TABLICA I ULICA PETERA MANSFELDA
Gdy zejdziemy około dwieście metrów w dół ulicą Romka Strzałkowskiego, dotrzemy do ślepego zaułka prowadzącego na podwórza komendy wojewódzkiej policji. Uliczka ta nosi imię Petera Mansfelda – piętnastoletniego bojownika powstania węgierskiego, który został skazany na śmierć. Wyrok wykonano, gdy tylko uzyskał pełnoletniość.
O postaci patrona tej uliczki przypomina także odlana z brązu płyta pamiątkowa umieszczona na fasadzie narożnego budynku u zbiegu ul. Strzałkowskiego i ul. Mansfelda. Zaprojektowana została przez Józefa Petruka w kształcie otwartej księgi, na której kartach znajduje się ten sam tekst – po lewej stronie w języku węgierskim, po prawej w polskim:
1956
Jest historycznym
rokiem narodów
Polskiego
i Węgierskiego.
Peter
Mansfeld
jest bohaterem –
– męczennikiem
Młodzieży
Węgierskiej
i Polskiej
urodzony
10 marca 1941 r.
aresztowany
w 1958 r.
stracony
21 marca 1959 r.
Romek Strzałkowski i Peter Mansfeld nigdy się nie spotkali, nigdy o sobie nie słyszeli, żyli w dwóch innych państwach, a mimo to często wymieniani są jednym tchem i bardzo podobnie zapisali się w historii swoich krajów. Najbliżsi sobie są oczywiście w Poznaniu, odkąd 23 października 1991 roku zaułek odchodzący od ul. Romka Strzałkowskiego ochrzczono mianem ul. Petera Mansfelda. Z okazji obchodzonej wówczas 35. rocznicy Powstania Węgierskiego, umieszczono wówczas na kamienicy oznaczonej numer 3, wspomnianą tablicę pamiątkową wraz z ozdobnym uchwytem na kwiaty.
Podkreślić warto, że tabliczka pojawiła się zaledwie rok po tym, gdy Sąd Najwyższy Republiki Węgierskiej zrehabilitował tego młodego bojownika, unieważniając wyroki za czyny kontrrewolucyjne wydane przez sądy ludowe I i II instancji, których wynikiem było skazanie Mansfelda na karę śmierci przez powieszenie. Krótka jeżycka uliczka jest najprawdopodobniej pierwszą na świecie, której patronuje Peter Mansfeld, a tablica pamiątkowa – pierwszym upamiętnieniem tego bohatera rewolucji budapesztańskiej.
Poznański Czerwiec stał się zarzewiem zmian w Europie Środkowej, a polskie wydarzenia tamtego roku szczególne emocje wywołały na Węgrzech. W Polsce następstwem Czerwca stał się Październik, a znakiem zasadniczej zmiany i odejścia od stalinizmu było VIII Plenum KC PZPR (19-21 października 1956 r.), podczas którego na pierwszego sekretarza partii wybrano Władysława Gomułkę, co powszechnie odczytywano jako gest radykalnego zerwania ze stalinizmem w Polsce. Sprzedawcy budapesztańskich gazet obwieszczali tę zmianę mocnymi nagłówkami: „Polacy dali przykład!”, „Gomułka przejął władzę!”, „Rosyjskie czołgi jadą na Warszawę!”. W dniu 23 października 1956 roku tłumy mieszkańców Budapesztu spontanicznie zebrały się na placu Józefa Bema na wiecu solidarności z Polakami. Demonstracja była jawnym wypowiedzeniem posłuszeństwa komunistycznemu reżimowi sprawującemu władzę na Węgrzech i zapoczątkowała powstanie węgierskie. Rok później prezydent Stanów Zjednoczonych John Fitzgerald Kennedy, wspominając te wydarzenia, powiedział:
23 października 1956 roku to dzień, który na zawsze pozostanie w annałach wolnych ludzi i narodów. To dzień odwagi, sumienia i chwały. Żaden dzień od początku dziejów nie dowiódł jak nienasycone jest pragnienie wolności, niezależnie od szans powodzenia, niezależnie od koniecznych ofiar.
