J.JAŚKOWIAK: MOIM MARZENIEM JEST KIEDYŚ POKONAĆ JUKON NA NARTACH
To nie politycy mają decydować, co jest sztuką, a co nie jest. Czymś innym jest, że ja się z czymś nie zgadzam, czy mi się nie podoba, a czym innym jest cenzurowanie - opowiada w rozmowie z nami kandydat na prezydenta Poznania, Jacek Jaśkowiak. Zapraszamy na rozmowę inną, niż gdziekolwiek indziej.
Sebastian Borkowski: Napisał Pan na swojej stronie internetowej, że jest Pan działaczem sportowym. Jak to się stało?
Jacek Jaśkowiak: Jestem członkiem komisji FIS, czyli Światowej Federacji Narciarskiej ds. Pucharu Świata w biegach narciarskich. W jaki sposób tam się dostałem? Biegałem amatorsko na nartach. W ogóle od najmłodszych lat sport był dla mnie czymś ważnym.
Już od małego?
Tak, zaczęło się od boksu, to była pierwsza dyscyplina.
Dlaczego właśnie boks? To dość nietypowe jak na dziecko.
Wychowałem się na Dębcu, a tam były tylko dwie możliwości – albo ktoś szybko biegał, albo się umiał bić. To było bardzo ważną umiejętnością. To, że na Dębcu były takie realia jak dorastałem, spowodowało, że wolałem bronić swojej godności i umieć się bić.
Czyli środowisko Pana wychowało.
Tak, dokładnie. Zawsze chciałem być silny. W ostatniej klasie szkoły podstawowej ważyłem 54kg przy 1,80 m wzrostu. Urosłem wysoki, byłem szczupły, ale chciałem też być przy tym silny. W domu miałem hantle, ćwiczyłem i ten sport był bardzo ważnym elementem mojego życia. W szkole średniej było wioślarstwo. Też piękny sport, pływałem u nas, na Warcie.
W którymś z poznańskich klubów?
Tak, KW 04. Byłem chudy, a ten sport pokazał mi, że jeżeli jest odpowiedni plan i determinacja i dyscyplina, to można w krótkim czasie być silnym. Po kolejnych trzech latach, jak miałem 18 lat, ważyłem 90kg i potrafiłem wyciskać 150 kg. Sport pokazał mi, że jak ma się pewne cele, to przy uporze i determinacji da się coś osiągnąć. To się później przełożyło też na działalność biznesową.
Czyli można stwierdzić, że został Pan wychowany przez sport?
Tak. Sport miał niesamowicie duże znaczenie w kształtowaniu mojej osobowości.
Ale teraz jak sam Pan mówi jest działaczem sportowym. To jednak bardziej brzmi jak funkcja administracyjna.
Bo tak się życie ułożyło. Miałem licencję kolarską, ścigałem się w zawodach w kolarskich…
Jeszcze to? Sporo tego w Pana życiu było.
Było jeszcze judo. Ale wracając do odpowiedzi na poprzednie pytanie – swego czasu byłem bardzo chory, myślałem już, że nie wyjdę z tego, miałem kilka miesięcy atypowe zapalenie płuc, którego lekarze nie potrafili zdiagnozować. I tak naprawdę po takim okresie wyniszczającej choroby, z której myślałem, że już nie wyjdę, pojechałem na dwa tygodnie do Szklarskiej Poręby i stwierdziłem, że jako taką rekonwalescencję będę biegał, czy chodził na nartach. Pierwszego dnia przeszedłem 10km, drugiego 20, po dwóch miesiącach pobiegłem kilka Bieg Piastów. Niestety nieszczęśliwie podczas jednego zawodów wpadł na mnie inny uczestnik, złamałem obojczyk i mimo biegu z kontuzją nie udało mi się wyścigu ukończyć.
Biegał Pan dla siebie, czy to była forma jakiś zorganizowanych imprez?
Biegałem maratony. W sumie pobiegłem 50 maratonów, w tym kilka razy Bieg Wazów na 90km. Zdarzało się biegać w sobotę jeden maraton, w niedzielę kolejny – np. jadąc do Finlandii. I to jest też coś, co hartuje.
Ale to również musiało Panu sprawiać przyjemność?
Jak się np. biegnie 90km w mrozie -20 stopni, to prowadzi to do takich odczuć pierwotnych. Tego, co człowiek czuł 100 lat temu, gdy musiał przemieścić się z miasta jednego do drugiego. Moje sporty, czyli i biegi narciarskie, rower, wioślarstwo, to także sposoby przemieszczania się. Druga sprawa to zbliżanie się do granic swoich możliwości fizycznych. Uczucia głodu, chłodu. Takie pokonywanie samego siebie. Moim marzeniem jest kiedyś pokonać Jukon na nartach.
