WYJŚĆ Z NAŁOGU MOŻNA TEŻ PRYWATNIE
Państwowe ośrodki leczenia uzależnień często są przepełnione, a terapeuci pod swoją opieką mają kilkunastu pacjentów. Trudno tu o efektywność. Pozostają jeszcze prywatne centra terapeutyczne. Pobyt w tych miejscach jest płatny, ale komfort leczenia jest zdecydowanie wyższy. O leczeniu w państwowych i prywatnych placówkach opowiedział nam Robert Banasiewicz, dyrektor Centrum Psychoterapii Willa Arkadia.
To system wprowadza ograniczenia
Marta Poprawa: Na czym polega zasadniczy błąd z metodach leczenia w instytucjach państwowych? Kuracja w tych placówkach często bywa nieskuteczne.
Rober Banasiewicz*: Od kilku lat prowadzę prywatną praktykę terapeutyczną, wcześniej pracowałem z uzależnionymi w placówkach państwowych takich jak: ośrodek stacjonarny, poradnia czy więzienie. Ośrodki państwowe i ich działanie bardzo zawężają możliwości oddziaływań na pacjentów. Porównuję to z tym, co robię teraz, czyli pracą w prywatnym centrum leczenia. Najgorsze w placówkach państwowych jest sztywne ustrukturalizowanie, oczywiście poparte wynikami badań empirycznych, wykonanych przez teoretyków. Tworzy to przekonanie, że inaczej powinno się leczy narkomana, alkoholika, hazardzistę i opiatowca, a jeszcze inaczej kogoś z zaburzeniami odżywiania. W ośrodkach tych uważa się, że do każdego z wymienionych przeze mnie zaburzeń należałoby zastosować odmienne programy leczenia i oczywiście powołać należy do tego oddzielne instytucje.
Jeśli jest tak, jak Pan mówi, to dlaczego w placówkach państwowych, gdzie pracują ludzie wykwalifikowani, którzy zapewne zdają sobie sprawę jak powinna wyglądać efektywna praca z pacjentem, tak to wygląda?
System mówi im, jakie mają ograniczenia, ile czasu mają na jednego pacjenta i co mogą z tym czasem zrobić. Jeśli terapeuta pracujący w „państwówce” ma w kontakcie indywidualnym dwunastu pacjentów, prowadzi ich historie choroby, przeprowadza rozmowy indywidualne, pisze obserwacje i jeszcze prowadzi terapię w grupie, a często także podejmuje interwencje, to kiedy on ma to zrobić? To jest nierealne. System sam narzuca takie rozwiązania, a potem się tym krztusi. To są standardy, często ustalane przez urzędników, którzy nie mają pojęcia, co się dzieje na pierwszej linii frontu. Często są to ludzie, którzy dawno temu pracowali jako terapeuci lub nigdy nie wykonywali tego zawodu. Najbardziej obawiam się tego, że kolejne urzędy zaczną standaryzować prywatną opiekę, a to będzie koniec dobrej terapii. Jeśli uda nam się kiedykolwiek wyjść z systemu ZUS- u, NFZ- u na korzyść polis ubezpieczeniowych takich np. jakie działają na Zachodzie, czy w USA, to stać nas będzie na wydawanie większych sum pieniędzy na rynku terapii zaburzeń emocjonalnych. Przekładając to na temat, o którym rozmawiamy- pacjenci, którzy przychodzą i płacą za swoja terapię, będą z niej jak najwięcej czerpać, bo za to zapłacili w z własnej kieszeni. Jeśli terapie są za darmo, to bardzo często jest kolejna, kolejna i kolejna, a końca nie widać. Koszty społeczne generują się w bardzo szybkim tempie.
Nie brakuje pieniędzy na leczenie uzależnionych
Dużo słyszy się o tym, że problemem służby zdrowia są finanse. Gdyby zwiększono kwotę przeznaczoną na leczenia osób uzależnionych, czy pomogłoby to uporać się z tym problemem?
