ŁAWKI, PODRĘCZNIKI, NUDA? TO NIE TUTAJ!
Tabliczka mnożenia, która sprawia przyjemność? Sześciolatki mnożące tysiące? Dzieci błagające nauczycielkę, by pokazała jak się dzieli? Brzmi to, jak wspaniały sen nauczyciela z państwowej podstawówki. Tymczasem, takie rzeczy dzieją się naprawdę w pierwszej i jedynej w Poznaniu szkole Montessori!
Dywanik
Wchodzimy do sali. Jak to zwykle bywa w klasach, gdy ich spokój naruszy jakiś intruz, życie towarzyskie nagle zamarło. Dzieci siedzą przy stolikach, niektóre stoją i widać było, że jeszcze przed chwilą bardzo mocno angażowały się w wycinanie czegoś. Dowodem tego były kawałki papieru na twarzy jednego ze stojących dzieci.
- Dzieci, dziś mamy w klasie gościa. – mówi Pani Asia, jedna z nauczycielek – Pan jest dziennikarzem i przyszedł zobaczyć jak pracujemy. – tłumaczy dzieciom.
A do mnie zwraca się ściszonym głosem.
- Dziś mamy mało montessoriańskie zajęcie. Jeden z chłopców zaproponował wczoraj, żebyśmy wycinali ukochane przez dzieci minionki. Normalnie, uczymy na specjalnych przedmiotach ze szkoły Montessori…
- Proszę Pani – wcina się nagle jedno z dzieci – ja naprawdę chciałem zrobić minionka i wierzyłem, że mi się uda…
- Ja od razu wiedziałem, że mu się nie uda. – wchodzi mu w zdanie inny chłopak.
- Ale się zdenerwowałem i pociąłem to wszystko. – mówi ten pierwszy.
Zielona to tabliczka do dzielenia nieopodal czerwona do mnożenia
Nikt jednak nie ma tego Andrzejkowi, bo tak nazywa się ten pierwszy chłopiec, za złe. W szkole Montessori każde z dzieci pracuje we własnym indywidualnym trybie. Nikt nie musi na rozkaz wykonać idealnego minionka, tak jak nikt, jeśli nie czuje się na siłach, nie musi rozwiązywać zadań matematycznych.
- Dzieci, a które z Was pokaże Panu tabliczkę mnożenia? – pyta pani Asia.
Nagle podbiega do mnie gromadka dzieci. W tym mała, drobna dziewczynka w czarnych włosach.
- Ja kocham tabliczkę mnożenia! – wykrzykuje, co w moim, straconym dla matematyki przypadku humanisty totalnego, zabrzmiało niemal jak groźba.
- Ale jeśli chce Pan się nauczyć tabliczki mnożenia, to najpierw musi Pan iść po dywanik. – mówi Pani Asia.
- Po co? – pytam zaskoczony.
- Po dywanik, leży tam przy ścianie, a potem zapraszam do elipsy. – dodaje.
Faktycznie, w części sali z ławkami i różnymi dziwnymi przedmiotami, stoi również kosz wypełniony po brzegi zwiniętymi małymi dywanikami. Wziąłem jeden z nich, nie kwapiąc się do tego, gdyż czułem, że nadchodzi lekcja matematyki. Pomaszerowałem niepewnie do drugiej części klasy, gdzie leżał dywan na którym białą taśmo wyznaczono kształt elipsy.
Elipsa i mistyczna cisza
Signora Montessori
„Uczyłam się dziecka. Wzięłam to, co dziecko mi przekazało i wyraziłam to, i tak powstała metoda zwana metodą Montessori.” mówiła o swej metodzie doktor Maria Montessori. Urodziła się w 1870 roku we Włoszech. Była jedną z pierwszych kobiet lekarzy w swoim kraju, równocześnie rozwiała się również jako antropolog i pedagog. Dzięki wieloletniej pracy z najmłodszymi, stworzyła system nauczania za pomocą którego dzieci skoncentrowane są na swoich zadaniach, dążą do samodzielności, budują wiarę w siebie. Wychowankowie szkół montessoriańskich powinni być odpowiedzialni, umieć współczuć drugiemu, chętnie pomagać i wykazywać dużą inicjatywę społeczną. Wychowani tą metodą są zwykle pełni cierpliwości i nie poddają się w dążeniu do celu.
Ale o co tu tak właściwie chodzi? Otóż, Signora Montessori zauważyła, iż dzieci w wieku od narodzin do 6 roku życia są odkrywcami, którzy głównie wykorzystują swoje zmysły, budując siebie i swój intelekt poprzez przyswajanie tego, co istnieje w ich otoczeniu – języka, zwyczajów, kultury, pojęcia piękna, religii.
Wiek od 6 do 12 lat to czas świadomego poznawania. Dzieci rozwijają swoje zdolności abstrakcyjnego myślenia i wyobraźni oraz wykorzystują zdobytą wcześniej wiedzę do dalszych poszukiwań.
