KLASYKI WYRUSZAJĄ NOCĄ [ZDJĘCIA]
Leciwe, ale jeszcze nie zabytkowe, chociaż te drugie robią furorę. Starsze samochody przyciągają tłumy, bo jak powiadają właściciele – te auta mają duszę.
- Działamy od kwietnia 2012 roku, a pierwsze plany działania powstały rok wcześniej. Jesteśmy grupką maniaków żelaza z lat 60, 70 i 80. Wywodzimy się z różnych środowisk motoryzacyjnych działających głównie na terenie Wielkopolski – informują organizatorzy.
Spotkania odbywają się w każdy czwartek na parkingu przed stadionem miejskim. - Jadę na pierwsze spotkanie w tym roku. Właściwie jedziemy bo to kolumna trzech aut, podążających pierwszy raz na to spotkanie. - Wszyscy spotkali się na trasie? - Dopytuję. – Zatrzymaliśmy się i każdy wiedział że jedziemy na Poznańskie Klasyki Nocą. Pojechaliśmy więc w konwoju – poinformował właściciel czerwonego Garbusa.
Małych aut z logo o garbatym kształcie było więcej, równie dużo było naszych maluchów. Od charakterystycznych z chromowanymi zderzakami, a na nieco nowocześniejszych skończywszy. – Maluchów się jeszcze nie docenia. Większe wrażenie robią Syrenki, Warszawy czy „duże fiaty”. Ludzie kochają zabytkowe Mercedesy czy BMW. Z tego co obserwuję to największe wrażenie robi jednak piękna Tatra – w ten sposób posiadacz pierwszej wersji fiata 126 skierował mój wzrok na czarną limuzynę z Czechosłowacji, zaprojektowaną dla dygnitarzy.
Auta z PRL wywołują sentyment. Oglądają je rodziny z dziećmi, których nie brakowało. Na spotkaniu byli wszyscy, którzy fascynują się nie tylko motoryzacją. Spotkania czwartkowe to świetne miejsce by poznać ludzi, którzy nie boją się inwestować w marzenia i potrafią o tym opowiadać. – Znalazłem go w ogłoszeniu. Niewielka miejscowość na granicy Wielkopolski. Kilka lat stał w garażu, potem zabrakło dla niego miejsca i powędrował w krzaki, tam kolejne kilka lat i utrata elementów, które pasowały do ciągnika rolniczego lub czegoś innego. Jak przyjechałem na miejsce to zobaczyłem wokół niego zboże do pasa i brak jakiejkolwiek nadziei. Już rezygnowałem kiedy przyszedł sędziwy pan i zaczął opowieść. Mówił, że tym pojazdem zawiózł pięć okolicznych mieszkanek do porodów i wszystkie dzieci urodziły się zdrowe, a do szpitala było ponad 50 kilometrów. Jechał nim w podróż poślubną nad Balaton i wrócił. W stanie wojennym woził bibułę ukrytą pomiędzy blachami auta, a na koniec lat osiemdziesiątych kiedy stracił pracę musiał sprzedać wóz by mieć z czego żyć. Sąsiad robił karierę i nie uszanował auta. Porzucił je, a potem wszyscy w życiu porzucili jego – zakończył właściciel. Czyli kupił go pan by ratować duszę poprzedniego właściciela? Podpytałem – Otóż nie. Sam zmieniałem swoje życie, potrzebowałem odskoczni, ucieczki. Kiedy po trzech latach remontu auta, przyjechałem do leciwego już, pierwszego właściciela uściskał mnie jak ojciec własnego syna, a ja właśnie ojcowskiego uścisku potrzebowałem – emocjonalnie zakończył właściciel Fiata 125, tego produkowanego jeszcze na włoskich częściach, najlepszego.
Zdjęcia M.Szefer/miastopoznaj.pl