K.BONDA: MAM DLA POZNANIA SZCZEGÓLNĄ HISTORIĘ ALE MUSICIE POCZEKAĆ!
Dla wielbicieli kryminałów premiera książki „Lampiony” Katarzyny Bondy to jedno z najważniejszych wydarzeń tego roku. Nam autorka zdradza, dlaczego zakochała się w Łodzi, czemu rapu słuchają tam nawet podstarzali prawnicy oraz jaki prezent szykuje dla Poznaniaków!
O tym, dlaczego akcja „Lampionów” rozgrywa się w Łodzi krąży wiele legend. Słyszałem, że gdyby na spotkaniu autorskim w tym mieście nie znaleźli się ludzie, którzy ułatwili Pani dostęp do planów miasta i do władz miejskich, kryminał rozgrywałby się w zupełnie innym miejscu.
Takie wydarzenia faktycznie miały miejsce, ale ja tak naprawdę zakochałam się w Łodzi podczas robienia pierwszej dokumentacji. Znalazłam wtedy mnóstwo dowodów na to, że Łódź realnie płonie, a przecież żywiołem trzeciej części jest właśnie ogień. Dzień przed tą pierwszą dokumentacją spłonęła w mieście ogromna fabryka. W okolicach tego miejsca padał dosłownie deszcz sadzy. Gdy dzień później tam przyjechałam nie miałam świadomości, że coś spłonęło, zobaczyłam tylko ten dziwny deszcz. Wtedy pomyślałam, iż żywioł ognia może się w tym mieście sprawdzić.
Co takiego jest w Łodzi, czego nie dostrzegł Bogusław Linda a Pani pokochała?
Ja nie oglądam telewizji, nie wchodzę na portale informacyjne. Szczerze mówiąc, dopiero dwa tygodnie temu dowiedziałam się kto jest naszym ministrem obrony narodowej. Więc po prostu nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaką opinię w Polsce ma Łódź, że to miasto, w którym dzieją się jakieś czarne zbrodnie i niewielu wybrałoby je na miejsce akcji. Mnie przede wszystkim urzekły ogromne przestrzenie. Ja potrzebuję przestrzeni, źle się czuję w klaustrofobicznych miejscach. Idąc ulicami tego miasta czuć, że ta cała aglomeracja jest jak jeden organizm. Do tego Łódź nie jest jednorodna. Według mnie, nie ma w Polsce drugiego takiego miasta, gdzie przenikają się ze sobą przestrzenie biedoty, starości, nowości, ekscentrycznych rozwiązań architektonicznych, wielkiego rozmachu, wieżowców. A równocześnie ta cała niezwykła Łódź artystyczna. W „Lampionach” opisuję przecież piękne murale, znajdziecie też w książce muzykę Łodzi i wiele rzeczy związanych ze sztukami wizualnymi. To wszystko wisi tam w powietrzu.
Mówi Pani, że nie jest na bieżąco z informacjami ze świata, a jednak w książce można znaleźć mnóstwo nawiązań do bardzo aktualnych wydarzeń. Nie boi się Pani szybkiej dezaktualizacji swoich książek przez taki zabieg?
Myślę, że jest Pan w błędzie jeśli sądzi, że przez to moje książki się zdezaktualizują. Piszę powieści współczesne, a jeśli są tam jakieś retrospekcje z przeszłości, to jest to wyraźnie zaznaczone. Ja bardzo wierzę w lokalność i precyzyjność opowieści. Tak jak wspomniałam, nie interesują mnie programy informacyjne, ale gdy piszę książkę, to staram się zgłębić przestrzeń po której będę się poruszać. Te wszystkie elementy zaczerpnięte z rzeczywistości są mi potrzebne, aby dać czytelnikowi rodzaj kotwicy. Wracając do Pana pytania, wręcz przeciwnie. Uważam, że jeśli ktoś za sto lat przeczyta tę książkę, to dowie się jakie rzeczy były dla nas ważne w 2015, czy 2016 roku. To zaleta moich książek, a nie wada.
Od zwykłych dresiarzy po podstarzałych prawników, wszyscy słuchają rapu, skąd taka popularność tego gatunku wśród bohaterów "Lampionów"?
Takie pytanie może zadać tylko ktoś, kto nie jest z Łodzi. Skąd Pan jest?
Z Poznania.
