P.BERNATOWICZ: ZASKOCZYŁO MNIE KOŁTUŃSTWO ŚRODOWISK KRYTYKI
Wystawa „Strategie buntu” prezentowana w galerii Arsenał wywołała falę krytyki wśród wielu odbiorców sztuki. Czy kluczem do jej zrozumienia jest większa otwartość? A może chęć przyjęcia takiego języka przekazu? O wystawie, jej twórcach i dalszych planach związanych z Arsenałem opowiedział nam dyrektor galerii, Piotr Bernatowicz.
TAKI JEST JĘZYK WSPÓŁCZESNEJ SZTUKI
Marta Poprawa: Wspomniał Pan w którymś z wywiadów, że chciałby Pan sprowokować dyskusję na temat stanu sztuki. Wystawa „Strategie buntu” też miała taką dyskusje wywołać. I chyba się to udało…
Piotr Bernatowicz: Myślę, że tak. Czytając różne reakcje w prasie na temat wystawy „Strategie buntu” dochodzę do wniosku, że kontrowersje dotyczą w zasadzie pytania o sztukę. To znaczy: czym ma sztuka być, jaka jest relacja sztuki do ideologii, co to znaczy, ze sztuka jest ideologiczna, kiedy taką jest i jakie są kryteria jej wartościowania. Ujawnia się tu przede wszystkim coś, co można nazwać uprzedzeniem. Wielu krytyków podchodzi do sztuki, zwłaszcza współczesnej z pewnym oczekiwaniem, które nie jest do końca uświadamiane. Mówiąc wprost – ideologiczne, lewicowe nastawienie sztuki współczesnej traktuje się jako coś naturalnego i neutralnego. Nasza wystawa wywraca to do góry nogami i pojawia się problem. Ta wystawa mówi językiem sztuki współczesnej. Językiem awangardowym, którym mówią współcześni artyści, którzy pojawiają się w czasopismach o sztuce współczesnej, w centrach czy galeriach sztuki. Tylko mówią co innego, niż dzieła, które stale są tam obecne.
Prace jakie można zobaczyć na wystawie są mocne i definitywne, tak jakby stawiające kropkę. Może język, jakim chcieli się zwrócić twórcy do odbiorców żeby wywołać tę dyskusję jest nieodpowiedni?
Pozornie stawiają kropkę. Przykładem może być praca Jacka Adamasa, jego klocki edukacyjne, z których ułożony jest napis „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”. To jest obiekt, który pełni funkcję wehikułu służącego do zmagania się z zawłaszczaną pamięcią. Klocki były wykorzystane w happeningu w Olsztynie przy tzw. Pomniku Wdzięczności. Na wystawie jest dokumentacja filmowa ukazująca jak ludzie uczestniczący w happeningu wywołanym przez Jacka Adamasa układają napisy z klocków odnoszące się do komunistycznego pomnika. Są tam pisane różne hasła, np., hasło „Pakt Ribbentrop-Mołotow” , „Raz sierpem raz młotem czerwoną hołotę” czy przykazania z dekalogu. Myślę, że praca ta jest ciekawą wersją pomnikoterapii, którą prowadzi też Krzysztof Wodiczko. Pokazuje jak ideologiczne monumenty w przestrzeni miasta porządkują nasze myślenie o przeszłości. Adamas pozwala wejść w dialog z tym pomnikiem, wyrazić emocje, przeciwstawić mu się. Jeśli ktoś przeczyta ułożony napis, nie zapozna się z dokumentacją i powie „To mnie oburza, to jest skandaliczne!” to on sam stawia kropkę.
Może nie wszyscy odbiorcy są gotowi na taką formę przekazu?