Peter Mansfeld był jednym z tych młodych ludzi, którzy szczególnie dotkliwie odczuwali brak wolności. Historycy podkreślają, że młodzi bojownicy byli najbardziej zaangażowanymi w węgierski zryw narodowy. Trudno się temu dziwić – nie musieli obawiać się o swoje dzieci i żony, nie mieli nic do stracenia, a brak jakichkolwiek sensownych perspektyw życia zagrzewał ich do desperackiej walki o lepszą przyszłość. Rewolucja francuska określana była „rewolucją ludzi bez spodni”, powstanie węgierskie nazywane zaś jest „rewolucją ludzi bez płaszczy”, bo powstańcy nie mieli nawet zimowych okryć, co podkreśla biedę, która dodatkowo motywowała ich do zmiany systemu politycznego za wszelką cenę.
Peter Mansfeld miał spędzić życie na prowadzeniu zakładu fryzjerskiego, podobnie jak jego dziadek, ojciec, a co kontynuuje jego młodszy brat. Jednak nie interesowało go stateczne życie. Rodzina Petera pochodziła z Wiednia, w jego żyłach płynęła niemiecka i irlandzka krew, ale serce miał gorące, węgierskie. Nie skończywszy jeszcze 16 lat, postanowił walczyć o wolność swojej ojczyzny. Dowódca powstańczej reduty uznał, że jest zbyt młody i nie przyjął go do oddziału. Chłopak nie poddał się, matka przygotowała mu powstańczą opaskę, a on zaangażował się w czynności pomocnicze. Jego starszy przyjaciel Józef Blaski tak opowiadał o tym reporterom TVP Polonia:
Peter codziennie zjawiał się na placu Szena i w różny sposób pomagał. Jako łącznik między naszym oddziałem a podobnym w Pałacu Schmidta przewoził powstańcze materiały, ulotki, czasem granaty, a ze Szpitala Małgorzaty dostarczał leki i środki opatrunkowe. Nie wiem, czy Peter w pełni zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje i w czym bierze udział. Natomiast wiem na pewno, że dowódca, „wujek Szabo”, robił na nim wielkie wrażenie i jak to się mówi, gdyby trzeba było, to poszedłby za nim do piekła!
Powstanie węgierskie trwało 13 dni. Rankiem, 4 listopada, Armia Czerwona zaatakowała Budapeszt, wkrótce czołgi pojawiły się na ulicach miasta, a z przejętej przez agresorów rozgłośni radiowej poinformowano o powstaniu prosowieckiego rządu Janosza Kadara, który zapowiedział amnestię dla tych, którzy dobrowolnie złożą broń. Wujek Szabo dowodzący redutą na placu Szena, podjął decyzję o rozwiązaniu oddziału. Komuniści nie dotrzymali obietnicy i wkrótce został aresztowany za „ukrywanie broni”, a w styczniu 1957 roku skazany i powieszony. Sądy ludowe pracowały wówczas na podwyższonych obrotach, a w stołecznym więzieniu przy ul. Kozma kaci wykonywali po kilka wyroków śmierci dziennie. Na murach Budapesztu pojawiło się wtedy hasło: „W marcu znów zaczynamy!”.
Peter Mansfeld zebrał kilkuosobową grupę nastolatków, którzy byli gotowi na nowe powstanie. Docierali na miejsca walk i zabierali z nich ukrytą broń strzelecką, amunicję, granaty. Niczym warszawscy harcerze z Szarych Szeregów, którzy podczas akcji pod Arsenałem oswobodzili Janka Bytnara, tak Peter chciał doprowadzić do odbicia z więzienia swego szwagra. Do przeprowadzenia akcji potrzebny był im pistolet, który zdobyli porywając milicjanta z posterunku przed ambasadą austriacką. Rozbrojonego mundurowego wypuścili w parku. Nieszczęście wzięło się stąd, że najmłodszy z członków ekipy opowiedział o akcji rodzicom, ci zaś powiadomili milicję i członkowie oddziału zostali aresztowani.