Ale finalnie wziął się Pan też za organizację biegów narciarskich.
Tak, poprzez to, że brałem udział w wielu biegach, moja pozycja wzrastała, byłem rozpoznawalny nie tylko wśród zawodników. Z resztą, jako trzydziesty ósmy zawodnik na świecie przebiegłem wszystkie biegi Worldloppet. I kiedy do tej ligi starał się o przyjęcie Bieg Piastów to zaoferowałem swoją pomoc, lobbowałem, brałem udział w przygotowaniu prezentacji. Finalnie Bieg Piastów został przyjęty jednogłośnie. I to był taki początek przejścia ze strony aktywnego uprawiania sportu, w stronę współorganizacji, w przypadku Biegu Piastów w charakterze wolontariusza.
A potem pojawiła się Szklarska Poręba.
Po Biegu Piastów jakiś dziennikarz zapytał mnie, co dalej. Odpowiedziałem, że warto zrobić kiedyś Puchar Świata w Szklarskiej Porębie. Parę dni później zadzwonił burmistrz Szklarskiej Poręby. Przygotowałem prezentację dla FiSu, a jak prezes Tajner zobaczył jak w tych strukturach się obracam, to zaproponował mi delegowanie przez PZN do Komisji Pucharu Świata Światowej Federacji Narciarskiej (FIS).
A co Pan robi w Poznaniu związanego ze sportem?
Od 15 lat wspieram niewidomych kolarzy. Przez pierwszy okres robiłem to przede wszystkim finansowo, co roku przekazuję pewne kwoty na rzecz tych sportowców. Od jakiegoś czasu jeżdżę też, jako pilot.
Podobno do pracy nieraz Pan dojeżdża rowerem.
Przeważnie, prawie codziennie jeżdżę rowerem. I kiedy nie mam czasu na treningi, a tak często się niestety zdarza, to wracam do domu dłuższą trasą by przejechać te 20 czy 30 km więcej.
Jeżeli zostałby Pan prezydentem będzie Pan też jeździł rowerem do pracy?
Tak, nie mam zamiaru tego zwyczaju zmieniać. Oczywiście w wyjątkowych sytuacjach może być inaczej, ale nawet teraz jak mam jakieś ważne spotkania i tak dojeżdżam na dwóch kółkach. W biurze mam strój do przebrania i jako prezydent rozwiążę to podobnie. Ale przyznam, że w codziennym funkcjonowaniu jeżdżę też samochodem, czy korzystam z komunikacji publicznej.
W Pana programie, który jest na stronie internetowej, o sporcie jest bardzo mało.
Mnie się wydało czymś oczywistym, że będąc osobą, która ma w sporcie takie doświadczenie, że jest też oczywiste, że będę wiedział, co z tym sportem zrobić.
Niech w Poznaniu sport się rozwija. Stworzę warunki nie tylko do oglądania, a do uprawiania. Takie grupy jak np. Night Runners bardzo dobrze w ten trend uprawiania sportu świetnie się wpisują.
Chciałbym byśmy zmienili temat. Wiele osób było zaskoczonych jak przy okazji ostatniej debaty w Radiu Merkury powiedział Pan, że znał Jacka Kaczmarskiego.
Zbiór 22 płyt Jacka Kaczmarskiego wydany pod tytułem „Syn marnotrawny” uważam za dzieło biznesowe mojego życia. Przyjaźniłem się z Jackiem.
Kiedy Pan poznał Jacka Kaczmarskiego?
Chyba w 1996 roku, kiedy Jacek wydawał program „Pochwała łotrostwa”, a jednocześnie był w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Na jego koncerty przychodziło często po 16 osób. Mój kolega, który wiedział, że tak bardzo lubię twórczość Jacka, zrobił prywatny koncert u siebie w domu i przy okazji takich rozmów Jacek przyznał się, że będzie miał ciężkie negocjacje z Pomatonem (wytwórnia płytowa – red.). Zaproponowałem nieodpłatną pomoc i jak Jacek zobaczył jak sobie z tym radzę zostaliśmy przyjaciółmi.
Bardziej przyjaźń biznesowa?