Śledzę odbiór wystawy i wielu ludzi, którzy nie są „wyrobionymi” odbiorcami sztuki współczesnej tej wspomnianej kropki nie widzi. Raczej postrzegają te prace jak komentarz do współczesnej rzeczywistości. Natomiast wielu wytrawnych odbiorców sztuki, którzy wiedzą, że nie należy zatrzymać się przy tym dobitnym obrazie tylko pójść dalej, że sztuka nie obraża, ale wskazuje problem – to oni głównie mają właśnie problem z tą wystawą. W zeszłym roku napisałem tekst o spektaklu Golgota Picnic. W tym tekście polemizowałem z krytykami, którzy tego spektaklu bronili, m.in. z Jakubem Dąbrowskim, który zarzucał obrażonym odbiorcom, brak znajomości kodu sztuki współczesnej. No więc proszę bardzo – odwróćmy wektor krytyki. I wtedy okazuje się, że wykształceni ludzie zaczynają reagować jak ci, którzy „nie znają kodu awangardy”. Dlaczego? Bo ta wystawa krytykuje postawy ideologiczne, które są bliskie właśnie tej grupie. Okazuje się, że trudno jest spojrzeć z dystansem na siebie.
Czy wytłumaczenie „Taki jest język sztuki współczesnej” nie jest pewnym postawieniem przed faktem, że „Jeśli tego języka nie rozumiesz, to może ci się to nie podobać”?
Myślę, że to samo odnosi się także do dzieł sztuki dawnej. Owszem mogą się one podobać, ale równocześnie można ich nie rozumieć. Weźmy na przykład prezentowane na wystawie prace Jerzego Jurry'ego Zielińskiego, które są dość atrakcyjne wizualnie, nawiązują do pop-artu, mogą się podobać. By je właściwie zrozumieć, niezbędne jest jednak sięgnięcie do kontekstu lat siedemdziesiątych, choć to przecież nie tak dawno. Na przykład obraz „Jedz, pij i popuszczaj pasa” mówi o otwarciu się Edwarda Gierka na zachodni konsumpcjonizm w pierwszych latach jego rządów, by kupić społeczne poparcie. Ale Jurry pokazuje ten zapięty pas w szeroko otwartych ustach – jak knebel, bo za zaspokojeniem potrzeb konsumpcyjnych nie szła wolność słowa, cenzura działała tak samo, jak wcześniej. I teraz znów możemy przenieść się do dzisiejszych czasów i zastanowić się, czy konsumpcjonizm nie jest także w jakieś mierze powiązanych z wyciszaniem krytyki. Czy to nie jest zjawisko uniwersalne. Mówi się nam na przykład, że skoro czerpiemy tyle dotacji z UE, to nie powinniśmy jej krytykować.
BUNT Z RÓŻNYCH STRON
Spodziewał się Pan aż takich reakcji?
W jakieś mierze tak. W końcu to wystawa o buncie. Nie było takich wystaw wcześniej, ale są artyści, którzy tworzą buntownicze prace. Dla mnie, kuratora, która szuka ciekawych zjawisk w sztuce to jest zasadnicza kwestia. Wciąż tworzy Zbigniew Warpechowski, artysta, performer, pisarz i filozof, który miał ostatnio swoją wystawę w Zachęcie, został nawet odznaczony przez Panią Minister Kultury. Jednak nikt zdaje się nie dostrzegać krytycznego wobec współczesności potencjału jego twórczości. Kolejny twórca młodszego pokolenia, Jacek Adamas, którego prac nie chciała pokazać żadna instytucja publiczna. Choć jego prace towarzyszyły wystawom innych uznanych twórców, budziły szerokie zainteresowanie także lewicowych krytyków. Był zapraszany przez wiele instytucji. Jednak był opór, żeby pokazać tego, co najciekawsze w jego twórczości – potencjału buntu. Dlaczego? Dla mnie to jest właśnie podstawowa rzecz. Pokażmy to, co artyści chcą wyrazić, a nie przycinajmy ich twórczości do odgórnych ograniczeń, które dyrektorzy i kuratorzy mają w swoich głowach. Mówimy tyle o wolności, o negatywnej roli cenzury, a sami się autocenzurujemy. Ta wystawa, zwracam uwagę pokazuje też artystów z różnych pokoleń. Okazuje się, że bunt jest ponadpokoleniowy.