Ja też na początku nie zdawałam sobie sprawy. Nie słuchałam hip hopu i mnie to w żaden sposób nie wciągało. Uważałam rap za gatunek ordynarny, składający się z mocnego bitu i garści wulgaryzmów. Dzisiaj wiem, że to kompletna bzdura. Wybór tego gatunku muzycznego korespondował bezpośrednio z żywiołem ognia i takim naturalnym łódzkim wkurwem. On wynika z sytuacji społecznej, z nierozwiązanych problemów, z tego, że Łódź jest w samym centrum naszego pięknego kraju, a równocześnie bliskość stolicy jest dla nich strzałem w kolano, bo bardzo dużo przez to tracą. Niezależnie od tego, czy jesteś prawnikiem, czy dresiarzem, w którymś momencie w tym mieście dochodzisz do ściany. Rap pozwala zachować godność, przetrwać kłopoty. Dlaczego ten gatunek powstał na Bronksie? Dokładnie z tego samego powodu. Oczywiście, istnieje lepszy i gorszy rap, ja starałam się pokazać ten lepszy.
„Lampiony” są skomplikowane, miesza się tam wiele wątków i…
Dla mnie nie są skomplikowane. „Lampiony” są po prostu inną książką. Mam ten problem od samego początku mojego pisania. Gdy pisałam pierwszą książkę, wszyscy pisali kryminały po bożemu. Tam wszystko szło po kolei i było widać, że wzorują się na klasyce Chandlerze, Christie, Simenonie. Ja rozwaliłam gatunek, wysadziłam sufit, tworzę we własnym stylu i dostałam po łapach. Wszyscy mówili „a tu jest nie tak”, „tu nie może tak być”, „to musi być inaczej”. Po kilkunastu latach moje książki są znane czytelnikom, oni wiedzą, iż jedyne czego mogą się po mnie spodziewać to to, że na pewno nie dam im tego co już było. W „Lampionach” jest dużo postaci i wątków, bo ten ogień musi coś żreć. Fabularnie chciałam też wytworzyć sytuację sodomy i gomory. Tam właściwie nie ma dochodzenia, jest za to efekt domina, każda następna zbrodnia dorzuca swój kamyczek do wieży, która musi runąć. Zobaczy Pan, że za siedem lat zupełnie inaczej będzie się odczytywało tę książkę. Tak samo było z „Okularnikiem”, po którym wylano na mnie wiadro pomyj. Dziś wielu moich kolegów po fachu pisze bardzo podobne książki. Z „Lampionami” będzie tak samo.
Chciałem zapytać, czy stosuje Pani jakąś metodę, by nie pogubić się w wątkach i czasie swoich kryminałów?
Nie, nie mam żadnej metody, bo wszystko ogarniam.
Czytuje Pani kryminały kolegów z Polski? Kogo by Pani poleciła?
Czytuje, znam wszystkich. Wiem, kto jest na jakim poziomie, w którym kierunku koledzy zmierzają. Orientuje się jakie ich książki mają wady i zalety. Nie jestem odpowiednią osobą aby wypowiadać się o kolegach piszących kryminały dlatego, że ja nigdy nie zostałam do tego środowiska przyjęta. Zresztą uważam, że nie piszę kryminałów. Ja piszę powieści, jest tam wątek kryminalny, ale jest też mnóstwo innych wątków. Natomiast, jeśli chodzi o taki rasowy stuprocentowy kryminał, to wszyscy chłopcy i dziewczynki z naszego podwórka są ode mnie lepsi. Mnie czysty kryminał po prostu nudzi. Zapewniam Pana, że nie zamierzam nigdy w życiu tworzyć czegoś, co byłoby zwykłym kryminałem.
Co jest dla Pani inspiracją?
Człowiek. Wydarzenia krytyczne, kiedy człowiekowi przydarza się coś, czego nie może pojąć. Może Pan to nazwać losem, przeznaczeniem, czy jak Pan chce. Czasem zdarzają się sytuacje, które niszczą balans codzienności. Dla mnie, wtedy właśnie rodzi się opowieść.
Czy istnieje cień szansy, że czwarta część cyklu o Saszy Załuskiej będzie miała coś wspólnego z Poznaniem?
Nie, dla Poznania mam zarezerwowaną zupełnie inną fabułę. Bardzo lubię Wasze miasto. Zawsze, gdy do Was przyjeżdżam witają mnie tłumy czytelników. Ja Was nie opuszczę i mam dla Was naprawdę niesamowitą historię. Musicie się jednak uzbroić w cierpliwość. „Czerwonego pająka” czyli czwartą część cyklu planuję na 2018 rok, potem mam zaplanowaną jeszcze jedną książkę. Czyli do Poznania wrócę po 2020 roku, ale będzie to rzecz w moim stylu, czyli będę wysadzać w kosmos gatunek. Nie mogę zdradzić co szykuję ale możecie być pewni, że będzie tam ten specyficzny nerw Waszego miasta i nie będzie tam profilera. Także serdecznie pozdrawiam Poznań!