J.JAŚKOWIAK: TEJ CENY NIE JESTEM W STANIE ZAPŁACIĆ NAWET ZA WYGRANĄ W WYBORACH
Z Prezydentem Poznania rozmawiam o książce „Dżej Dżej”, Jacku Kaczmarskim, nadziei polskiej lewicy oraz snach o pałacu prezydenckim w Warszawie. Dowiecie się również, jakiej ceny nie jest w stanie zapłacić Jacek Jaśkowiak za wygraną w wyborach!
Marek Mikulski: Zanim nazwaliście książkę „Dżej Dżej”, był plan aby nosiła tytuł „Konfesjonał”. Skąd taki pomysł?
Jacek Jaśkowiak: Autorzy książki Violetta Szostak i Włodek Nowak mocno skupili się w naszej rozmowie na piosence Jacka Kaczmarskiego o tym samym tytule. Utwór ten wiele dla mnie znaczy, odegrał w moim życiu ważną rolę. Jednocześnie w naszej rozmowie pozwoliłem sobie na dużą otwartość. Można powiedzieć, że to wręcz spowiedź. Nie unikałem odpowiedzi na trudne, a momentami nawet bardzo intymne pytania. Konfesjonał to chyba dobre określenie formuły tej książki. .
Jacek Kaczmarski odgrywa wielką rolę w waszych rozmowach. Kim był dla Pana?
Przede wszystkim Jacek był moim przyjacielem. Poza tym – był prawdziwym artystą. Śpiewał dokładnie o tym, co czułem, ale czego nie potrafiłem nazwać. On potrafił. Jego stosunek do świata, człowieka, religii, tolerancji i wielu innych spraw był bardzo podobny do mojego. Dlatego jego utwory były i są mi tak bliskie.
Czym różnił się Jacek artysta od Jacka człowieka?
Dla mnie to wybitny artysta, a jednocześnie człowiek pełen zwykłych, ludzkich ułomności. W sumie wiążą się one również z tym, że artysta takiego formatu jest ciągle poddawany ekstremalnym emocjom. A ta presja, szczególnie w przypadku Jacka, była ogromna, bo takie były oczekiwania publiczności. Mocno przeżywał swoje koncerty, po nich szukał jakiejś formy rozładowania emocji. Czasem był to alkohol, czasem – kobiety. Śpiewał mocne utwory i tak właśnie je przeżywał.
A czym różni się Jacek polityk od Jacka człowieka?
Jestem dziś bardziej świadom reguł gry obowiązujących w polityce. Rozumiem oczekiwania mieszkańców Poznania, ma je także formacja polityczna, do której należę. Jednak niezależnie od tego, że bycie politykiem, to bardzo trudna rola, staram się być sobą. Ta książka, dzięki której dziś się spotykamy, udowadnia mi, iż wciąż jestem sobą.
Kilka lat temu można byłoby zadać pytanie, czym różni się Jacek biznesman od Jacka człowieka? Chyba na oba te pytania nie ma prostej odpowiedzi. Świat służbowy bardzo przenika się ze światem zawodowym. Biznes to gra dla drapieżników. Polityka to też gra dla drapieżników, ale o wiele bardziej brutalnych. Jeśli chce się w tym uczestniczyć, trzeba mieć bardzo grubą skórę. Polityk po powrocie do domu musi mieć chwilę, by oswoić się z najbliższymi, odreagować. Na szczęście nie mam takich problemów jak Jacek Kaczmarski, który często gubił się w prostych rzeczach. Nie zmienia to faktu, że „Dżej Dżej” jest w dużej mierze o moich ułomnościach i błędach, jakie popełniłem.
Ta książka wzięła się z potrzeby powiedzenia prawdy, czy z wyrachowania politycznego?
Moim zdaniem – z przypadku. Propozycja dłuższej rozmowy padła ze strony Włodka Nowaka. Długo zastanawiałem się czy chcę w to wejść. Przede wszystkim czekał mnie wywiad z wymagającymi, doświadczonymi rozmówcami. Uznałem w końcu, że jest to dla mnie szansa, by lepiej poznać i zrozumieć samego siebie. Zdawałem sobie sprawę, że mogą oni dotknąć takich miejsc i pociągnąć za takie struny, które zabolą. Z mojej strony nie ma w tej książce żadnego wyrachowania. Gdy godziłem się na rozmowę, nie myślałem o niej w kontekście politycznym. Spotkania z Włodkiem i Violettą były dla mnie jak wyjście na ring. Z tym, że walki z Saletą czy Michalczewskim trwały minuty, a nasze rozmowy o wiele dłużej! Decydując się na udział w tym projekcie, decydowałem się na całkowite odkrycie. Nie chciałem, by ta książka była jakimś show, kabaretem czy próbą manipulacji. Z resztą ani Włodek, ani Violetta by mi na coś takiego nie pozwolili. To zbyt doświadczeni dziennikarze.
