zgromadzenia sięgają 1918 roku, „kiedy to Br. Stanisław Andrzej Kubiak przybył z Niemiec do Warszawy i zamierzał założyć Wspólnotę Braci Miłosierdzia, której był członkiem. W 1920 r. Br. Stanisław Kubiak objął funkcję zakrystiana w kościele Matki Bożej Bolesnej w Poznaniu. Nowy typ pracy zainspirował Go do założenia zgromadzenia braci współpracujących z duchowieństwem w instytucjach kościelnych w charakterze zakrystianów, organistów i pomocników hierarchii kościelnej.”** piszą na swojej stornie bracia.
W 1924 roku Stanisław Kubiak zakupił dom w Puszczykowie, który stał się siedzibą główną zgromadzenia. W 1939 zgromadzenie liczyło 39 członków, pracujących w 12 placówkach w całej Polsce. Podczas II wojny światowej hitlerowcy usunęli braci z ich domu w Puszczykowie, który zamienili na obóz dla Żydów, następnie dla hitlerjugend, a wreszcie dla wojska. Większość braci zginęła podczas wojny.
„Po wojnie zgromadzenie musiało się odradzać niemal od początku. W 1947 r. liczyło 21 zakonników i 8 nowicjuszy. W 1981 r. na nadzwyczajnej kapitule przygotowano i zatwierdzono odnowione konstytucje zgromadzenia. Zwrócono w nich uwagę na charyzmatyczną rolę założyciela Br. Stanisława A. Kubiaka. Obecnie Zgromadzenie posiada 14 domów zakonnych.”. Teren Braci Serca Jezusowego robi niesamowite wrażenie i każdemu polecam wycieczkę w te rejony.
Koniec części 1
* http://lubon.pl/contents/161
** http://www.zbsj.pl/Historia.html