Ja uważam, że pieniędzy jest dosyć, tylko są marnotrawione i źle wydawane. Gdy funkcjonowałem w realiach państwowej placówki wyglądało to tak, że pacjent miał sesję terapeutyczną dzisiaj, a następną za dwa miesiące. Jaki jest sens takich oddziaływań? Jednocześnie dziesiątki tysięcy było wydawanych na bezsensowne banery, portfolia, teczki i gadżety reklamowe poszczególnych „projektów profilaktycznych”. W urzędach zalegały później tony tych materiałów i nikt z nich nie korzystał. A mój pacjent nie mógł częściej się ze mną spotykać, bo ja miałem jeden dyżur dwugodzinny w tygodniu. Myślę, że to jest problem. Nie ilość pieniędzy, tylko złe gospodarowanie nimi.
Państwowy a prywatny odwyk
Na Państwa stronie internetowej znalazłam wpis jednego z pacjentów, który dobrze wspomina terapię u Państwa i zaznacza. że wyglądała ona inaczej niż na odwykach państwowych. W czym tkwi różnica?
Po pierwsze jakość. Jeżeli mam dziesięciu pacjentów w całym ośrodku i do pracy z nimi zatrudniam sześciu terapeutów, to jakość tej pracy jest zupełnie inna, niż gdy w ośrodku państwowym mam tych pacjentów dwunastu w kontakcie indywidualnym! Przy ogromie pracy polegającej na wypełnianiu dokumentów, by wypracować punkty, to niewiele czasu zostaje na pracę z pacjentem. Są ośrodki gdzie w danym momencie jest czterdziestu pacjentów, a na dyżurze jest jeden, dwóch terapeutów. Obecnie w Arkadii mam ośmiu pacjentów, którymi zwykle zajmuje się dwóch terapeutów. Druga sprawa to odczłowieczanie pacjentów, sprowadzanie ich do jednostki chorobowej. Ja się z tym kompletnie nie zgadzam. Moi pacjenci mają imiona i nazwiska nie numery ICD10. Po trzecie, co w sytuacji, gdy ktoś bierze narkotyki, okalecza się i jest hazardzistą? Czy ja mam poddać go trzem różnym terapiom? Leczenie zwykle polega na skupieniu się na objawach jakimi są picie alkoholu, zażywanie narkotyków, a nie na tym co jest ich przyczyną. A przyczyną jest lęk. Lęk przed oceną, odrzuceniem, pragnienie przynależności i akceptacji. To kompletnie zaburza relacje interpersonalne, a także ze sobą samym.
Jak wygląda taki normalny dzień w ośrodku?
Pacjenci Arkadii wstają o 7.30, potem mają gimnastykę, sprzątają, przygotowują się do zajęć, pomagają pani przygotowującej posiłki. Potem jest śniadanie, po nim następuje pierwszy moment, kiedy mogą zapalić papierosa. Jeśli złamią ten nakaz i zapalą wcześniej, tracą pewne przywileje. O 10.00 zaczynają się zajęcia, które też mają swój pewien schemat. Jest to sześć godzin dziennie pracy w grupie. To niełatwe. Przede wszystkim dla pacjentów, ale także dla terapeuty. O godzinie 14.00 jest obiad, a potem czas wolny, w którym pacjenci realizują m.in. swoje indywidualne zadania. W godzinach 16-18 jest dalsza część zajęć w których omawiane są zadania indywidualne, po nich jest kolacja. Po posiłku kolej na relaks. Pacjenci korzystają z sauny, siłowni lub jacuzzi. W ośrodku przebywa także młodzież szkolna, w związku z tym jest to też moment, gdy odrabiają lekcje, przyjeżdżają korepetytorzy, przygotowują się na następny dzień, piszą prace na terapię. O 21.00 jest zakończenie dnia, które przeważnie trwa godzinę, lub trochę dłużej. Cisza nocna od 22.30 do 7.30. Oprócz tego w ciągu dnia sprzątają teren części mieszkalnej ośrodka, mają ustalone dyżury w domu. Terapia trwa właściwie przez cały czas ich pobytu. Należą do niej wzajemne relacje, kontakty, wchodzenie w konflikty i ich rozwiązywanie.
