KUBAŃCZYCY MAJĄ BARDZO OTWARTE SERCA I SĄ NAS SPRAGNIENI
Klaudia i Marcin Majdeccy naszemu portalowi opowiedzieli o swojej niezwykłej miesięcznej podróży po Kubie, krainie salsy i rumu.
Marek Mikulski: Co Was wyrwało z rutyny podróżowania na zasadzie all inclusive?
Klaudia Majdecka: Punktem kulminacyjnym okazała się nasza podróż poślubna na Sri Lankę. Z racji specyfiki takiej podróży zdecydowaliśmy się na wyjazd z renomowanym biurem podróży. Oczywiście, bardzo miło wspominamy ten czas, jednak wówczas coś w nas drgnęło. Być może z racji tego, że byliśmy najmłodszymi uczestnikami wycieczki (średnia wieku naszych towarzyszy wynosiła 55+), nasze oczekiwania względem wyprawy okazały się zdecydowanie inne niż plany przewodnika czy innych uczestników. Będąc w tak orientalnym kraju, czuliśmy, że nie odkrywamy go w pełni, tylko ślizgamy się po powierzchni. To tak jakbyś miał w swoim zasięgu wielki, pyszny tort, a zostałbyś poczęstowany zaledwie okruszkami albo malutkim kawałkiem. Miałeś wielkie oczekiwania, tym czasem spełzło na niczym. Czuliśmy, że program nas ogranicza, że chcemy więcej, dłużej, po swojemu. Będąc w kraju o tak fascynującej kulturze, spędzaliśmy czas na przymusowych godzinnych wizytach w sklepach z pamiątkami, podczas gdy obok stała na przykład wspaniała hinduistyczna świątynia. Zaczęliśmy się dusić formułą all inclusive. Świat ograniczony do hotelowego płotu i hotelowej kuchni? Wtedy powiedzieliśmy: dość. Chcemy zwiedzać świat na naszych warunkach, z naszym autorskim programem. Robić to, na co mamy w danej chwili ochotę. Tak długo, dopóki nam się nie znudzi. Iść tam, gdzie nas nogi poniosą. Jeść to, co lokalsi. Żyć jak lokalsi. W końcu mieć czas, by spokojnie móc zjeść tyle tego pysznego tortu, na ile tylko mamy ochotę. Niespiesznie, powoli odkrywać świat. Tak jest o wiele ciekawiej!
Jak w takim razie trafiliście na Kubę?
Kuba marzyła nam się od dawna. Wiedzieliśmy jednak, że językiem urzędowym jest tam hiszpański i po angielsku możemy się nie dogadać. Dlatego przez ostatni rok uczyliśmy się hiszpańskiego, co jeszcze bardziej podkręciło nasz apetyt na ten kraj. Dodatkowo, ja kocham salsę, Marcin kocha rum, więc który kierunek jak nie ten? Poza tym, chcieliśmy sprawdzić, czy faktycznie lądując w Havanie przesuniemy zegarki nie tylko o 6 godzin, ale i o dobre 40 lat.
Zatem, czy to prawda, że czas zatrzymał się tam w latach ’50 poprzedniego stulecia?
Tak, zdecydowanie! Co prawda pomału, drobnymi kroczkami, na Kubie zachodzą widoczne zmiany. Przykładem takich przemian jest chociażby zmiana tablic rejestracyjnych w 2015 roku. Z dawnych żółtych, które można podziwiać na filmach, na białe. W remoncie są liczne hawańskie ulice, Kapitol, odrestaurowywane są zabytki, jak na przykład Gran Teatro. Jednak takim najbardziej charakterystycznym znakiem zatrzymania czasu są barwne amerykańskie krążowniki szos z lat 40. i 50. XX wieku, których Kubańczycy wciąż na co dzień używają. I choć coraz częściej na drogach można też zobaczyć nowoczesne toyoty, kie czy chińskie geely, to oldtimery nadal dominują w kubańskim krajobrazie. Tak samo, na wyspie można znaleźć mnóstwo perełek architektury kolonialnej, która wciąż zachwyca. Zwłaszcza w Trynidadzie czy Havanie. O dawnych czasach przypominają też długie kolejki przed sklepami oraz wydzielane racje żywności „na kartki”. Tak, to cały czas tam funkcjonuje! Kubańczyk, żeby pójść rano po bułki, musi się wcześniej po nie zapisać w piekarni! Zatem turyści z Polski, którzy pamiętają czasy PRL-u mają, naprawdę wrażenie jakby cofnęli się do lat swojej młodości. Czas na Kubie nie zatrzymał się tylko na drogach czy w sklepach. Zatrzymał się także w mentalności tamtejszej ludności.