Przesłuchania trwały dzień i noc, a śledczy nie cofali się przed szantażem, kłamaniem i biciem nastoletnich więźniów. Bohaterska postawa Petera Mansfelda podczas przesłuchań doprowadzała śledczych do furii. Pytanie, które zadał swoim katom: „Dlaczego nie pójdziecie uczciwie pracować w fabryce, jak inni?” – wciąż wspominane jest przez jego krewnych. Podczas widzenia z bliskimi, którzy przekonywali go, by wytrzymał, bo jako nieletni nie może dostać wysokiego wyroku, a po kilku latach wyjdzie na wolność i ułoży sobie na nowo życie, wybuchnął: „Tutaj kilka lat? Tu miesiąc jest piekłem! Raczej umrę niż zmarnuję swą młodość w więzieniu!”. Podczas wizji lokalnej zobowiązał się wskazać miejsce ukrycia broni, stwierdził jednak, że nie może tego zrobić, będąc przykuty do milicjantów. Kiedy zdjęto mu kajdanki, skoczył z czterometrowego urwiska i – mimo złamania ręki – uciekł funkcjonariuszom. Złapany został zaledwie po jednym dniu spędzonym na wolności.
Prokurator oskarżył Józefa Blaskiego, Petera Mansfelda oraz ich czterech kolegów o inicjowanie i organizowanie działań, których celem było obalenie ustroju ludowo-demokratycznego, gromadzenie i ukrywanie broni oraz materiałów wybuchowych, niszczenie mienia społecznego itp. Podczas pierwszej rozprawy Mansfeld oświadczył, że to on był przywódcą grupy, sam rekrutował jej członków oraz planował akcje, czym uratował starszego od siebie o dwa lata Blaskiego, który podczas ich działań był pełnoletni i w związku z tym skazany mógł zostać na śmierć. W trakcie procesu doszło jednak do zaskakujących sytuacji – porwany milicjant oświadczył, że ani przez chwilę nie grożono mu śmiercią, inny świadek oskarżenia, Józef K. także zaprzeczył, jakoby oddział Mansfelda planował morderstwo jego niewiernej żony i jej kochanka, o co oskarżano bojowników. Mimo że najcięższe zarzuty upadły, prokurator i tak zażądał dla Mansfelda i Blaskiego kary śmierci.
Oskarżeni, którzy dążą do restauracji kapitalizmu, stanowią bardzo duże niebezpieczeństwo dla społeczeństwa. Pragnę podkreślić, że w przypadku tego przestępstwa w nieco inny sposób należy traktować fakt, że wszyscy oskarżeni są dziećmi proletariatu. Należy więc ich traktować jako zdrajców klasowych. Nie są to bowiem ludzie, którzy zbłądzili, to świadomi kontrrewolucjoniści. Zwracam uwagę, że na płaszczyźnie politycznej nie rozróżniamy wieku oskarżonych. Nie należy więc ferować łagodnych wyroków wobec młodocianych tylko dlatego, że są młodzi. Przeciwnie, należy wobec nich zastosować najbardziej drakońskie rygory!
