SZCZĘŚCIE Z TARGU STAROCI NA GARBARACH
Tłum jest, bo ludzie po rowery przyjechali i porcelanę, jeszcze ciuchy pan kupi czy chemię potrzebną do mieszkania. Rozumie pan, proszki do prania i inne – rekomendowano przed targiem staroci.
Szukasz bibelotów, porcelany lub najbardziej nietypowej rzeczy ze świata dawnej elektroniki? Rusz na targ staroci. Oaza wolnego handlu i przypomnienie tego, że cena czegokolwiek to sprawa umowna.
Nie jedź autem
Muszę przyznać, że w Starej Rzeźni nie byłem od kilku lat. Informacje, które posiadałem były znikome. Wiedziałem, że w niedzielę targ się odbędzie. Tyle.
Kierowcy chcący dojechać na giełdę skazani zostali na kreatywne poszukiwanie miejsc. – Przy pomniku Armii Poznań, czy jakiejkolwiek okolicznej uliczce pan nie zaparkuje – informowali jedni, kolejni więc odjeżdżali. Parkowano „na zakazie” przy XII LO, municypalnych nie napotkano.
Radośnie wkroczyłem na arenę słownych bitew i ofert, często pozostawiających wiele do życzenia. Krótka obserwacja, już od wejścia przy lodowisku „Bogdanka” – Tłum jest, bo ludzie po rowery przyjechali i porcelanę, jeszcze ciuchy pan kupi czy chemię potrzebną do mieszkania. Rozumie pan, proszki do prania albo szampony do włosów. Niemieckie, czyli lepsze – podpowiedział pan w charakterystycznej odblaskowej kamizelce.
Dla poszukiwaczy
Spośród tłumu możemy wydzielić dwie kategorie kupujących. Pierwsza z nich to zwykli spacerowicze. Nie dojechali na targ śniadaniowy to trafili Garbary. Widać, że popularnością, wśród powoli poruszających się osób cieszyły się gastronomiczne budki i stoiska z ubraniami. W zasadzie nie stoiska, a koczowiska.
Inna kategoria odwiedzających to poszukiwacze. – My szukamy roweru, charakterystycznego bicykla z lat siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych. Musi to być „damka” i to kompletna – rekomendowała para studentów z Politechniki Poznańskiej. Dominowały jednak używane rowery z dalekiego wschodu. Klasyków z PRL było niewiele.
Muszę przyznać, że pojechałem do Starej Rzeźni z ciekawości, a także z chęci zrealizowania własnego, dość przyziemnego marzenia. Poszukiwałem charakterystycznego sprzętu z logo „Unitra” i była to podróż sentymentalna. – Panie, czas tej elektroniki już minął, teraz sprowadzamy „japończyki” i kina domowe – obwieścił pan z akcentem człowieka, który w życiu widział już wszystko. Szukałem dalej i już po kilku metrach „czułem”, że jestem blisko. – Mam tylko to co widać – uprzedził handlarz.
Pod przykrytym grubą warstwą kurzu magnetofonem szpulowym ZRK 140 ukrywało się jednak to czego szukałem. Zapytałem o cenę. Powiedział: „pięć dych”. Obejrzałem i stwierdziłem, że poszukam jeszcze dalej. Stan urządzenia fatalny, zupełnie jakby było porwane ze śmietnika, tuż przed przejazdem gratowozu.
Dalej spotkałem przemiłe panie sprzedające jaja „od kury co widziała niebo” i dobroci „prosto z pasieki”. Kto szuka nietypowych elementów wyposażenia mieszkania niech na targ staroci śmiało przybywa. Meble, obrazy i całkiem sporo szkła. Widziałem naprawdę całkiem przyzwoite karafki do wina czy innych alkoholi.
Przeszedłem już połowę obiektu. Pełen obaw o to, czy objawi się elektronika z lat siedemdziesiątych. Idę jednak dalej. Mijam akcesoria motoryzacyjne: opony, reflektor i kierunkowskaz od samochodu „Zastava 101” i kompletne silniki od motocykli z PRL.
Fot. M.Szefer
Pan z Chodzieży
Przy białym busie z dywanami znajduję wentylator „zefir”. Przykuł wzrok, bo babcia ma do dziś taki sam, a już zaczęło być gorąco. Pod „zefirem” było to czego szukałem. Pytam więc sprzedawcy, choć ten reaguje na mnie niechętnie, bo przerywam mu negocjacje w sprawie wiertarki. Przeprosiłem więc, karnie czekając na swoją kolej – Kłaniam się, mogę wejść do pana na stoisko? Jest coś co mnie interesuje, a po co pan ma to dźwigać – zaproponowałem. – Wejdź sobie pan i popatrz – usłyszałem w odpowiedzi.
Znalazłem jeden z najpopularniejszych radioodbiorników stereofonicznych z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Stan techniczny, wizualnie kompletny, bez ubytków i rys. brudny jak cholera. Pytam czy działa – Panie kochany. To od pana z domu? Sprawne?
- Świeci się. Tyle wiem – zabrzmiała odpowiedź.
Sprawdziłem czy „się świeci” kilka stoisk obok, będąc obserwowanym czujnie przez właściciela sprzętu. Kolejny z panów, który to miał energię elektryczną u siebie na stoisku, skasował mnie za sprawdzenie okrągłe dwa złote.
Wróciłem i szczerze przyznałem. - Faktycznie świeci. Podejrzewam, że nie działa, bo wygląda jak z zatęchłej piwnicy, no i nic pan o tym sprzęcie nie wie – uzupełniłem.
- Panie, daj pan cztery dychy i weź to sobie – zaznaczył sprzedający.
- Odbiornik na pewno nie jest przestrojony, jeśli w ogóle działa – podsumowałem.
- Daj pan trzy dychy i koniec – szybko zareagował pan z Chodzieży.
Przekonałem posiadacza odbiornika, że warto pozbyć się balastu. Pięć i pół kilograma w samochodzie to całkiem spora masa, a i zawsze przyjemniej wrócić do domu pustym autem. Sprzedał „tego grata” za… dwadzieścia złotych. Wziąłem więc stare radio pod rękę i zadowolony pojechałem do domu. Podłączyłem pod przygotowywany od jakiegoś czasu zestaw, schowany w piwnicy i zaryzykowałem włączenie. Szczegóły na filmie.
Kto lubi majsterkować albo ma jakieś hobby związane z motoryzacją lub militariami powinien do Starej Rzeźni zaglądać. Ciekawe doświadczenie i całkiem przyjemne rozmowy. Mnogość języków i naprawdę cenne przedmioty. Znalazłem jeszcze, egzemplarz czasopisma „Lotnicza Polska” z 1993 roku i kasetę magnetofonową z utworami króla popu. Takie ciekawostki.