Mówisz o kartkach na żywność a na spotkaniu wspominałaś też o kartkach na internet.
Otóż na Kubie internet to towar luksusowy. Mało kto ma go w domu i generalnie jest bardzo drogi. Kubańczycy ze światem łączą się najczęściej w parkach lub pod większymi hotelami, gdzie próbują złapać sieć. Niestety, dostęp jest bardzo słaby, rzędu 1 mb/s na cały park. Po wykupieniu specjalnej karty z doładowaniem (najczęściej w punktach ETECSA) można korzystać z internetu przez określony czas. Cena urzędowa to 4,5 CUC (czyli prawie 20 zł!) za kartę na 1 godzinę. Turyści najczęściej szukają WIFI w kafejkach lub w hotelach. Jednak i tam działa bardzo, bardzo słabo. My przez miesiąc pobytu na Kubie spróbowaliśmy żyć bez internetu i możemy potwierdzić, że w XXI wieku da się żyć bez sieci i jest to całkiem przyjemne życie. (Śmiech)
Co częściej Wam proponowano rum, czy cygara?
Rum, aczkolwiek cygaro jest nieodłącznym elementem picia rumu na Kubie. Jak rytuał. Zresztą rum jest obecny wszędzie, w każdym sklepie, w każdym mieście. Nawet, gdy na półkach nie ma już wody, rum jest. Dla Kubańczyków to norma. Piją go o każdej porze dnia i nocy, nie schładzają, nie robią z nim drinków. Po prostu piją czysty rum. Drinki, takie jak mojito czy cuba libre, wymyślono na potrzeby turystów. Gdy w Baracoa bawiliśmy się z lokalsami, wieczór zakończył się na plaży z dwiema butelkami rumu i jedną butelką ich odpowiednika Coca-coli. Cola skończyła się po 15 minutach, więc siłą rzeczy piliśmy ciepły, czysty rum. Jak Kubańczycy. I to się nazywa prawdziwe smakowanie podróży!
Skoro jesteśmy przy smakach Kuby, to wolisz polską czy kubańską czekoladę?
Kubańska czekolada jest bardzo specyficzna. To wyjątkowo gorzki smak, taka gorzkość totalna. Bardzo ciężko jest zjeść taką czekoladę, zwłaszcza, jeśli przywykliście do smaku europejskiej. Nawet najbardziej gorzkie polskie czekolady w porównaniu z kubańskimi są słodkie.
Na waszej stronie piszecie, że na Kubie nie działa nic takiego jak couchsurfing. Gdzie zatem nocowaliście?
Na Kubie nie można nocować u przypadkowej osoby, gdyż wszystko musi tam być zalegalizowane przez rząd. Na wyspie funkcjonuje doskonale zorganizowany system tak zwanych casas particulares, czyli prywatnych pokoi urządzonych w domach zwykłych Kubańczyków. Jednak tacy gospodarze muszą uzyskać na swoją działalność pozwolenie rządu. Każda taka kwatera objęta jest nadzorem kubańskich służb, musi prowadzić księgę gości i co miesiąc odprowadzać podatek w wysokości ok 200-300 CUC, nawet, jeśli nie uda się wynająć pokoi. W wielu miejscowościach to jedyna możliwość noclegu. Dzięki turystom wiele rodzin ma w ogóle z czego żyć. Sami Kubańczycy mówili nam, że niezależnie od wykonywanego zawodu, ich pensja waha się między 20 a 25$ miesięcznie! Zatem prowadzenie pokoi na wynajem jest dla nich często głównym źródłem dochodu, a każdy turysta jest dla nich na wagę złota i dla niego są gotowi zrobić bardzo wiele.
Podróżując do miejsc rzadko odwiedzanych przez turystów, jakie wywoływaliście emocje wśród lokalnej ludności?
Byli bardzo przyjaźnie nastawieni. Można wręcz powiedzieć: Polak, Kubańczyk dwa bratanki (śmiech). Zwłaszcza na wschodzie wyspy dało się odczuć taką… taką polską gościnność z lat ’80. Pamiętam, jak moja babcia opowiadała mi, jak to kiedyś drzwi naszych mieszkań były otwarte, a sąsiedzi jedli często obiad niemal z jednego garnka. Wspólnie piło się kawę, dużo rozmawiało, oglądało TV na jednym odbiorniku na ulicy. Tak samo jest właśnie na Kubie. Ci ludzie mają pootwierane nie tylko drzwi swoich domów, ale także serca. Turysta jest dla nich oknem na świat, ponieważ sami czują się często „więźniami” wyspy. Bardzo trudno wyrobić im paszport, a do tego ceny biletu na prom na Florydę są nieziemsko drogie dla zwykłego Kubańczyka. Przez to mieszkańcy wyspy są spragnieni wiedzy o świecie, o innych krajach. Byli ciekawi, czy uprawiamy tytoń w Polsce, czy rosną u nas pomarańcze, co jemy na śniadanie i czy mieszkamy w takich samych domach jak oni. Ta otwartość, serdeczność i niezakłamana życzliwość bijąca z ich serc sprawia, że stają się nam bardzo bliscy, jak rodzina. I chcemy z nimi godzinami spędzać czas, popijając rum i pufając cygaro...
