TABLICA ROMKA STRZAŁKOWSKIEGO - PRZYPADKOWEJ OFIARY CZERWCA '56
Gdyby robotnicza protestacja szła dzisiaj od rynku Jeżyckiego w kierunku Śródmieścia, to z pewnością zatrzymałaby się przy kamienicy u zbiegu ul. Dąbrowskiego i ul. Strzałkowskiego, naprzeciw kina Rialto.
Na jej ścianie znajduje się prosta kamienna płyta, na której napisano:
Romek Strzałkowski
1943-1956
Chłopiec – Bohater
zginął od kuli w dniach
Robotniczego Protestu
Tablica zaprojektowana została przez Janinę Gajską, a uroczyste odsłonięcie odbyło się bezpośrednio po zakończeniu inauguracji Poznańskich Krzyży na placu Mickiewicza, w 25. rocznicę Poznańskiego Czerwca, która była zarazem 25. rocznicą śmierci Romka Strzałkowskiego. Organizację tej uroczystości Społeczny Komitet Obchodów 25. Rocznicy Poznańskiego Czerwca powierzył Chorągwi Poznańskiej ZHP, co było wyrazem uznania dla harcerzy od lat pielęgnujących pamięć o Romku Strzałkowskim, którzy po jego śmierci przyjęli go na honorowego członka V Hufca im. Księcia Józefa Poniatowskiego. Dopełnieniem harcerskiego charakteru uroczystości było odsłonięcie tablicy przez Stanisława Matyję – o co zabiegała Anna Strzałkowska – który od lat siedemdziesiątych pracował jako harcmistrz i instruktor Hufca ZHP Poznań-Jeżyce.
Tablica Romka Strzałkowskiego nabrała szczególnego znaczenia już kilka miesięcy później, po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. W kolejne miesięcznice ludzie niegodzący się na wojskową dyktaturę, spotykali się w miejscach symbolizujących walkę o wolność, a wyrazem buntu było już samo oddawanie hołdu poległym przed laty. Wiersz poznańskiego poety Tadeusza Żukowskiego Przy tablicy Romka Strzałkowskiego stanowi reporterską niemal relację z tamtych dni:
Gdy podszedłem z wiązanką kwiatów
do tablicy Romka Strzałkowskiego
na ulicy jego imienia
zza węgła wypadły
wyprzedzając się w moją stronę
dwa psy
komunizmu
zadudniły buty po bruku
błysnęła zimna
stal karabinów –
na sekundę zamroziło
przechodniów.
Wątła wiązanka
wypadła mi
z rąk.
Wtedy stało się:
podbiegł do nas
kilkunastoletni chłopiec
podniósł i podał kwiaty –
im
i wypadła mu
z serca
kula.
Chłopiec, który stał się symbolem Poznańskiego Czerwca, urodził się 20 marca 1943 roku w Warszawie. Jego rodzice byli rodowitymi wielkopolanami i w czasie okupacji zostali wydaleni z Poznania. Zamieszkali w Warszawie, gdzie działali w konspiracji i należeli do Armii Krajowej. Po wojnie powrócili do Poznania i zamieszkali w małym mieszkaniu przy ul. Kościuszki. Ostatnią krewną Romka Strzałkowskiego była pięć lat od niego starsza Anna Majerowska, która tak wspominała chłopca:
Kiedy się bawiliśmy, był zawsze uśmiechnięty. […] Romek, Romek Strzałkowski mój bliski kuzyn, jakbym go tu widziała. Blondynek, zawsze był jasny. Taki płowy blondyn, zawsze schludnie uczesany. Pełne usta, owalna twarz. Wysokie czoło i nie wiem czemu trochę odstające uszy. Oczy miał niebieskie, nisko oprawione brwi. I zawsze miał spojrzenie takie…., takie dalekie. Jakby patrzył nie tylko przed siebie, tylko jeszcze dalej.
