TEATR ZA OSIEM TYSIĘCY? M. ZGAIŃSKI: „UDAŁO SIĘ!”
Bierze się trochę siporexu, zaprawy, kupuje trochę kabli, używanych reflektorów, trochę nowych krzesełek za 20 złotych na wyprzedaży, trochę kotar po second handach, trochę desek, buduje się scenę i jest teatr - swój przepis na sztukę podaje Marek Zgaiński, założyciel jedynego w Poznaniu prywatnego teatru „Mój Teatr”.
Anna Kowalewska: Skąd w ogóle pomysł, aby założyć własny teatr?
Marek Zgaiński*: Odpowiem na to pytanie pytaniem: a kto zatrudni faceta, który jest humanistą po 50 roku życia?
Ale pracował Pan jako dziennikarz.
Pracowałem jako dziennikarz, ale nie była to moja ulubiona praca. Taki zawód akurat mi się trafił jako sposób zarabiania na życie, ale pomyślałem sobie, że po pięćdziesiątce jedyną rzeczą, którą mogę naprawdę robić, to coś co lubię.
Czyli teatr to Pana pasja?
Pasja? Niech Pani nie używa takich wielkich słów. Po prostu pomysł na życie. Jak zarobić pieniądze w sposób uczciwy, do tego wszystkiego robiąc to, co się lubi. I do tego wszystkiego nie mając nad sobą głupich szefów.
Założenie swojego teatru jednak wydaje się być rzeczą, mówiąc szczerze, dość trudną i skomplikowaną. To nie jest taki zwykły biznes.
To jest bardzo proste. Bierze się trochę siporexu, zaprawy, kupuje trochę kabli, używanych reflektorów, trochę nowych krzesełek za 20 złotych na wyprzedaży, trochę kotar po second handach, trochę desek, buduje się scenę i jest teatr.
Jeszcze są potrzebni aktorzy.
No jak się ma teatr, to się zatrudnia aktorów. Jeszcze do tego są potrzebne sztuki, akurat tak się składa, że sam piszę, to jest autorski teatr. Jeżeli aktorzy mają satysfakcje z tego, że tutaj grają i jeszcze do tego mają gratyfikacje pieniężne, to w tej chwili wychodzi na to, że zatrudniam najlepszych aktorów w mieście.
„Jestem garderobianym, realizatorem dźwięku, realizatorem światła, monterem i w ogóle wszystkim.”
Tworzy Pan teatr prywatny, jak sam podkreśla – nie dla krytyków, a dla ludzi. Czego oczekują widzowie? Jakich spektakli?
Bardzo różnie. Ludzi interesuje, żeby obejrzeć w teatrze odbicie siebie. Teatr, który jest niezrozumiały, to jest teatr, do którego ludzie zwyczajnie nie chodzą. W tym mieście natomiast polityka teatralna jest taka, że większość spektakli, które się tworzy, to są spektakle, na które ludzie rzadko chodzą. Jest premiera, wydaje się mnóstwo pieniędzy, gra się to potem pięć razy. Tymczasem kto miał przyjść na ten spektakl, to już przyszedł, a potem to już nikt...
A Pan chodzi do teatrów publicznych?
Kiedy? Ja tu pracuję. Ja tu jestem wszystkim. Przychodzę do roboty i ustawiam krzesełka, scenografię. Jestem garderobianym, realizatorem dźwięku, realizatorem światła, monterem i w ogóle wszystkim. Jeżeli gramy, każdy wieczór spędzam tu, w teatrze. Zdarza się, że chodzę do teatru publicznego, ale to nie jest tak, że śledzę wszystko na bieżąco. Nie mam zwyczajnie na to czasu.
Pamięta Pan ostatni spektakl na jakim był?
To było jakiś czas temu. Byłem na Ryszardzie III, jeszcze za dyrekcji Wiśniewskiego. Pomyślałem sobie wówczas, ile można robić jeden spektakl? Właściwie to można, ale czy ja to muszę oglądać? I stwierdziłem, że nie ma w tym mieście żadnego teatru, do którego można pójść i coś zobaczyć. A skoro nie ma żadnego teatru, to trzeba założyć własny.
W Poznaniu właściwie funkcjonuje tylko jeden teatr prywatny.
To jest ostatnie miasto w Polsce, w którym powstał prywatny teatr. Wszystkie miasta, przynajmniej tej wielkości, już miały. Fakt, że te warszawskie są nieporównywalne, mają bilety po 150 zł, a ludzie walą drzwiami i oknami, ale to są teatry, które mają twarze znane z seriali, bo na to ludzie chodzą do teatru. Ja nie mam aktorów znanych z seriali. Mam paru, ale to nie są jakieś tam gwiazdy. Grała Ola Radwańska z „Przepisu na życie”, ale bardzo krótko. Przyszło parę panienek, które chciały sobie zrobić z nią fotografię, takie selfie z misiem. I tyle.