Klucz do sukcesu
Jakie czynniki mają wpływ na powodzenie terapii?
Ogromne znaczenie w terapii ma udział w niej rodziny pacjenta. Nie przyjmę żadnego pacjenta, którego bliscy nie chcą w niej uczestniczyć. Ma to wtedy sens, kiedy oni tutaj przyjdą na zajęcia choć raz w tygodniu. To często jest dla tych rodzin trudne. Rzadko zdają sobie sprawę z tego, że to co się dzieje z ich bliskimi to tylko objaw tego, z czym sobie nie radzą całe systemy rodzinne poprzez pokolenia. Nie radzili sobie z tym ich rodzice i dziadkowie. Kolejna ważna rzecz to indywidualizacja oddziaływań. Irvin Yalom mówi, że nie chodzi o znalezienie prawidłowego nurtu terapeutycznego do pracy z pacjentem, lecz o to by stworzyć całkiem nowy. Dla każdego powinien inny. Bo każdy z nas jest kimś innym.
Czyli rozwiązaniem zdaje się być indywidualne podejście…
Kluczem jest prawidłowa relacja z pacjentem i w zespole terapeutycznym. Jeżeli wchodzę w sojusz z pacjentami, to znaczy, że się „kochamy i nienawidzimy, złościmy i cieszymy”. Ciągle musimy być w interakcji. Jeśli nie potrafiłbym nawiązać tej relacji z pacjentem, musiałbym zmienić zawód.
Ile czasu trwa leczenie w ośrodku?
Osiem tygodni. To jest takie minimum. Jeśli ktoś mówi, że można to zrobić w krótszym czasie, to nie wie, co mówi. Często sama terapia poprzedzona jest odtruciem, po nim pacjenci mogą przystąpić do zajęć terapeutycznych. Podopieczni trafiają do nas w różnych stanach. Mamy u siebie oddział detoksykacji, gdzie całą dobę znajdują się oni pod opieką medyczną. Ogromna część pobytu to aklimatyzacja. Pacjenci często wiele czasu poświęcają na odgrywanie przedstawień, których nauczyli się poza ośrodkiem pijąc, biorąc narkotyki, okaleczając się itd. Mają swoje schematy zachowań, które próbują wykorzystywać. Dopiero po jakimś czasie okazuje się, że to nie działa, a stopień zmęczenia jest tak wielki, że lądują na krawędzi. I dopiero wtedy zaczyna się praca. Są u nas dzieciaki, które przyjechały na osiem tygodni na wakacje, ale zostały do tej pory pod naszą opieką. Wozimy je do szkoły, a po lekcjach uczestniczą w zajęciach.
Co się dzieje z pacjentami po tych ośmiu tygodniach?
Przez rok czasu mają możliwość korzystania z ośrodka bez ograniczeń i robią to bardzo często. Czasami przyjeżdżają na weekend. Mamy też pacjentów z Poznania, którzy odwiedzają nas w trakcie dnia. Spotykamy się z nimi również na mitingach czy spotkaniach wyjazdowych. Oprócz tego jesteśmy z nimi cały czas w kontakcie telefonicznym czy na portalach społecznościowych.
*Robert Banasiewicz specjalista terapii uzależnień i pedagog. Od lat pracuje w ramach praktyki prywatnej w swoim gabinecie "REHAB" w Biskupcu. Kieruje Prywatnym Ośrodkiem Leczenia Uzależnień "WILLA ARKADIA" w Poznaniu. www.osrodekarkadia.pl
---------------------------------------
Artykuł powstał we współpracy z Departamentem Zdrowia Urzędzu Marszałkowskiego Województwa Wielkopolskiego