Ówczesne procesy polityczne charakteryzowały się tym, że sąd z zasady akceptował to, czego oczekiwała prokuratura. Tym razem jednak sędziowie nieoczekiwanie uznali, że kara śmierci byłaby zbyt surowa, chłopcy bowiem odstąpili od zamordowania człowieka, a ich wina sprowadzała się do tego, że przez kilka dni chuliganili. Mansfeld i Blaski skazani zostali na dożywocie, a pozostali członkowie dostali kilkuletnie wyroki. Prokurator odwołał się jednak do sądu drugiej instancji, porównując nastolatków do zachodnich gangsterów. W efekcie Petera uznano za przywódcę duchowego i szefa organizacji przestępczej, a jego działalności przypisano ogromny ciężar szkodliwości społecznej i w interesie prewencji oraz obrony społeczeństwa skazano go na karę śmierci. Wyrok zaszokował zebranych, a gdy podsądni szli do cel, strażnicy pozwolili im na krótkie pożegnanie. Peter przekazał tylko:
Jak już wyjdziecie na wolność i spotkacie moją mamę, to jej powiedzcie, żeby się na mnie nie gniewała. Kocham ją i do ostatniej chwili będę o niej myślał. Cześć chłopaki…
Nie mógł jej tego przekazać osobiście, bo matka Petera zemdlała w trakcie ogłaszania wyroku, pogotowie zabrało ją z sali sądowej. Ne zdążyła nawet pożegnać się z synem, który przez trzy dni dostawał zastrzyki i leki uspokajające. Gdy brat i siostra Petera zadzwonili do adwokata, ten złożył im tylko kondolencje w związku ze śmiercią brata. Egzekucję wykonano w budapeszteńskim więzieniu w dniu 21 marca 1959 roku. Najpierw o godzinie 9.00 lekarz poinformował, że przeprowadził badanie i według jego opinii Peter Mansfeld jest zdrowy tak pod względem fizycznym, jak psychicznym, nie cierpi na żadne schorzenie, uniemożliwiające wykonanie na nim wyroku śmierci. Następnie sędzia odczytał sentencję obu wyroków skazujących oraz protokół z posiedzenia o ułaskawienie, którego odmówiono. Kat przystąpił do wykonywania swoich czynności o godzinie 9.22, natomiast o 9.35 lekarz stwierdził, że serce skazańca przestało bić. Osiemnastoletni Peter przez 13 minut umierał na szubienicy.
Peter Mansfeld, podobnie jak Romek Strzałkowski, nie był idealnym, grzecznym chłopcem. Miał swoje wady i grzechy na sumieniu, popełniał wykroczenia czy nawet przestępstwa, niektóre jego uczynki zasługiwały pewnie na karę, ale na pewno nie na śmierć. Autorzy książki 13 lat 13 minut jako puentę dla swych rozważań uznali zdanie węgierskiego pisarza i reportera Csaby Kósy:
Każdy naród o zdrowym duchu potrzebuje legendy. Bohaterowie historyczni czasem stają się bohaterami legend. Peter Mansfeld zasłużył, aby trafić do legendy. To on jako dzieciak w wieku 15-16 lat po stłumieniu walki o wolność, mimo stacjonującej na Węgrzech olbrzymiej, obcej armii, próbował – wprawdzie z dziecięcą naiwnością – ponownie organizować powstanie. Czy to, że ktoś w takiej walce pragnie dokonać rzeczy niemożliwych, poświęcając życie, nie jest godne legendy? Ta historia nie jest jednak legendą, to historia prawdziwa.
Powyższe słowa równie dobrze wypowiedziane zostać by mogły w kontekście Romka Strzałkowskiego. Osoby Romka i Petera połączyła jakaś niewidzialna nić rozpięta między Polską i Węgrami, pomiędzy Poznaniem i Budapesztem. Pół wieku po tragicznych wydarzeniach 1956 roku, z okazji 50. rocznicy Poznańskiego Czerwca oraz Rewolucji Węgierskiej Andrzej Sikorski napisał wiersz Ballada’56 – opowiedział w nim o śmierci dwóch chłopców, którzy stali się symbolami wolności dla Polaków oraz dla Węgrów.
