POZNAŃ AŻ SIĘ PROSI O ZAISTNIENIE NA LITERACKIEJ MAPIE!
Z Bartłomiejem Krolkiem, zdobywcą II miejsca w piątej edycji konkursu literackiego na opowiadanie fantastyczne dziejące się w Poznaniu „Poznań fantastyczny. Droga wolna”, rozmawia Marek Mikulski. Ich opowiadania ukażą się drukiem w antologii pokonkursowej, razem z utworami 13 innym laureatów.
Marek Mikulski: Wydaje mi się, że swoim opowiadaniem tworzy Pan nowy gatunek literacki - kryminał polonistyczny. Jakie to uczucie, być ojcem gatunku?
Bartłomiej Krolek: Cudowne! Gdyby tylko naprawdę tak było. Powiem tak. Każdy kryminał toczy się w jakimś środowisku, a od dłuższego już czasu obserwujemy tendencję, która popycha autorów do coraz wyraźniejszego szkicowania tła opowieści. Realia i społeczny (tudzież środowiskowy) kontekst stają się równie ważne (a niekiedy i ważniejsze) niż sama zagadka. Widać to zwłaszcza w skandynawskich (powieści Mankella o Wallanderze, serial Forbrydelsen) i angielskich (tu przede wszystkim serial Broadchurch) kryminałach. Dlatego też myślę, że cała ta „poznańska polonistyczność” jest po prostu interesującym lokalnym kolorytem historii. Nadaje jej pewien specyficzny odcień, określa charakter. Jeśli udało mi się – przynajmniej w niewielkim stopniu – oddać ekscentryczno-osobliwy urok Collegium Maius i rezydujących tam osobistości, bardzo się cieszę.
QUASI-KRYMINALNA BAJKA O ZNIKAJĄCYCH KRZESŁACH, DETEKTYWIE ORAZ UMYSŁOWYM ROZPRĘŻENIU HUMANISTÓW w XIV częściach. Prozą [z wtrętem dramatycznym] zdobyła drugie miejsce w konkursie „Poznań fantastyczny”. Ten tekst można odczytywać jako Pana osobiste wyrównanie rachunków z Uniwersytetem im. Adama Mickiewicza, którego jest Pan absolwentem?
Ani przez chwilę tak o tym nie myślałem. To raczej nostalgiczna podróż do przeszłości, do czasu, który bardzo miło wspominam i do miejsca, które darzę ogromnym sentymentem. Collegium Maius było dla mnie oczywistym wyborem miejsca akcji opowiadania. Sam tekst jest (ironiczną co, prawda, ale jednak) laurką dla tego miejsca i czasu, który w nim spędziłem. Nawiasem mówiąc, materiałów, wątków i oryginałów, wypełniających to miejsce, starczyłoby na niejedną powieść – od społeczno-obyczajowej po wybitnie miłosną.
Nie boi się Pan konsekwencji wynikających z ujawnienia tajemnic oraz intymnego życia Pana Alma Mater?
Skądże znowu. Poza tym, wątki zawarte w opowiadaniu to tylko wierzchołek góry lodowej. Myślę jednak, że cała historia napisana została z ironia tak ciepłą, że czytający ją profesorowie przynajmniej raz uśmiechną się pod nosem.
Czy w Collegium Maius naprawdę znajduje się sekretna świątynia Norwida?
Kto wie… Każdy ma tam, pielęgnowanego od lat, „bzika”, co zresztą starałem się ukazać w swoim tekście. Wszystko jest możliwe.
Czy to opowiadanie jest Pana debiutem literackim?
Tak. To mój pierwszy tekst literacki i pierwszy napisany w ogóle od czasów pracy magisterskiej.
Gatunek szeroko pojmowanego SF, jest czymś, w czym dobrze się Pan czuje?
Poza małymi wyjątkami w rodzaju Gwiezdnych Wojen czy Powrotu do przyszłości zdecydowanie bardziej pociąga mnie fantastyka spod znaku Tolkiena, Lewisa, Pratchetta i Sapkowskiego.
Jaką książkę chciałby Pan napisać?
Dobrą. Coś w duchu Bajki…, niekonwencjonalnie przerysowanego, osadzonego w Poznaniu… Bo przecież to miasto aż prosi się o zaistnienie na literackiej mapie. Stąd też cała ta rozmowa.