L.JANERKA: NIE JESTEM FANEM SWOJEJ TWÓRCZOŚCI
Lech Janerka, twórca legendarnego zespołu Klaus Mitffoch, opowiada dlaczego nie lubi koncertów, skąd się biorą piosenki oraz dlaczego nie ma jego nowej płyty. Z muzykiem spotkaliśmy się przed koncertem w CK Zamek.
Marek Mikulski: Krąży taka legenda, że sam wystrugałeś instrumenty dla swojego pierwszego zespołu.
Lech Janerka: Oj to nie legenda! Wystrugałem korpusy gitar z kwietnika. Uprosiłem mojego ówczesnego sąsiada, on zrezygnował z tej bardzo grubej głównej dechy a ja ją pociąłem na deski do gitary. Dzięki temu miałem taki bezprogowy bas. Gryf wziąłem z jakiegoś starego basu, Defila. Wyrzuciłem progi, bo nie stroił. Marzenie życia taki bas. Gitarzyście też zrobiłem korpus do gitary.
Powiedziałeś kiedyś, że wszystkie piosenki już są, tylko prawdziwą sztuką jest je złapać. Tobie udaje się je łapać?
Kiedyś się udawało, teraz trochę gorzej. Jest coś takiego, że nasz mózg produkuje z rzeczywistością sprzężenie zwrotne, które nagle owocuje piosenką, czy tekstem. Takie rzeczy pamięta się przez całe życie jako zapis danej chwili.
Panujesz nad tym, czy to przychodzi z zewnątrz, niekontrolowane?
Samo się robi. Ja jestem leniem, nigdy nie pracowałem przy komponowaniu, czy wymyślaniu czegokolwiek.
Trudno mi w to uwierzyć, zwłaszcza jak słyszę piosenki z płyty Klaus Mitffoch. To jedna z najlepszych płyt w polskiej muzyce, jaki dziś masz do niej stosunek?
Część utworów z tej płyty gram na koncertach, więc jestem tym znieczulony. Płyty jako całości słucham bardzo rzadko. Ostatni raz chyba trzy lata temu. Jeszcze wtedy mi się podobała, to rzetelny materiał. Może to nie jest arcydzieło muzyczne ale jest to zapis tamtych czasów, naszych stanów emocji, uczciwy przede wszystkim. Klaus Mitffoch to był fajny zespół.
To co się stało w latach osiemdziesiątych, że zacząłeś solową karierę?
Oni chcieli grać co innego, ja co innego i tak się to rozeszło. Sami nie wiemy w sumie dlaczego tak to się skończyło. Po latach mieliśmy taki epizod, że zagraliśmy znów ze sobą i porozmawialiśmy. Wniosek był taki, że nikt z nas właściwie nie wie czemu się rozeszliśmy.
„Masy nie są w stanie zrozumieć twórczości wymagającej skupienia” powiedziałeś kiedyś. Uważasz, że Twoja twórczość z góry jest przeznaczona dla małego grona odbiorców?
Ja się nie przejmuję odbiorcą za bardzo. Rzeczy które robiłem i dalej zdarza mi się robić, robię dla siebie. Mam z tego dużą frajdę. Nie ma znaczenia, czy to później zostanie dobrze przyjęte, czy zupełnie nie zauważone. Ten moment tworzenia a potem realizacji sprawia mi ogromną przyjemność. Czasami zdarza się, że niektóre utwory są akceptowane przez ludzi. Można oczywiście powiedzieć, iż mam dużo szczęścia, bo gram chyba trzydzieści trzy lata. Niektóre moje piosenki śpiewali nawet inni wykonawcy, co jest chyba największym wyróżnieniem. Kilka osób przyznawało się, że je inspirowałem. Ale ja nie jestem fanem swojej twórczości. Kiedy słucham swoich piosenek, to mam wrażenie jakby były mi obce, nie moje. Jestem za to wielkim fanem siebie w tym momencie tworzenia czegoś nowego. To jest genialne!
Przez te wszystkie lata nie brałem narkotyków, nie nadużywałem alkoholu. Smoliłem masę fajek co prawda, ale nigdy nie miałem problemów. Nie byłem typem rockmana. Kiedy zaczynałem grać miałem już mocno podrośnięte dzieci, żyłem w związku małżeńskim, nienawidziłem grać koncertów. Wręcz ich unikałem, bo byłem i dalej jestem niepoprawnym domatorem. No i tak jakoś przeleciało.
Ale jako artysta chyba chcesz być doceniony przez publiczność?