W książce nie znajdziemy biednego Jacka, skrzywdzonego przez świat, ani bohatera niosącego na barkach całą Rzeczpospolitą. Nie kusiło Pana żeby trochę udramatyzować, że te błędy życiowe, to przez komunistów albo żonę?
Nie mam zwyczaju obwiniania innych ludzi za swoje błędy. Może to właśnie przyjaźń z Jackiem Kaczmarskim tak mnie ukształtowała. On przecież pozwalał sobie na o wiele więcej, pisząc chociażby „Autoportret z kanalią” (śmiech). Były też inne dosadne teksty, bo Jacek również potrafił spojrzeć na siebie brutalnie. Ja nigdy się nad sobą nie użalałem, nie przyszło mi do głowy szukać winy w kimś innym. Uważam, że spotkało mnie w życiu bardzo wiele dobrego. Staram się z tego czerpać garściami. Mogę śmiało powiedzieć, iż jestem wdzięczny losowi za to, co dostałem.
Jednak chłoszcze się Pan publicznie, szczególnie za biznesy z lat ’90.
Tak bym tego nie nazwał. Po prostu, z perspektywy czasu, rozumiem to moje zachłyśnięcie się dobrobytem. Dotknąłem i posmakowałem tego wszystkiego, co dawniej, gdy byliśmy biedni, oglądałem wyłącznie zza szyby. Woda sodowa uderzyła mi do głowy, zachłysnęliśmy się tym wszystkim razem z żoną. Dziś patrzę na to z dystansem i cieszę się, że udało mi się zachować w sobie wartości ukształtowane w dzieciństwie. Teraz dobra materialne nie są dla mnie tak ważne jak kiedyś, co nie znaczy, że nie lubimy z żoną pójść do dobrej restauracji, zatrzymać się w komfortowym hotelu. Nie powiem „brzydzę się luksusowymi dobrami”, bo tak nie jest. Byłbym zakłamany, gdybym tak mówił.
Z książki dowiedziałem się o istnieniu Jacola z Dębca i o tęczowym Jacusiu. Ci dwaj mogą w Panu żyć równocześnie?
Nie widzę w tym żadnej sprzeczności. Nadal trenuję z chłopakami, których można by nazwać „Jacolami z Dębca”. Niektórzy mocno wytatuowani, na zabój kochają Lecha. Nigdy nie wstydziłem się swojego pochodzenia, tego, że wychowałem się w robotniczej dzielnicy. Dobrze czuję się wśród robotników, sam nim byłem. Niedawno z prawdziwą przyjemnością wziąłem udział w obchodach jubileuszu mojej szkoły. Spotkałem kolegów z technikum, nawet z mojej klasy. Z drugiej strony, dobrze czuję się również w towarzystwie ludzi kultury. To się wcale nie wyklucza.
A jak Pana koledzy z technikum zareagowali na udział Pana w marszu równości?
Moi koledzy dobrze mnie znają, szanują moje poglądy. Bez problemu rozmawiam ze znajomym, który w wyborach poparł Kukiza. Utrzymujemy kontakty bez względu na poglądy polityczne. Wydaje mi się, że te obecne podziały są w dużej mierze po prostu sztuczne. Przecież w gruncie rzeczy potrafimy się tolerować i akceptować różnice między nami. Nie mówię tu tylko o moich kolegach, ale o Polakach w ogóle.
Mówił Pan Robertowi Biedroniowi, co się Panu w nim nie podoba, czy dowie się tego z książki?
Wielokrotnie mówiłem Robertowi, żeby nie koncentrował się wyłącznie na krytykowaniu Platformy Obywatelskiej. Powinien zająć się budową siły po lewej stronie. Mam taką nadzieję, a wręcz oczekiwanie, że stworzy coś nowego i pociągającego. Dziś, jeśli ktokolwiek ma wziąć odpowiedzialność za lewą stronę polityki w Polsce, to właśnie Robert Biedroń.