Myślę, że Mój Teatr, to nie jest teatr gwiazdorski i nawet gdybym miał możliwość nie zatrudniałbym gwiazdorów. Może z paroma wyjątkami, to średnio potrafią grać, a tu na tej scenie trzeba umieć grać. Tutaj nie da się oszukiwać. Jedna z aktorek, kiedy przyszła i zobaczyła tę scenę, powiedziała: „ja się tutaj czuję całkiem naga”. Tak, bo tu się nie schowasz. Tu na scenie są maksymalnie trzy osoby, nie ma boków. Wszyscy grają główne role.
„Ludzie przychodzą, wracają do tego teatru, jeszcze namawiają znajomych. Wiedzą, że te 25 zł to nie są pieniądze wydane na to, żeby odsiedzieć swoje i wyjść.”
Siedzę tutaj teraz w teatrze, w pierwszym rzędzie. Patrzę na scenę i wyobrażam sobie na niej aktorów. To naprawdę musi być żywy kontakt! Zresztą nie tylko w pierwszym rzędzie, ale nawet w ostatnim!
Aktorzy zawsze jak tu przychodzą mają problem adaptacyjny. Polega on na tym, że są przyzwyczajeni do rodzaju tzw. grania szeroko. Mówi się głośno, aby osoba w ostatnim rzędzie mogła usłyszeć. A tutaj nie musisz się wysilać do ostatniego rzędu, wystarczy zrobić ruch oczami. Nie musisz obracać się całym ciałem, żeby przedstawić jakąś sytuację. Dla nich to też jest pewien rodzaj wyzwania i bardzo się cieszę, że współpracuję z bardzo dobrymi aktorami. Granica jest tak zatarta, że właściwie jej nie ma. Ludzie czasami dzwonią i pytają: „A nikt nikogo na scenę nie wyciąga?” Oczywiście, że nie i nikt nie będzie nikogo niczym oblewał. Absolutnie, jak teatr w XIX w. : tu jest scena, a tu jest widownia. Z drugiej strony jest to teatr bezpieczny dla widza. Ludzie boją się chodzić do teatrów, bo usiądą, a za chwilę zostaną wyciągnięci na scenę. Mówią: „Ja chcę coś zobaczyć, a nie w tym uczestniczyć”.
I te słynne unikanie pierwszego rzędu w takich momentach...(śmiech)
A tu ludzie pchają się do pierwszego rzędu! Nie ma numerków, kto pierwszy przyjdzie, ten siada gdzie chce. Czasami wyjątkowo zdarza się, że wyciągniemy rezerwację, bo np. grupa 6-ciu osób chce siedzieć obok siebie. Jesteśmy frontem do klienta. Klient nasz Pan.
A jakby miał Pan określić publiczność, która przychodzi do Mojego Teatru? Jacy to są ludzie?
To są bardzo różni ludzie, też tacy, którzy normalnie nie chodzą do teatru, a tu przychodzą, bo są bardzo tanie bilety. Jak poznaniak ma iść do teatru i zapłacić 120 zł ( bo zazwyczaj idzie się w parze, rzadko kto przychodzi sam), no to się tak trochę po kieszeni poklepie i powie: „ drogo”. Jak powiedziała pani Izabela Cywińska, gdy została ministrem kultury, bilet do teatru powinien kosztować tyle, co butelka wódki. Nie tej najtańszej, ale ze średniej półki. I tej zasadzie jestem wierny. Ludzie przychodzą, wracają do tego teatru, jeszcze namawiają znajomych. Wiedzą, że te 25 zł to nie są pieniądze wydane na to, żeby odsiedzieć swoje i wyjść.
„Uważam, że najlepszym krytykiem w sytuacjach koncertowo- teatralnych jest mój własny tyłek.”
Ma Pan również ciekawą teorię na temat krzeseł. Twierdzi Pan, że widz odczuwa ich niewygodę w momencie, gdy spektakl go nudzi.
Na nasze krzesła nikt na razie nie narzeka (śmiech). Uważam, że najlepszym krytykiem w sytuacjach koncertowo- teatralnych jest mój własny tyłek. Jeżeli ja idę na koncert i czuję, że siedzę, to znaczy, że to jest zły koncert. Przyjąłem taki paradygmat oceny tego, co jest sztuką. A jak ktoś będzie wmawiał, że coś jest super i zajebiste, a mi się to nie podoba – nie zmienię poglądu, bo mój tyłek mi mówi wyraźnie: czuję, że siedzę.