Obraz normalnego, rozrabiającego z rówieśnikami nastolatka, rysuje z kolei jego szkolny kolega Jacek Tomaszewski, który w rozmowie z Grzegorzem Łubczykiem wspominał:
To nie był aniołek, ja zresztą też nie. Z Romkiem rywalizowaliśmy prawie o wszystko. W nauce, w grze, w dziecięcych zabawach. On był bardzo ambitny i nieco samolubny – jedynak. Ja miałem sześcioro rodzeństwa. On nosił tornister skórzany, ja miałem płócienny. Romek jadł na szkolnej przerwie bułkę posmarowaną masłem, ja roztopionym smalcem. Wtedy to bardzo kłuło w oczy! No i biliśmy się niemiłosiernie. […] Ale na pianinie grał świetnie. Potrafił na oficjalnych występach grać bez nut. Zapowiadał się na świetnego pianistę.
Dniem, który sprawił, że Romek Strzałkowski nie został pianistą, a stał się ikoną Powstania Poznańskiego był 28 czerwca 1956 roku. Matka chłopca – Anna Strzałkowska – w 1981 roku opowiadała reporterowi „Panoramy” o tym, jak ostatni raz widziała syna:
Z mojego mieszkania przy ul. Kościuszki słyszałam tłumy spływające ulicami na plac Mickiewicza, a wtedy plac Stalina. Wznosili okrzyki: „Chcemy jeść”, „Żądamy sprawiedliwości”. Byłam świeżo po drugim zawale, mąż był w pracy. Opiekował się mną Romek, leżał jeszcze w łóżku i czytał książkę, potem zobaczyłam, że byli to „Filbustierowie”. Poprosiłam go, by się ubrał i zszedł do sklepu. Dałam mu 20 zł. Wtedy on zapytał, którego dzisiaj mamy. […] Powiedziałam, że już tylko dwa dni do pierwszego, a lekarz powiedział mi wczoraj, że mogę zjeść trochę szynki. Wziął 20 zł i zbiegł ze schodów. Za tym załomem widziałam go po raz ostatni. O 11.00 wrócił mój mąż, a ja czekałam na obiecaną szynkę już prawie trzy godziny. Zaczęliśmy się niepokoić, słychać było strzelaninę. Jeszcze mieliśmy nadzieję, że może został odcięty, nie może dojść do domu, zatrzymał się u kolegi.
Trzynastolatek ubrany w szarą, sportową koszulę z perłowymi guzikami, wybiegł między 8.00 a 9.00 rano z mieszkania przy ul. Kościuszki w Poznaniu. Gdy zobaczył tłum robotników, który zgromadził się na placu Stalina i w jego okolicach, ciekawość zwyciężyła nad obowiązkowością. Wraz z kolegą Jerzym Czapskim obserwowali jak z otwartego więzienia przy Młyńskiej ludzie zmierzają ku Zamkowi. Dołączyli do grupy, która ruszyła na Targi Poznańskie. Tam ktoś dał im biało-czerwone szturmówki i na czele tłumu ruszyli ku Jeżycom. Widzieli jak z budynku ZUS zrzucane są urządzenia zagłuszające zachodnie rozgłośnie radiowe. Poszli ku budynkom Urzędu Bezpieczeństwa przy ul. Kochanowskiego, wznosili okrzyki, śpiewali hymn, nieśli flagi. Jerzy Czapski tak wspominał pierwsze strzały:
Nagle usłyszeliśmy brzęk tłuczonego szkła. To demonstranci zaczęli rzucać kamieniami w stronę budynku UB. Przyłączyliśmy się do nich. Wyrywaliśmy kostki z ulicy i jak inni, trach w kierunku budynku. Ale mnie udawało się dorzucić tylko na wysokość parteru. Ci z UB zaczęli polewać nas wodą. Taką rudą, śmierdzącą wodą. Chyba hydranty, z których ją czerpano, dawno nie były używane. Ale nie polewali długo. Nie wiem, czy wody im zabrakło, czy też stwierdzili, że to mało skuteczne. W każdym razie węże w oknach UB zniknęły, ale zaraz w jednym z nich pojawił się jakiś facet z pistoletem w dłoni. Zaczął strzelać, strzelać do góry. […] I wtedy poszła seria, do dziś słyszę to trrraaach, poczułem straszny ból, zemdlałem. Ocknąłem się dopiero w szpitalu. Byłem ranny w lewe ramię. Co stało się z Romkiem, nie wiem.