Od 12 do 18 lat młodzi ludzie szukają swojego miejsca w społeczeństwie i próbują wykorzystać możliwości, by w tym społeczeństwie uczestniczyć. A ostatni już okres wkroczenia w dorosłość, mniej więcej między 18 a 24 rokiem życia, to czas, kiedy ludzie stają się specjalistami w pewnej dziedzinie lub dziedzinach, i w ten sposób poprzez ich pracę biorą udział w budowaniu świata oraz tworzenia dialogu pomiędzy sobą.
Bardzo ważnym elementem w systemie nauczania jest przygotowanie otoczenia, w którym dziecko będzie pracować. Powinno ono charakteryzować się przede wszystkim porządkiem i dostępnością. Dzieci muszą mieć zapewnioną wolność do pracy, ale jednocześnie umieć podążać według wyznaczonych zasad, które pozwalają na pracę jako część grupy. Dzieciom powinno się zapewnić przystosowane dla nich materiały, które wspierają odkrywanie świata i umożliwiają im rozwój niezbędnych umiejętności. Co ważne, w szkole opartej na metodzie Montessori istnieją mieszane grupy wiekowe, dzięki którym dzieci mogą rozwijać swoje zdolności życia w społeczeństwie i uczyć się od siebie wzajemnie zgodnie z własnym tempem rozwoju. Często zdarza się tak, że dziecko młodsze przyswaja materiał szybciej od starszego. W szkole Montessori to nic złego, tryb nauczania w stosunku do każdego dziecka jest indywidualny. To z kolei oznacza, iż potencjał tego pierwszego nie będzie hamowany, a nad problemami drugiego, będzie można popracować dłużej i intensywniej. Nie zostawiając go samemu sobie, jak ma to często miejsce w „normalnych” szkołach. Ostatnim ogniwem tej układanki jest nauczyciel, który ma być jedynie drogowskazem do odkrywania świata. W moim przypadku, drogowskazem była Pani Asia i trochę sześcioletnia Natalka.
Znienawidzona matematyka
Uzbrojony w dywanik, niepewnym krokiem dotarłem do elipsy. Rozwinęliśmy go, a Pani Asia przyniosła drewnianą tabliczkę z dwoma rzędami cyfr od 1 do 9, ustawionych poziomo i pionowo. Pudełeczko pełne czerwonych koralików, czerwony drewniany pionek oraz plastikowe, białe płytki, również ponumerowane od 1 do 9. Przy rzędzie pionowym widać było wycięte okienko do którego jak ulał pasowały białe płytki.
Naprzeciw mnie usiadła Natalka, z mojej lewej strony Pani Asia, przybiegła również Łucja, która jest najlepsza w klasie w szczekaniu oraz Seweryn, który kocha duże liczby jak na przykład tysiąc tysięcy. Oprócz nich, zebrała się cała gromadka zaciekawionych dzieci.
- Dobrze, Natalko pokaż Panu jak się mnoży. – mówi nauczycielka.
- Ja kocham tabliczkę mnożenia! – zapewnia mnie Natalka – To może ja zadam zadanie Ksaweremu?
Ksawery, jeden z chłopców, który przybiegł razem z innymi zaciekawionymi dziećmi, chyba nie był najszczęśliwszy, że padło na niego.
- Ksawery i Natalka mają po sześć lat, ale ona już zna tabliczkę mnożenia, a on się dopiero uczy. – szepcze mi do ucha Pani Asia i dodaje na głos – No dobrze, spróbujmy.
Mała Natalka bierze do ręki białą płytkę z numerem 8. „Ambitnie” pomyślałem, lecz nim ta myśl wybrzmiała w mojej głowie, dziewczynka postawiła już czerwony pionek na ósemce w rzędzie poziomym, a biała płytka była zainstalowana w okienku rzędu pionowego. Dało nam to równanie osiem razy osiem. Nie okłamujmy się, w pierwszej chwili, mój humanistyczny umysł krzyknął „UCIEKAJ!”, gdyż przeraził się, że Pani Asia zamiast Ksawerego wyznaczy mnie do odpowiedzi.
- Osiem razy osiem, to trudne zadanie, Ksawery ułóż koraliki. A czy Ty Natalko znasz odpowiedź? – pyta nauczycielka.
- Ja wiem! Ja wiem! – krzyczy Seweryn, który kocha duże liczby.
W tym czasie Ksawery dzielnie układa czerwone koraliki na wgłębieniach drewnianej tabliczki. Najpierw wzdłuż rzędu poziomego, aż do cyferki 8, później w rzędzie pionowym, następnie łączy ze sobą kolejne dwa rzędy korali, tak, że tworzą one kształt prostokąta. Następnie wypełnia środek koralikami.
- To ile to jest Seweryn? – pyta zaciekawiona Pani Asia.
- Nie powiem, nigdy nie mówię przed rozwiązaniem! – krzyczy Seweryn.