Któż to pojmie jej dziwną naturę
Gdy historia mówi – Tu i Teraz
Nikt nie myśli będę bohaterem
Nie planuje jak pięknie umierać
Któż się z twoją logiką upora
Spinasz punkty odległe na mapie
Pisząc krwawą literą „Poznań”
Zaraz obok dodajesz „Budapeszt”
Śmiech wypłynął
Z nieodgrzewanej nutki
„Zaraz wracam”
Na schody cichnące…
Lecz przez miasto ku sobie ruszyły
Pułki Diabła i tłumy krzyczące
Łoskot gniewu potężniał nad dachy
Szarpał bruki, kolumnom przewodził
Wolna Polska w skali kilku ulic
Niepodległość choć na kilka godzin
Flaga opadła
Ktoś podniósł ją znowu
Drobna ręka gestem Archanioła
Tłum prowadzi przeciw armii Diabła
Przez śmiertelny pejzaż dookoła…
Czy znów brak ci mężczyzn Ojczyzno
Dzieciom każesz pod lufy wychodzić
Znowu wolność w skali kilku ulic
Niepodległość choć na parę godzin
Twórcze życie było ci pisane
Los wyznaczył katownię ubecką
Świat nie płakał, gazety kłamały
„…przypadkowo zastrzelone dziecko…”
Pomyśl chwilę jak ty się zachowasz
Gdy Historia krzyknie: Tu i Teraz
Czy masz także swoich kilka ulic
Słów za które potrafisz umierać
Któż to pojmie jej dziwną naturę
Gdy Historia mówi – Tu i Teraz
Nikt nie myśli będę bohaterem
Nie planuje jak pięknie umierać
Któż się z twoją logiką upora
Spinasz punkty odległe na mapie
Pisząc krwawą literą „Poznań”
Zaraz obok dodajesz „Budapeszt”
Bunt dziecięcy
Rośnie w męską wściekłość
Upływ czasu niczego nie zmienia
Powróz będzie najlepszy dla chłopca
Co obalić chciał mury więzienia
Tobie też brak mężczyzn Ojczyzno
Dzieciom każesz na szafot wchodzić
Wolne Węgry w skali kilku ulic
Niepodległość choć na parę godzin…
Miejsce, w którym obecnie krzyżują się ulice Strzałkowskiego i Mansfelda, było 28 czerwca 1956 roku terenem intensywnych walk. Traumatyczne wydarzenia tamtego dnia zapadły w pamięć Krzysztofa Jerzego Baranowskiego, który wychował się w kamienicy, na której dziś znajduje się tablica upamiętniająca Petera Mansfelda:
Mieszkam na rogu ulic dwóch młodocianych ofiar komunizmu, czyli róg Romka Strzałkowskiego i Petera Mansfelda. Pamiętam wyraźnie dwie sceny z 1956. To były tak silne wrażenia. Ktoś strzelał z dachu z budynku naprzeciwko. Wszyscy z rodziny byli zebrani na korytarzu, bo to było jedyne miejsce, gdzie nie mogły wlecieć kule. Pamiętam żółte światło żarówki. Ja gdzieś byłem skulony. Moje rodzeństwo wieszało na noc kołdry w oknach. Do dzisiaj jest wyłupany kawałek we framudze od wlatującej kuli. Były opowieści, że mój ojciec uratował mojego kuzyna, ściągając go z linii strzału, jak moja siostra krzyknęła, że z dachu strzelają. I też pamiętam faceta w pilotce, który wprawiał szyby w mieszkaniu jakiś czas później.
Paweł Cieliczko
Śledź nas na facebooku Pomniki Poznania.
Bibliografia:
1. Zbysław Wojtkowiak, Napisy pamiątkowe miasta Poznania, Poznań 2004, s. 57.
2. Jarosław Mulczyński, Historia pisana na murach. Tablice pamiątkowe w Poznaniu po 1945 roku, „Kronika Miasta Poznania” 2001, nr 2, s. 277.
3. Grzegorz Łubczyk, Marek Maldis, 13 lat, 13 minut, Warszawa 2006
4. Adam Sikorski, Ballada’56, [w:] Grzegorz Łubczyk, Marek Maldis, 13 lat, 13 minut, Warszawa 2006, s. 9-10.
5. Krzysztof Jerzy Baranowski, W domu chodziło się między regałami, a książki były wszędzie, [w:] Anka Grupińska, Joanna Wawrzyniak, Buntownicy. Polskie lata 70. i 80., Warszawa 2011, s. 55-56.
Zdjęcia: Justyna „justi” Szadkowska
Portret: Agnieszka Zaprzalska