LEGENDA TĘTNIĄCA MIŁOŚCIĄ O DOKTORZE STRUSIU
Akcja legendy, którą Anna Plenzler zanotowała pod tytułem O lekarzu Strusiu i panience, rozgrywa się w połowie XVI wieku w Poznaniu, a sprężyną narracji uczyniona została ciotka Matylda, która z okazji Bożego Narodzenia przybyła do Poznania, by świąteczny czas spędzić z bratem, jego żoną, a przede wszystkim z ich nastoletnią córką Halszką, jej ukochaną chrześniaczką.
Ciotka Matylda dostrzegła, że w ciągu roku dziewczyna przeobraziła się z uroczego dziecka w piękną, młodą kobietę. Martwiła się jednak, widząc, że jej bratanica jest smutna, nieobecna, zamyślona, jakby gasła od tajemniczej choroby toczącej ją od wewnątrz. Postanowiła pozostać dłużej, by zająć się dziewczyną, której stan wydał jej się bardzo niepokojący. Rozmowy z Halszką nie przybliżyły ciotki do odnalezienia przyczyny jej smutku, udała się więc rozmówić się z jej ojcem.
– Bracie mój drogi – zaczęła Matylda, gdy już sami zostali. – Wiesz przecież, jak bliscy mi wszyscy jesteście, a Halszka z was wszystkich w mem sercu miejsce najpierwsze zajmuje. Ale od czasu, jakem tu kilka dni temu przybyła, dziecka tego poznać nie mogę. I to bynajmniej nie dlatego, że z pisklęcia tak piękny ptak wyrósł, ale że dusza jej się zmieniła, jakby w niej co złego, co radość życia zabrało, siedziało. Serce z żalu mi pęka, jak na nią patrzę, a gdy tylko zagadnąć ją jakoś próbuję, uśmiecha się ot, ledwie, i rzecze: „Nic to cioteczko droga, niczego mi nie przecie w życiu nie brak, ojciec i matka kochają mnie, dogodzić mi się starają jak tylko mogą. Od czegóż miałoby mi smutno być?” Ale ja przecie, bracie widzę, że coś jej dolega. Może by doktora jakiego się poradzić przyszło?
Rodzice Halszki również widzieli, że ich córka z każdym dniem oddala się i przygasa. Dlatego zaprosili Matyldę, która zawsze świetnie rozumiała się z chrześnicą, mieli bowiem nadzieję, że ona odnajdzie powód smutku ich jedynaczki. Sami byli już bezsilni – wzywali lekarzy, modlili się o nią, dali nawet na mszę w jej intencji… nic nie pomagało. Halszka gasła, a oni nie mieli pojęcia dlaczego i bali się, że pewnego dnia zaśnie tak cicho, jak żyje, i już z tego snu się nie obudzi. Ciotka uznała, że sytuacja jest na tyle poważna, że – nie zważając na koszty – sięgnąć trzeba po najlepszych specjalistów, w grę wchodziło wszak zdrowie i życie ostatniej, ukochanej latorośli rodu. Zamówiła więc wizytę najsłynniejszego poznańskiego medyka, Józefa Strusia, osobistego lekarza wojewody Łukasza Górki, który leczył już króla polskiego, a nawet tureckiego sułtana. Doktor znany był w całej Europie, a jego dzieło Nauki o tętnie ksiąg pięcioro przez Józefa Strusia spisanych, wydane w Bolonii, stało się najważniejszym podręcznikiem do nauk o krążeniu.
Doktor Struś, żeby postawić właściwą diagnozę, nie zaczął wcale od zbadania chorej. Zamiast tego podjął działania podobne do metod stosowanych przez bohatera popularnego serialu Doktor House. Gdy przybył do domu Halszki, najpierw długo rozmawiał z jej rodzicami oraz ciotką, dopytując o różne szczegóły z życia dziewczyny. Dziwiło ich to niezmiernie, bo dotychczasowi medycy koncentrowali się na badaniu Halszki, a nie na konwersacji z innymi domownikami. Jeszcze większe było ich zdziwienie, gdy po tej długiej rozmowie zamknął się w pokoju z dziewczyną, pozostawiając torbę z przyborami medycznymi.