A lewa strona w Poznaniu? Jeśli Tomek Lewandowski wystartuje w wyborach na prezydenta Poznania, to pożegna się ze stanowiskiem Pana zastępcy?
Mam z Tomkiem bardzo dobre relacje. Rozumiem dramat jego sytuacji – nie bardzo może wystartować w wyborach jako członek naszego zespołu. To mu się zwyczajnie nie opłaca. Z drugiej jednak strony, ponosi odpowiedzialność za poznańską Lewicę, a bez kandydata będzie im bardzo trudno zdobyć mandaty do Rady Miasta. Mam nadzieję, że razem znajdziemy jakieś sensowne rozwiązanie.
W książce otwarcie przyznaje Pan, że potrzebna jest Panu druga kadencja w Poznaniu. Po co?
Chcę dokończyć to, co zacząłem. Sfinalizować szereg bardzo potrzebnych Poznaniakom inwestycji. W tej chwili są realizowane i zaplanowane inwestycje o łącznej wartości trzech miliardów złotych. Zmiany w mieście i spółkach podległych Urzędowi Miasta, w moim przekonaniu, doprowadzą do poprawy komfortu życia w mieście. Od początku zakładałem ośmioletnią perspektywę, by móc wszystko doprowadzić do końca.
Jednocześnie, jesteśmy świadkami zmiany w mentalności społeczności Poznania. Na ostatnim Marszu Równości mieszkańcy kamienic wychodzili z bram i na balkony, by nam kibicować, a niektórzy nawet machali tęczowymi chorągiewkami. To pokazuje tolerancję Poznaniaków. Cieszę się, że w jakiś sposób przyczyniłem się do wyzwolenia dobrych uczuć w ludziach. W tej chwili o Poznaniu – nie tylko w kraju ale i za granicą – mówi się wiele pozytywnych rzeczy. Stajemy się symbolem wolności, demokracji, otwartości. Nasze miasto pokazuje swoją przynależność do kultury zachodnioeuropejskiej. Taki wizerunek Poznania to nie tylko prestiż, ale również duże ułatwienie w rozmowach z inwestorami.
A nie lepiej byłoby powalczyć o pierwszą kadencję w pałacu prezydenckim w Warszawie?
Nie. Uważam, że należy dokończyć to, co się zaczęło. Nie chcę łapać dziesięciu srok za ogon. Z biznesu wyniosłem przekonanie, że jeśli się coś zaczyna, to trzeba doprowadzić do końca. Bez względu na głosy podpowiadające coś innego. Jestem odpowiedzialny za to, co dzieje się teraz w Poznaniu i nie wyobrażam sobie tego wszystkiego zostawić od tak, by angażować się w coś nowego.
Czyli nie śni Pan o zamieszaniu na Krakowskim Przedmieściu?
Tego w ogóle nie rozważam. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że bycie prezydentem miasta będzie aż takim wyzwaniem. Moja praca jest bardzo obciążająca – nie tylko dla mnie, ale również dla moich najbliższych. Liczyłem się z krytyką, wiedziałem, że nie będzie łatwo. Zresztą, często podejmowałem się trudnych zadań, jak na przykład organizacja pucharu świata w biegach narciarskich czy administracja spraw Jacka Kaczmarskiego. Lubiłem wyzwania, które rzucali mi klienci biznesowi. Jednak wszystkie te zadania nie dotykały moich najbliższych. Dopiero niedawno zauważyłem, jak bardzo negatywny wpływ ma polityka na moje dzieci, żonę, rodziców. Oni cały czas ponoszą konsekwencje moich decyzji i czynów.
Jak chciałby Pan zostać zapamiętany?
Nie mam potrzeby, by pamięć o mnie była zachowywana gdzieś poza moją rodziną. Chciałbym, by moja wnuczka i synowie dobrze mnie wspominali. W tym rodzinnym kontekście ta książka jest dla mnie znacznie ważniejsza niż w jakimkolwiek innym.
Nie boi się Pan, że szczerość w tej książce zaboli Pana w przyszłości?
Nie. Jeśli z powodu tej książki przegram następne wybory, to lepiej je przegrać będąc sobą, niż wygrać udając kogoś, kim się nie jest. Tej ceny nie jestem w stanie zapłacić nawet za wygraną w wyborach.