Sala w Moim Teatrze jest wynajmowana na różne okazje?
Nie, sali nie wynajmujemy. Tzn. były dawno temu takie okazje. Czasami zdarza się, że ludzie organizują jakieś imprezy np. zamawiają spektakl na urodziny i potem jest imprezka. Są też np. sylwestry robione w teatrze, walentynki, andrzejki.
Czyli jest spektakl, a co potem?
Przeważnie jakiś koncert, poczęstunek. Odbywa się to dosyć rzadko, staramy się raczej traktować teatr jako teatr, a nie miejsce używania konsumpcji, bo w Poznaniu tak niestety jest, że teatr traktuje się jako taki miły dodatek do spotkań lub kolacji biznesowych.
„Ważną recenzją jest reakcja ludzi, np. najpierw jest kompletna cisza, za chwilę kompletna salwa śmiechu, po czym znowu zapada cisza.”
Trwa sezon wakacyjny. Teatry publiczne mają przerwę, Mój Teatr jednak działa i będzie działać przez wakacje.
Ktoś musi ten czynsz zapłacić (śmiech).
To dobra okazja, żeby przyciągnąć trochę więcej widzów do własnej przestrzeni.
Na początku nam się wydawało, że gdzieś tam konkurujemy, a w okresie wakacyjnym, gdy nie ma żadnego innego teatru, to widzowie przyjdą tutaj. To nie jest tak do końca. Ja dzisiaj przechodziłem obok Teatru Nowego. I tam jest afisz: jedna duża scena: 400, jedna mała scena na ponad 100 i jeszcze jedna mała scena. Średnio wychodzi po 3 premiery na każdą z nich. Ja mam salę, która jest mniejsza od tej najmniejszej w Teatrze Nowym, miałem 4 premiery i około tysiąca widzów na każdej.
Tak poza tym, nieco odchodząc od tematu. Nie cierpię głupawych przedstawień, które pojawiają się w Sali Ziemi. Przyjeżdżają sławy z Warszawy, bilety są po 120 zł. Aktorzy grają z mikroportami, bo nie byłoby ich słychać. Umówmy się, to jest jarmarczna rozrywka, ale ona jest potrzebna. Lepiej, żeby ludzie poszli zobaczyć taki spektakl niż w ogóle mieliby nie iść do teatru. Ja jednak postanowiłem sobie postawić poprzeczkę wysoko, zarówno wobec siebie, jak i wobec publiczności. Staram się mówić o rzeczach istotnych. Ważną recenzją jest reakcja ludzi, np. najpierw jest kompletna cisza, za chwilę kompletna salwa śmiechu, po czym znowu zapada cisza. Prosty sposób takiego katharsis. Gdy do jakiegoś stopnia coś ich zdołuje, to trzeba dać im odetchnąć. A po spektaklu mówią: „jakie to śmieszne, normalnie, tutaj się upłakałem, ale cholera smutne to trochę”. Właśnie, ludzie wychodzą i faktycznie stwierdzają: „tośmy się pośmiali”, ale było o dosyć smutnych rzeczach. Jednym z takich spektakli jest „Mucha nie siada”. On nie opowiada o relacjach damsko-męskich, tylko o naszym pięknym kraju. Ludzie śmieją się na tym spektaklu strasznie, ale: „śmiejecie się? Tak naprawdę śmiejecie się z samych siebie”.
Myśli Pan, że w najbliższym czasie powstanie jeszcze jakiś teatr prywatny w naszym mieście?
Myślę, że ktoś może zaryzykować. Jest Prywatny Teatr u Przyjaciół, ale to jest teatr amatorski, a ja uważam, że jeżeli mam z czystym sumieniem brać od ludzi pieniądze, to musi to być teatr z krwi i kości. Gdyby powstał kolejny teatr prywatny? Myślę, że byłoby to fajne dla miasta. Ja konkurencji się nie boję, mam swoją własną widownię, która z roku na rok się coraz bardziej rozrasta. Znakomicie sobie dajemy radę.
Mój Teatr ma sporo sąsiadów, są także częstymi gośćmi?
Sąsiedzi na początku przyglądali się temu wszystkiemu z dużą rezerwą. Wszyscy wieszczyli upadek, nawet moi znajomi z branży teatralnej patrzyli na mnie ze zdziwieniem i dopytywali: „teatr za 8 tysięcy? Głupi jesteś!” No może głupi, a może nie... jak się nie uda, to będę 8 tysięcy do tyłu, a nie przykładowo 30 tysięcy. Udało się! Dzięki temu dwie osoby mają za co żyć i nie stoją w kolejce po zasiłek, a jeszcze aktorzy dorabiają sobie w tym teatrze.
* http://mojteatr.pl/zespol-mojego-teatru/