W tym czasie Ksawery uznał dzieło za skończone, a na drewnianej tablicy ukazał nam się w pełnej krasie prostokąt wypełniony w środku czerwonymi koralikami.
- Ksawery źle. – mówi Natalka – Zapomniałeś o dwóch rzędach.
Faktycznie! O ile w linii poziomej chłopczyk zapełnił koralikami miejsca aż do ósemki, o tyle w rzędzie pionowym tylko do szóstki. Kiedy błąd został poprawiony, na tablicy pojawił się kwadrat, nie prostokąt.
- Więc ile to jest osiem razy osiem? – pyta dzieci Pani Asia.
Żeby było śmiesznie, jak połowa zgromadzonych, ja również intensywnie zacząłem liczyć koraliki na drewnianej tablicy. Na szczęście kilka lepszych ode mnie sześciolatek już wiedziało, iż odpowiedź to 64. Nie ma co się wstydzić, po prostu rozwijam się troszeczkę wolniej niż one.
- Jak Pan widzi, dziecko w klasach od pierwszej do trzeciej uczy się dopiero myślenia abstrakcyjnego. One muszą wszystko zobaczyć, dotknąć, poznać. Gdy już opanują te podstawy z dalszym ciągiem nauki nie będzie problemu. – tłumaczy mi nauczycielka.
Mistyczna cisza
Jednym z krążących mitów na temat dzieci wychowanych w szkołach montessoriańskich jest to, że są rozwrzeszczane i brakuje im dyscypliny. W naszej lekcji matematyki wydawało się, iż panuje chaos. Dzieci mówiły jedno przez drugie, wtrącały się sobie w zdania, czasem krzyczały. Wszystko to, jest chaosem tylko pozornie, o czym miałem się niedługo przekonać.
Gdy skończyliśmy lekcję matematyki nastała chwila rozluźnienia, jedno z dzieci odniosło dywan. Pani Asia na chwilę zniknęła z mojego pola widzenia, co pozwoliło Sewerynowi uczynić z moich pleców zjeżdżalnie. Chwilę później, Łucja, najlepsza w klasie w szczekaniu sprawiła, że i ona, i Seweryn zamienili się w najeżone na siebie brytany, które stoczyły pojedynek na najgłośniejsze warczenie. Sędziowałem tej nierównej walce. Nie równej, bo wiadomo, że w warczeniu kobieta zawsze wygra z mężczyzną. Gdy nagle zadzwonił dzwonek.
W całej sali zapadła cisza. Czegoś takiego w życiu nie widziałem. Dzieci jak zahipnotyzowane podeszły po linii wyznaczającej elipsę i usiadły przed nią. Druga z nauczycielek, której imienia nie poznałem, przyniosła wielką miskę wypełnioną przezroczystą substancją zabarwioną na czerwono oraz dwie miseczki z malutkimi tekturowymi listkami i grzybkami. W klasie nikt nie wypowiedział ani słowa, było tak cicho, że niemal słyszało się tę ciszę. Pierwszy wyznaczony przez Panią Asię chłopczyk podszedł do miski z cieczą, wyjął z leżącego obok pojemniczka tekturowy listek i położył go na tafli wody. Wstał i wyszedł z klasy. Bez nauczycielek ani opiekunów, po prostu wyszedł. Wyznaczony przez niego, następny chłopiec też wybrał listek położył na tafli wody i wychodząc wyznaczył palcem następną osobę, i znów ten sam rytuał, i jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz. A wszystko w całkowitej, mistycznej wręcz ciszy. Gdy wychodził ostatni, Ksawery, wyznaczono mnie. Ja, z natury buntownik, w przeciwieństwie do większości, wybrałem nie listek lecz grzybek, położyłem na tafli wody i mogłem opuścić salę.
Szkoła XXI wieku
Nie martwcie się, dzieci po prostu udały się na obiad do stołówki. Ta chwila milczenia przed końcem zajęć ma nauczyć dzieci, że gdy dzieje się coś ważnego, interesującego warto zachować ciszę. Nie jest też tak, że w szkole Montessori nie ma problemów. Są, jak w każdej, lecz nie w każdej nadpobudliwe dziecko może liczyć na to, że zamiast kary, w newralgicznym momencie zostanie zabrane na sale gimnastyczną, by wyrzucić z siebie negatywne emocje. Nie w każdej szkole nauczyciel tyle wie o swoim wychowanku co tutaj. Nie w każdej, lekcje matematyki są tak przyjemne jak tutaj. Jeśli z jakiejś szkoły Maria Montessori mogłaby być dumna, to na pewno z tej pierwszej i chyba jedynej w Poznaniu. To prawdziwa szkoła XXI wieku.
*Linki do strony szkoły: http://eduharmonia.pl/
https://www.facebook.com/eduharmonia/?fref=ts
**Przy tworzeniu materiału korzystałem z portalu bycrodzicami.pl