Romek Strzałkowski skrył się przed strzałami za niskim murkiem, obok niego przycupnął inny kolega Lechosław Stasik, który opowiada o emocjach, jakie wówczas przeżywał:
Nie czułem strachu, raczej mnie to fascynowało, wreszcie mam wojnę, myślałem w podnieceniu. Przypuszczam, że Romek tak samo to odczuwał.
Ze wspomnień Czesławy Urszuli Olszak, krewnej Romka Strzałkowskiego, wynika, że chłopiec faktycznie zafascynowany był dziejącymi się wokół niego wydarzeniami i brał w nich czynny udział.
Romek był chłopcem o temperamencie żywym i zainteresował go ruch uliczny, okrzyki i hasła. Włączył się do tego tłumu, dochodząc do ul. Kochanowskiego. Znalazł się w pobliżu trzech tramwajarek, które zostały postrzelone przez UB-owców. Podniósł upadłą z ich rąk chorągiew polską. Później Romek oblewał wodą z węża hydrantowego UB-owców w ich budynku. Został trafiony w okolice serca. Leżał w budynku UB, a później został przeniesiony do garaży na ul. Krasińskiego.
Wersji śmierci Romka Strzałkowskiego pojawiło się zresztą bardzo wiele. W niektórych wspomnieniach miał zginąć w budynku mieszkalnym, naprzeciwko gmachu UB; w innych miał zostać zastrzelony gdzieś na ulicy Dąbrowskiego; ostatnio jeden z dziennikarzy forsuje tezę, że zginął od pocisku wystrzelonego z czołgu, który wjechał od ul. Poznańskiej. Lekarz ze szpitala Raszei – Maciej Sikorski – wspomina, że rozgorączkowany nastolatek z nabojami wpadł do szpitala, szukając broni, z której mógłby strzelać w kierunku gmachu UB, a gdy ten odebrał mu amunicję i odesłał do szpitalnej piwnicy, chłopak wymknął się na zewnątrz i trafiony został przypadkową kulą.
Postać Romka Strzałkowskiego zrosła się z postaciami poznańskich tramwajarek. Jedna z nich – Stanisława Sobańska – w liście do matki Romka opisała jego heroiczną postawę w ostatnich chwilach życia. Druga – Helena Przybyłek – opowiedziała o tym w telewizyjnym wywiadzie:
Przechodziłyśmy ulicą Dąbrowskiego i Kochanowskiego. Na Kochanowskiego jakiś mężczyzna doszedł do nas i sztandar nam dał. I w chwili gdy ten sztandar wzięłam i idę, zostałam ranna w obie nogi. Upadłam. Podleciał chłopiec i podniósł ten sztandar. Wtedy nie wiedziałam, że to był Romek.
Niemal natychmiast wśród poznaniaków rozeszła się opowieść o chłopcu, który podniósł skrwawiony, narodowy sztandar, a wówczas zabito go strzałem z gmachu UB. Pierwszy publicznie powiedział o tym Michał Grzegorzewicz, jeden z obrońców w „procesie dziewięciu” uczestników Poznańskiego Czerwca, jaki odbył się jesienią 1956 roku. Zachowało się nagranie, podczas którego, modulując głos na modłę przedwojennych adwokatów, zwraca się do sędziów.
Przed gmachem UB stały pracownice tramwajów miejskich. Trzymały sztandar narodowy. Seria strzałów i pochyliły się, sztandar upadł, ale tylko na chwilę, bo oto jakiś mały chłopczyk w szarym ubranku porwał sztandar i rozwinął go na oczach dziesiątek tysięcy widzów. Jest patos tej sceny. Ta scena jest tym, czym jest benzyna wylana na płonące ognisko. Płomień uczuć strzelił wysoko, wysoko do góry. Tym chłopcem w szarym ubranku, mam na to dowody, był trzynastoletni Romek Strzałkowski.