A te reakcje?
Trochę mnie zaskoczyło takie kołtuństwo środowisk, które, wydawało mi się, są bardziej otwarte. Na przykład Gazety Wyborczej. Wystawa dotyka problemu politycznej poprawności. Prace podważają polityczną poprawność, która przenika dziś nasze życie społeczne, nie tylko życie akademickie. W latach 90-tych to było w Polsce coś nowego. Przyjmowano to jako płynące z Zachodu nowinki, zaciekawienie, alei zdroworozsądkowym dystansem. Teraz jest to dogmat obowiązujący w publicznej sferze. Jednak krytyka politycznej poprawności to nie jest nasz wynalazek. Takie dyskusje już się na świecie przetoczyły, by wspomnieć słynną książkę „Umysł zamknięty” Allana Blooma. To, że my w Polsce zaczynamy teraz o tym dyskutować i pojawiają się emocjonalne ataki wstrzymujące tę dyskusję, to dla mnie dowód na to, że jesteśmy mało otwarci. Z przykrością to stwierdzam. Pojawiają się emocjonalne oskarżenia i słowa-pałki, które mają wykluczyć z dyskusji, takie jak: ksenofob, homofob etc. O tym, nawiasem mówiąc, jest praca Jacka Adamasa pt.: „Tonfa”.
W recenzji „Strategii buntu” przedstawionej na łamach Gazety Wyborczej, redaktor Tomasz Nyczka zwraca się z sugestią do prezydenta Jaśkowiaka o usunięcie Pana ze stanowiska dyrektora galerii. Jak Pan to skomentuje?
Ciekawe jest, że redaktor Nyczka, mówi w swoim tekście, że nie chce wystawy cenzurować, a parę linijek dalej, sugeruje mojemu pracodawcy, że może takie osoby jak ja nie powinny takiego stanowiska piastować. To nie jest wersja cenzury? Usunąć niepoprawnego dyrektora i będzie spokój.
ARSENAŁ SIĘ ZMIENIA
Czym jest dla Pana Galeria „Arsenał” obecnie?
Kiedy zacząłem pracę uderzyło mnie to, jaką martwotą biją sale ekspozycyjne w zwykłe dni. Na wernisażu jest trochę ludzi, a potem pusto. Teraz to się zmienia. Przykładowo wystawę „Strategie buntu” przez pierwszy tydzień odwiedziło ponad 500 osób, nie licząc wernisażu. Podobnie było też na wcześniejszych wystawach Andrzeja Kurzawskiego czy polskiego komiksu. To jest frekwencja, która w roku 2014 była frekwencją miesięczną. Z jednej strony jest to związane z przeniesieniem wejścia Galerii od strony Starego Rynku, drugą rzeczą jest wprowadzenie fotoplastykonu. I oczywiście wystawy, które są mniej skierowane do hermetycznego środowiskowa, ale bardziej wychodzą do szerszej grupy odbiorców. Myślę, że udało się ożywić Arsenał i nie jest to tylko moje subiektywne zdanie. Po drugie jest tu znakomity zespół. Jest świetna atmosfera pracy więc patrzę w przyszłość pozytywnie.
Jakie są najbliższe plany wystawiennicze?
W tym roku odbędzie się jeszcze biennale fotografii pod hasłem „Eksploracje” i dotyczyć będzie związków między fotografią a nauką. W ramach biennale zaprezentujemy dwie wystawy kuratorskie w Arsenale plus specjalną wystawę w fotoplastykonie. Na przyszły rok planujemy ciekawą wystawę związana z rocznicą chrztu Polski. Chcemy potraktować to niekonwencjonalnie i polemicznie, jak przystało na Galerię Sztuki Współczesnej. Zapytamy o przyszłość i być może zbliżający się nowy „chrzest” Europy, „chrzest” islamu. Myślę, że będzie to interesująca wystawa.