Ale na nic by mu się one zdały. On już wiedział, że przyczyn takiego zachowania panny raczej w jej duszy niźli ciele szukać należy. Postanowił więc za pomocą pulsu, któremu przecież tak wiele w swej praktyce zawdzięczał, dojść powodu dolegliwości. Rzekł więc pannie, że aby mógł ją leczyć, musi ona doń zaufania nabrać, a to bierze się najprędzej ze zwykłej rozmowy. Usiadłszy więc oboje wygodnie, lekarz chwycił z lekka panienkę za rękę, tak, aby bicie tętna mógł wyczuwać i zrazu banalną rozmowę o dopiero co minionych świętach Bożego Narodzenia rozpoczął. Potem przeszedł do innych tematów – takich, o których sądził, że zatruć człowiekowi życie potrafią. Ale ani gniew, ani zazdrość, ani nienawiść, zemsta czy inne namiętności nie sprawiły, by słaby puls Halszki zabił mocniej. Owszem, w różnych historiach, które jej niby mimochodem lekarz opowiadał, przyznawała ich bohaterom rację, zgadzała się ze swym rozmówcą. Głową ze zrozumieniem kiwała, iż trudno się dziwić, by na różnorakie niegodziwości, których bohaterowie opowieści Strusia doświadczali, nie wybuchnąć gniewem lub nie rozpalić w sobie zazdrości czy wręcz nienawiści, ale na owych grzecznych potwierdzeniach się kończyło.
Doświadczony lekarz szybko doszedł do przekonania, że problemy Halszki nie biorą się z jakichkolwiek niedomagań jej organizmu, ale mają podłoże psychiczne, a przykre myśli odbijają się na zdrowiu. Pomyślał, że w przypadku młodej, pięknej dziewczyny, najbardziej prawdopodobnym powodem złego stanu jest niespełniona miłość. Nie zapytał jej o to wprost, ale sprawdził eksperymentalnie swą diagnozę, opowiadając jej o parze włoskich zakochanych, którzy musieli przejść przez liczne trudności nim mogli się wreszcie połączyć w małżeństwie. Gdy opowiadał o tej odległej historii miłosnej, puls dziewczyny znacznie przyspieszył. Lekarz wiedział, że jest na dobrym tropie, pozostawało jeszcze znaleźć winowajcę, powrócił więc ze swą opowieścią do Poznania…
I dalejże wzniecać nazwiska znamienitych rodów, szczególną uwagę zwracając wśród nich na młodzieńców, z których jakiś mógł pannie zawrócić w głowie. O każdym coś dobrego lub uszczypliwego, w zależności od charakteru młodzieńca, rzekł, ale panna pozostawała niewzruszona. Żadne gwałtowniejsze drgania pulsu nie zdradzały, by mógł to być jeden z tych, o których lekarz wspominał. Już, już zdawało mu się, że w tych podchodach niczego nie wskóra, aż przypomniała mu się rozmowa z rodzicami panny i ich opowieści o jej dzieciństwie, o tym jakie figle razem z Bartkiem sierotą nie raz płatali. Ten to sierota, ubożuchny szlachcic, dzięki dobremu sercu jej ojca, w domu tym wspólnie z Halszką się wychowywał. Gdy tylko lekarz wspomniał o tym młodzieńcu, puls Halszki zabił tak gwałtownie, że żadnej już wątpliwości doświadczony lekarz mieć nie mógł. Raz jeszcze potwierdziła się jego teoria, iż wiele dolegliwości – i to nie tylko ciała, ale i duszy! – odczytać za pomocą pulsu można.
Gdy doktor Struś zdiagnozował problem, jaki powodował, że młoda dziewczyna nikła w oczach, postanowił podjąć stosowne „leczenie”. Powrócił więc do salonu i podjął rozmowę z jej rodzicami. Zaczął od wypytywania ich o Bartka, a gdy opowiadali o chłopcu w samych superlatywach, wyjaśnił im, że to on jest powodem choroby ich córki. Wzburzyło to ojca Halszki, który przyjął i wychowywał sierotę z troską i miłością, jak własnego syna, a ten tak niecnie mu odpłacił. Lekarz szybko powstrzymał rodzicielski gniew, tłumacząc, że w chorobie Halszki nie ma żadnej winy Bartka, bo dziewczyna mimowolnie się w nim zakochała, ale wiedząc, że jest ubogim sierotą i nie taki mariaż planowali jej rodzice, nie miała odwagi wyznać swej miłości ani jemu, a tym bardziej krewnym. Cierpiała, nie mogąc poślubić tego, którego prawdziwie pokochała.
