PARASOLNIK, KALETNIK ALBO SZEWC
- Jest mniejszy ruch, bo dawno nie padało – usłyszałem. Choć sądziłem, że się przesłyszałem, to kwestia deszczu okazała się być prawdziwa.
- Szanowny panie. Związek padającego deszczu lub jego braku, to poważna kwestia. O parasolach przypominamy sobie dopiero podczas ulewy. Jeśli okazuje się, że jest zepsuty to wpadamy w złość, wrzucamy go do szafy i kupujemy prędko nowy. Tak niestety wygląda codzienność - odpowiedziała miła Pani pracująca w Zakładzie Kaletniczo – Parasolniczym na Osiedlu Armii Krajowej numer 95 w Poznaniu.
Ktoś może stwierdzić, że fachowca zajmującego się naprawą parasoli z pewnością znajdziemy w internecie. Otóż nie, znajdziemy tylko informację o tym, że najpopularniejszy w naszym mieście rzemieślnik, zajmujący się naprawą parasoli, ten z ulicy Głogowskiej 91 już zniknął. Przetrwał ponad 50 lat.
Tymczasem Zakład Kaletniczo – Parasolniczy z Rataj istnieje. – Przychodzą osoby starsze i młodsze. Te pierwsze wiedzą, że warto naprawiać coś co przetrwało już ponad trzydzieści lat. Młodsi klienci chcą naprawić często parasol, który kosztował niewiele, ma niskiej jakości części, ale ciekawy kolor i fason. Może warto uświadomić niektórych, że parasol można obszyć zgodnie z życzeniem klienta wykorzystując mechanizm ze znalezionego u babci w piwnicy, uszkodzonego parasola? To jest właśnie metoda na indywidualność. Znaleźć coś, czego nikt inny nie ma. Do tego typu zadań niezbędni są rzemieślnicy – sugeruje Pani rzemieślnik.
- Trzeba jednak powiedzieć, że naprawa parasoli to tylko dodatek. Dlatego jesteśmy Zakładem Kaletniczo – Parasolniczym. Kaletnicy mają jeszcze co robić i bazują głównie na stałych klientach – przypomina rzemieślniczka.
Wymierająca działalność jaką jest naprawianie, a nie wymiana, może odbić się czkawką kolejnym pokoleniom. Po pierwsze, przez powszechną dostępność nie szanujemy tego co mamy, a bylejakość niektórych wyrobów codziennego użytku nie daje podstaw do związania się nawet z tym co najbardziej lubimy.
Każdy ma swój ulubiony parasol. Jeśli ten ulegnie uszkodzeniu warto o niego powalczyć. - Zgięcia można naprawić, nity też da się wstawić nowe. Przy elementach ruchomych, tuż pod materiałem, części są niekiedy skręcane. To pozwala powalczyć o przywrócenie stanu świetności ulubionej rzeczy. Jeszcze trzydzieści lat temu robiło się takie naprawy w domach. Tu pomagał dziadek albo ojciec. Tak było. Naprawiało się, bo nowego nie dało się kupić – podpowiada emerytowany już rzemieślnik, kaletnik Roman Ciesiółka.
Skoro kaletnik został już wywołany. Kociołek Zdzisław prowadzi Zakład: Usługi Szewskie i Kaletnicze ulica 23 lutego. Ów Zakład ma konto na portalu społecznościowym, gdzie widnieje hasło – 50% taniej niż w centrach handlowych.
Czy docierają do Pana osoby z produktami, których nie opłaca się naprawiać? Czy może zwiększa się świadomość tego, że rzemieślnik nie dokona cudu na marnej jakości wyrobie? – To nie tak, że się nie da. Bardziej się nie opłaca niektórych rzeczy naprawiać, bo może wyjść drożej niż koszt zakupu. Jestem w centrum miasta, ludzi jest coraz mniej, a szewców i kaletników jeszcze trochę zostało. Walczymy więc, ale głównie z wysokimi kosztami takimi jak ZUS, media i koszty najmu lokali. Te wymienione wzrastają, a my nie możemy windować cen – zabrzmiała brutalna odpowiedź.
Czy zastąpi Pana kolejne młodsze pokolenie? - Pewne umiejętności i wzorce wynosi się z domu. Pójdzie pan do szkoły i co? Nie nauczy się pan praktyki. Rzemieślnik swoją robotę ma we krwi, z ojca na syna – usłyszałem błyskawicznie. Czy te niewielkie zakłady w galeriach handlowych to realne zagrożenie dla rzemieślników istniejących od lat? – Powiem panu przykład. Sporo usług kaletniczych i szewskich robię od ręki, czyli trwa to do 30 minut. W galerii człowiek robiący to samo daje sobie na to półtorej godziny. Ludzie sobie spacerują, wracają i odbierają naprawiony produkt. W miejskich warunkach spacer już tak atrakcyjny nie jest, ale zawsze można podpatrzeć jak przebiega naprawa i zwyczajnie porozmawiać. Mój krótszy czas na wykonanie usługi pozwala na niższą cenę. W galerii przepłacimy, ale wszystko jest pod ręką – podsumował kaletnik.
- U mnie pasta do wyrobów skórzanych kosztuje 10 złotych, w galeriach ponad 20 złotych – różnica chyba jest. Prawda?
Drodzy czytelnicy. Dorobienie zwykłej dziurki do paska od spodni, kosztuje od pięćdziesięciu groszy do złotówki. Łatwo, szybko i precyzyjnie. Godzina parkowania w czerwonej strefie trzy złote. Bilet papierowy do 10 minut, normalny nie ulgowy, także trzy złote. Nieuczciwe.
Pozwólmy sobie kiedyś na wstąpienie do szewca czy kaletnika. Może się okazać, że Ci fachowcy potrafią zrobić najpiękniejszą torebkę z naszych marzeń, narysowaną przy nich na kartce. Być może buty przewidziane już na śmietnik odzyskają dawny blask.
---------------------------
W poprzednim artykule mieliście okazję poznać zegarmistrza z Poznania.