KOPCIUSZEK
Jesień zagościła na dłużej. Blade promyki słońca nie dają już tak upragnionego ciepła. Oznaką zmiany pory roku stają się tramwaje, a ściślej pojawiająca się w nich coraz większa liczba pasażerów .Przybywa ich nie tylko dlatego, że powracają studenci, lecz zmiana aury za oknem wymusza poniekąd zmianę zwyczajów.
Szlaki rowerowe pustoszeją ,choć zdarzają się jeszcze prawdziwi ,,twardziele”. Licznik przejeżdżających rowerzystów, który zamontowano przy Placu Wolności podaje cyfrę kilkunastu osób, podczas gdy latem o siódmej nad ranem ,było ich kilkudziesięciu.
Cóż, ponoć tylko krowa nie zmienia poglądów-głosi pewne przysłowie.
Stwierdzam już któryś raz z rzędu, że mam ciekawą profesję.
Od mego zaangażowania zależą losy wielu ludzi.
To wcale nie żart, bo gdy za bardzo się spóźnię lub przyjadę za wcześnie ...coś nigdy nie nastąpi lub następstwa mogą być przykre. Dlatego czasami mam wrażenie ,że bywam Harrym Potterem szlaku tramwajowego.
Bywa też, że wcielam się w postacie z bajek.
Zapewne większość z Was zna historią o Kopciuszku, a tak właściwie o jego buciku ?
Pamiętamy, że był bal, że ktoś zgubił ów pantofelek i późniejsze perypetie z poszukiwaniem właścicielki.
Ja miałem więcej szczęścia, bo pantofelek z Kopciuszkiem przybył do mnie!
A było to tak;
Nastąpiła awaria tramwaju ,a zazwyczaj towarzyszy jej unieruchomienie pozostałych, stojących za uszkodzonym tramwajem pojazdów szynowych.
Stałem zatem i ja ,a właściwie siedziałem w ,,swojej” piątce .Na chodniku opodal przejeżdżała pewna rowerzystka i nagle...omal nie fiknęła ,,kozła". Powodem niedoszłej katastrofy stał się bucik, którego krawędź wkręciła się w zębatkę roweru, a łańcuch docisną jego górną część.
,,Mój Kopciuszek" z przerażeniem w oczach i resztkami sił, próbował wyzuć stopkę ze swej ciżemki -niestety czynił to bezskutecznie !
Podążyłem czym prędzej na ratunek.
Jedną dłonią ująłem jej łydkę, a drugą rozpiąłem klamrę, która ściskała obie poły bucika.
Jej naprężona i ozuta w cienką wełnianą skarpetkę stopa....została uwolniona.
Spojrzałem w górę. Dostrzegłem promienny uśmiech na jej licu. Prawą dłonią (bo w lewej trzymała uchwyt kierownicy) odgarnęła włosy. Były lekko wilgotne od mgły i częściowo przykryte czapką. Czerwone od zbyt przesadnej pomadki usta, wyszeptały nieśmiałym głosem ;
-Spasiba!
Przez chwilę stałem się księciem z nie z tej bajki !
Usunięto akurat awarię i ponaglony dzwonkiem stojącego w pobliżu tramwaju, pożegnałem wzrokiem napotkaną księżniczkę i ...ruszyłem w miasto !
Pozdrawiam prawdziwych twardzieli ,a zwłaszcza pewnego redaktora z radia.
Krzysztof B.