Nagle wszyscy zaczęli przypominać sobie o tym, jak dziewczyna dostawała rumieńców, gdy ktoś wspominał o Bartku, jak weselała, gdy ten przyjeżdżał do miasta, jak rozkwitała, patrząc mu w oczy, jak godzinami potrafiła rozmawiać z nim na wszelkie tematy. Diagnoza lekarza musiała być trafna, a rodzice nie mogli zrozumieć, jakim cudem sami wcześniej tego nie zauważyli. Pozostawał jednak podstawowy problem: faktycznie marzyli o bogatym ożenku dla swojej córki. Ich wątpliwości musiały jednak ulecieć, gdy głos zabrała ciotka Matylda:
Ani mi się waż! Wiem, co chcesz powiedzieć. Fortuny mamy oboje spore – wystarczy ich i dla innych. A szczęście mej jedynej bratanicy i chrześnicy jest dla mnie najważniejsze. Oddaj bracie jej rękę Bartkowi – niech żyją długo i szczęśliwie.
Tak brzmi legenda o doktorze Strusiu i zakochanej dziewczynie, którą zapisała Anna Plenzler. A jako że w każdej legendzie tkwi ziarno prawdy, tak jest i w tym przypadku. Doktor Struś rzeczywiście mieszkał w Poznaniu, zajmował się głównie problemem tętna, a swoje badania opierał na praktycznych doświadczeniach. W swej słynnej księdze zanotował zaś przypadek, kiedy to na podstawie badania tętna pewnej poznanianki odkrył, że jest ona zakochana w mężczyźnie, ale pragnie ukryć swoją miłość. Oddajmy głos samemu doktorowi Józefowi Strusiowi:
Pamiętam, że kiedyś, dawno już temu, zrobiłem pierwszy eksperyment z tętnem miłości u żony pewnego znakomitego męża, którą podejrzewałem, że dała się unieść miłości wiarołomnej, lecz nie wiedziałem do kogo. Kiedy pewnego dnia siedziałem przy tej kobiecie, zacząłem rozmyślnie wypytywać ją o bardzo wiele rzeczy, których poznanie wydawało mi się potrzebne dla jej leczenia (albowiem jej małżonek, wyruszając za granicę powierzył ją mojej trosce, by leczyć ją w razie gorączki). Jednocześnie zaś chwytałem ją za rękę i od czasu do czasu dotykałem tętnicy. Raz po raz wspominałem wobec niej o wielu ludziach i nazywałem ich po imieniu. Kiedy zaś między innymi wymieniłem także tego, dla którego umierała z miłości, natychmiast tętno zaczęło się zmieniać i z naturalnego stawać się o wiele mniejsze, szybsze, częstsze i słabsze, lecz odbywało się w sposób bardzo nierówny; bez żadnego porządku tętna małe zmieniały się na duże, słabe na gwałtowne i znowu odwrotnie; podobnie też szybkie przechodziły w powolniejsze, dosyć częste w rzadsze, i odwrotnie; ta zaś zmiana pulsów trwała czas jakiś i nie zakończyła się szybko. Wtedy domyśliłem się, ze ten właśnie młodzieniec jest jej gachem i że na wzmiankę o nim jedynie przestraszyła się i wprowadziła zakłócenie do swoich pulsów; nie występowało to kiedy indziej, kiedy wspominałem innych młodzieńców, z wyjątkiem owego gacha. Takie zaś tętno znalazłem u niej na wzmiankę gacha, jakie występuje pod wpływem strachu, kiedy przeciwstawia się mu rozum i człowiek staje się zatroskany i niespokojny.
Swoje obserwacje na temat tętna miłości podsumował zaś następująco:
[…] nie istnieje żadne tętno właściwe miłości, gdyż tętnice nie dają żadnego tętna miłosnego, lecz wykazują niespokojny umysł kochającego. Jest zaś wiele kobiet, panien i mężatek, które z natury takie mają usposobienie, że przy lada okazji ogarnia je lęk; uważamy je za wstydliwe; tętna także stają się zarazem u nich nierówne. Lecz należy wyprowadzić następujące rozróżnienie: strach naturalny natychmiast ustępuje i wywołana przezeń zmienność tętna zaraz przemija, natomiast strach wywołany poczuciem winy jest długotrwały, i wywołaną przezeń zmienność pulsów można stwierdzić.
Tyle doktor Struś. Mi zaś pozostaje wszystkim życzyć żeby tętno przyspieszało wielokrotnie, ale wyłącznie w przyjemnych okolicznościach, a nigdy z poczucia winy.
Paweł Cieliczko
Wszystkie legendy znajdziesz na www.poznanskielegendy.pl
Śledź nas na www.facebook.com/poznanskielegendy
Bibliografia:
1. Anna Plenzler, O lekarzu Strusiu i panience, [w:] tejże, Legendy Poznania, Poznań 2003.
2. Józef Struś, Jakie jest tętno miłości, [w:] tegoż, O tętnie, Poznań 1968.
Grafika:
1. Agnieszka Zaprzalska