Nie, z tego zrobiła się taka prawdziwa przyjaźń. Szanując to, co dla niego robię w tym obszarze uporządkowania finansów, Jacek rewanżował się tym, że mnie edukował w obszarze kultury. Poszerzyłem przy nim wiedzę w zakresie malarstwa, czytałem książki, które mi polecał. W ten sposób wzajemnie coś sobie dawaliśmy.
Podobno w jednym utworów opisał Pana.
Tak, oczywiście nie wymienił mnie z imienia i nazwiska. Jacek zadedykował mi też jedną z książek. Na koniec zanim Jacek zachorował, zatrudniłem go u siebie w firmie. To było dla mnie takie wyzwanie życia. Jacek chciał, żeby ktoś mu pomógł. Myśmy całkowicie przebudowali sposób jego programu muzycznego! Po trzech latach na jego koncerty przychodziła młodzież, która rozumiała jego teksty, a nie tylko kombatanci słuchających „Murów”.
Dużo się przy tym Pan nauczył?
Myśmy się nawzajem z Jackiem dużo od siebie nauczyli. Świetnie się rozumieliśmy, był dla mnie jak młodszy brat. Te rozmowy, które razem prowadziliśmy, to było coś niesamowitego. W testamencie Jacka jestem wpisany, jako ten, który ma się zajmować prawami autorskimi.
Zostając przy tematach kulturalnych – widziałem Pana na zdjęciach z protestu na Placu Wolności w sprawie Golgota Picnic, jak stoi Pan wśród ludzi i trzyma jedną literek.
Żona też trzymała.
Kultura w Poznaniu za Pana rządów będzie niezależna?
Tak. Po pierwsze ludzie kultury są mi bliscy. Nie wiem czy Pan zauważył jak dobrze się rozumieją przedsiębiorcy i artyści.
Jedni są wsparciem dla drugich. Uzupełniają się?
Chodzi mi o coś innego. Mają podobny sposób myślenia. Jeżeli przedsiębiorca chce osiągnąć sukces, musi wymyśleć coś nowego, coś, czego inni nie wymyślili. I podobnie jest z artystą. Jeżeli będzie kopiował, to nigdy nie będzie dobry. On musi zrobić coś, co jest inne, nowatorskie, innowacyjne. Kultura zawsze wyprzedza wiele rzeczy.
Artystów zawsze próbowano cenzurować. A to, że ja świetnie się rozumiem z artystami, powoduje, że jestem całkowicie przeciwny cenzurze.
Na debatę do Radia Merkury zabrał Pan jako eksperta Cezarego Ostrowskiego.
Tak, to też był sygnał, na jakie elementy chcę postawić. Wczoraj (rozmawialiśmy w niedzielę – S.B.) byłem w Filharmonii, przedwczoraj w Teatrze Nowym. Ja po prostu to kocham. Nie wyobrażam sobie życia bez sztuki. Wracając jednak do sprawy Golgota Picnic – nie wolno cenzurować kultury, szczególnie w sytuacji, kiedy jej się w ogóle nie widziało. Jeżeli jakaś sztuka zawiera treści obrażające religię, to do tego jest kodeks karny, prokurator, organy ścigania i sądy. To nie politycy mają decydować, co jest sztuką, a co nie jest. Czymś innym jest, że ja się z czymś nie zgadzam, czy mi się nie podoba, a czym innym jest cenzurowanie.
Na koniec spytam o proteście przedstawicieli poznańskiego świata kultury, m.in. z Galerii Arsenał, którzy protestują przeciwko zbyt niskim płacom. Słyszał Pan o tym?
Tak. Jest kwestia wielkości środków na kulturę i podziału tego. Chcę stworzyć w Poznaniu warunki do uprawiania kultury, by to ludzie uczestniczyli w jej tworzeniu. Bardzo mi się podoba to, co robi KontenerArt – dając możliwość mieszkańcom współtworzenia wielu projektów. Nie chcę by wydarzenia kulturalne sprowadzały się do tego, że robimy dwie wielkie imprezy w roku.
Dni Pyrlandii?
Świetna sprawa, super impreza. Co to są za koszty, że nie może się odbyć? Organizowałem koncerty Jacka Kaczmarskiego i wiem, jakie finanse to są. Na naszą poznańską imprezę nie trzeba zapraszać gwiazd światowego formatu. Niech to będzie Martyna Jakubowicz, Strachy na Lachy, czy Raz Dwa Trzy. Wszyscy będziemy się świetnie bawić.
R.GROBELNY: DO POZNANIA BYM ZAPROSIŁ PAULA MCCARTNEYA