Nazywanie mnie „artystą” to nie jest dobry pomysł. To słowo i owszem pomaga klasyfikować ale i odgradza. Oczywiście, są tacy , którzy powiedzą publiczności to co ona chce usłyszeć. Ja nigdy takich zapędów nie miałem. Raczej te moje rzeczy są bardzo osobiste, a w niektórych przypadkach wręcz hermetyczne. Gdy grałem z Klausem i na początku kariery solowej, mój ogląd rzeczywistości pokrywał się lekko z oglądem innych ludzi. Ale nawet na tych płytach są piosenki bardzo hermetyczne.
Twoje piosenki były interpretowane jako protest przeciw zniewoleniu, dążenie do wolności.
Ja nigdy nie czułem się zniewolony. Zawsze bardzo mocno wierzgałem i pilnowałem , by mnie nikt nie chapsnął. Przez wiele lat to się udawało. Oczywiście, malkontenci będą narzekać, że przecież puszczali mnie w radio i tak dalej. Ale ja nie czuje, żebym się sprzedał. Dla mnie granie nigdy nie było pracą.
Było zabawą?
Nie nazwałbym tego zabawą, to raczej wielka piękna przygoda. Pokonywanie swoich własnych słabości. Szukanie dziury w całym. Ja nie mam jakichś szczególnych predyspozycji muzycznych, właściwie nie powinienem się tym zajmować. Strasznie mnie jednak kręci, że można to pokonać a jedyną pomocą w tej walce jest intelekt.
Kazik Staszewski w swojej autobiografii stwierdził, że Wy muzycy sceny alternatywnej w latach osiemdziesiątych mieliście w głębokim poważaniu i komunę, i Solidarność, więc łączenie zespołów rockowych z obaleniem komuny jest mocno nietrafione. Zgadzasz się z tym?
Kazik z tego co mi się wydaje pochodzi z Warszawy, więc mógł wiedzieć co się dzieje w kraju. Ja mieszkałem we Wrocławiu, moi rodzice cienko przędli i politycznych tematów się nie poruszało. Generalnie była wielka bieda a z tą biedą szła również niewiedza. Ja też się polityką nie interesowałem. Dopiero kiedy Solidarność wybuchła, a później zdążyła przycupnąć, przykucnąć, to zaczynałem ogarniać co się dzieje. Owszem, miałem jakieś tam wybryki, reakcje przed stanem wojennym i w stanie wojennym. To była reakcja młodego człowieka, który idzie do pracy a tu się okazuje, że zarabia sztuczne pieniądze za symulowany wysiłek. Patologia kiedy czujesz się jak koń wyścigowy, który jeszcze nigdy nie przegrał. Buntujesz się, bo tracisz czas a tu ci mówią „Panie siedź pan cicho, bo jeszcze kłopotów narobisz”. Zacząłem więc dociekać o co chodzi.
Uderzyłeś jednak bardzo mocną płytą z Klausem.
Nie mając zupełnie świadomości politycznej! Kiedyś przyjechała jakaś dziennikarka z Nowego Yorku i pyta mnie o wpływ muzyki rockowej na sytuacje polityczną, bo to tak ładnie brzmi. Stoją sobie bohaterowie trzech hitów i wrzeszczą do mikrofonów… a reżimy padają! Po sukcesie Klausa Mitffocha i Historii Podwodnej okazało się, że Polacy są zupełnie inni niż mi się wydawało. Wszystko co robiłem po tych dwóch płytach docierało już tylko do marginesu społeczeństwa. A komuna wróciła do władzy. Tak wyglądał w Polsce wpływ muzyki na politykę.
Mówiłeś wcześniej, że inni śpiewali Twoje piosenki. Słyszałem jak Spięty z Lao Che wykonywał „Strzeż się tych miejsc” i ciarki przeszły mi po plecach. Nie myślałeś nigdy o współpracy z innymi muzykami?
Na mnie to wykonanie też robiło wrażenie. Pewnie mu kazali, nie pytałem go o to, bo bałem się zburzyć idyllę, że ktoś z własnej woli śpiewa moją piosenkę. Ja się nie nadaję do współpracy . Dwa razy w życiu zaśpiewałem nie swoją piosenkę. Pierwszy raz, to był utwór z pierwszej płyty Voo Voo. A drugi, kilka dni temu z Adamem Nowakiem „Trudno nie wierzyć w nic” na jubileuszowym koncercie w telewizji publicznej. Nie potrafiłbym nagrać całej płyty, nie czuje tego i nie będę robił czegoś wbrew sobie. Nie umiem po prostu.
Szykujesz nową płytę?
Mam muzykę ale nie napisałem tekstu. Jakoś nie czuję obowiązku, że muszę wydać płytę. Trochę szkoda, bo to muzycznie fajny materiał, trochę nostalgiczny, wyciszony. To chyba kwestia wieku. Jeszcze kilka lat temu czułem się bardzo młody i nagle to młode zniknęło a to drugie jeszcze się nie pojawiło. Czekam aż to się osadzi, żebym wiedział kim jestem, bo na razie to jestem takie ni to ni owo.