A jaki jest ich stosunek do Fidela?
O tym się głośno na Kubie nie mówi. W wielu domach wisi portret Fidela, często na tej samej ścianie, co obraz z papieżem, na przykład Janem Pawłem II. Tam gdzie mieszkaliśmy o polityce mówiono rzadko. Młode osoby, które pytaliśmy o życie w takim państwie ucinały temat stwierdzeniem „It’s crazy country!”. Oni wolą pójść potańczyć salsę, napić się rumu i cieszyć się chwilą niż myśleć o polityce.
A jak trafiliście do dżungli?
Nie ukrywam, że Kuba zaskoczyła nas ukształtowaniem terenu i bogactwem przyrody. Zwykle Karaiby kojarzy się tylko z pięknymi plażami. Tymczasem ta wyspa to także wspaniałe masywy górskie. W części zachodniej występują tak zwane mogoty, czyli wapienne formacje skalne, w których mieszczą się przepiękne jaskinie, często z basenami wodnymi. Oprócz tego na wyspie znajduje się prawie 270 obszarów chronionych przyrody, w tym rezerwaty biosfery i parki krajobrazowe, które eksplorowaliśmy głównie na wschodzie wyspy. Tam zrobiliśmy sobie trekking kanionem Yumuri, gdzie najpierw płynęliśmy łódką, by potem przejść przez dżunglę i zażyć kąpieli w rzece pod skałami. Nie są to oczywiście dżungle takie jak amazońska czy afrykańska, ale z pewnością znaleźć w nich można mnóstwo chronionych gatunków ptaków czy gadów. Rajem dla ornitologów jest na przykład półwysep Zapata!
Co Ci się najbardziej podobało na Kubie?
Dla mnie, jako miłośniczki fotografii, Kuba to raj. Wspaniała architektura kolonialna, krajobrazy, stare auta, uśmiechnięte twarze, które udało się uchwycić w kadrach. Wszystko w pełnej palecie barw i odcieni. Takiej magii kolorów nigdzie dotąd nie spotkałam. Jako, że uwielbiam obserwować zwykłą codzienność w obcych kulturach, byłam zachwycona otwartością Kubańczyków, tym, że mogłam z nimi usiąść przy szklaneczce rumu i porozmawiać o wszystkim i o niczym. I przy okazji szkoliłam swój hiszpański.
Do kogo kierujecie przekaz z Waszej strony wktorastrone.pl?
Do osób spragnionych świata, które, tak jak my na początku, boją się jeszcze podróży na własną rękę. Do wyjeżdżających z biurami podróży, którzy mają dość sztywnych ram wyznaczanych przez kierownika wycieczki. Na naszym blogu chcemy inspirować do podróży bliższych i dalszych, bo jest to naprawdę bardzo łatwe, a satysfakcja z organizacji takiej wyprawy – niesamowita! Smakowanie świata na własną rękę jest przyjemne, gdyż robisz to, co chcesz, a nie to, co Ci każą. Na naszym blogu znajdziecie same praktyczne porady. Wszystko, co piszemy, sprawdziliśmy na własnej skórze. Dowiecie się co, gdzie i za ile, by móc wstępnie zaplanować trasę lub sprawdzić, czy warunki w danym kraju Wam odpowiadają. A na deser, czeka na Was spora dawka fotografii.
Wiecie już dokąd wyjedziecie w następną podróż?
Od dawna kręcą nas dwa kierunki. Niestety, w zupełnie dwie różne strony świata. Z jednej strony są to Indie i Nepal, którymi jestem oczarowana i gdzie chciałabym pomedytować w buddyjskim klasztorze. Z drugiej strony, po Kubie bardzo zapaliliśmy się do Ameryki Łacińskiej. Kręci nas Meksyk, Nikaragua, Kostaryka i Gwatemala. Widzieliśmy relacje innych podróżników z tych miejsc, więc czeka nas teraz bardzo ciężki wybór – w którą stronę?
*Link do strony Stowarzyszenia Kiwi: https://www.facebook.com/kiwi.poznan/
** Link do strony podróżników: http://wktorastrone.pl/
Fotografie pochodzą z prywatnego archiwum Klaudii i Marcina