Ten heroiczny, iście malarski obraz śmierci trzynastoletniego chłopca, poznańskiego Gavroche’a, który został zastrzelony, gdy wznosił skrwawiony, narodowy sztandar trafił do wyobraźni poznaniaków. Trafił także na karty literatury, odnotować warto choćby fragment powieści Józefa Ratajczaka Węzeł, w którym pisarz kazał swojemu bohaterowi oglądać tę symboliczną scenę.
[…] i gdzieś tam na przodzie, ale wcale nie tak daleko, aby tego nie widzieć, osunęła się na ziemię jedna z trzech tramwajarek, kroczących z flaga narodową. Wszyscy zamarli na chwilę jak porażeni. Zwłaszcza, że do leżącej kobiety podbiegł odważnie kilkunastoletni chłopak i przejął z jej rąk drzewce pokrwawionej chorągwi. A niech go! Co za smarkacz. To warto było zobaczyć. Takich nam teraz potrzeba. A bohaterski chłopak stanął na wprost ziejących ogniem okien, które nagle oniemiały. I spokojnie powiewał ciężką, obryzganą krwią chorągwią, na której było jakby coraz mniej bieli, a coraz więcej krwi. Brodecki wspiął się na palce żeby więcej widzieć i zapamiętać. […] Ale kiedy po jakimś czasie ciało tego chłopca niesiono na do kostnicy owinięte w narodową flagę, Brodecki nie wytrzymał, coś w nim pękło, załamało się, odmieniło
Postać Romka urosła do rangi dziedzica tradycji Orląt Lwowskich, kilkunastoletnich chłopców, którzy oddawali życie w obronie ukochanego miasta. Relacja o bohaterskiej śmierci znalazła się w pierwszej monografii wydarzeń czerwcowych Poznański Czerwiec 1956, wydanej w 1981 roku pod redakcją Zofii Trojanowiczowej i Jarosława Maciejewskiego. Już tam z mitem Romka Strzałkowskiego polemizował Aleksander Ziemkowski, przekonując że dwaj mężczyźni wyrwali mu sztandar i przepędzili z miejsca, w którym groziło mu niebezpieczeństwo. Historyk Edmund Makowski wskazywał, że do śmierci chłopca ze sztandarem pod gmachem WUBP doszło około godziny 12.00, a Romek był widziany jeszcze godzinę później. Łukasz Jastrząb wskazywał natomiast na fakt, że wszelkie relacje o chłopcu, który zginął ze flagą, wskazują, że był on w granatowych spodenkach i bordowym swetrze, a tak nie był ubrany tego dnia Romek. Opinie te poparł prof. Jan Sandorski, który wysunął tezę, że chłopców musiało być dwóch i to inny zginął pod rozwiniętym sztandarem, przed gmachem UB. Historycy spierają się o szczegóły, istotę sprawy uchwyciła poetka, Emilia Waśniowska, która w wierszu Poznański chłopiec napisała:
i trzeba tylko dodać
że to nie szczotkę na kiju
trzymałeś
w czerwcu
jak zeznawała teofila kowal
lecz jak niewinność białą
jak męczeństwo czerwoną
narodową flagę
to niesprawiedliwe
zabijać dzieci
powiedział mój uczeń
na lekcji polskiego
W czasie gdy możliwe było ustalenie faktów, śledztwo się nie odbyło. Władza ludowa nie chciała bowiem dopuścić do pojawienia się informacji, że z ich rąk zginęło dziecko. Cenzura była zresztą bardzo dokładna, o czym świadczą okoliczności związane z opublikowaniem nekrologu Romka Strzałkowskiego w „Głosie Wielkopolskim”.
Dnia 28 czerwca 1956 r. zginął śmiercią tragiczną nasz najukochańszy, jedyny syn w wieku lat 18 śp. Roman Strzałkowski, absolwent Państwowej Szkoły Muzycznej im. Kurpińskiego. Pogrzeb odbędzie się dnia 2 lipca br. o godz. 8, z kaplicy na cmentarzu na Junikowie. Msza św. żałobna zostanie odprawiona dnia 2 lipca o godz. 8 w kościele św. Wojciecha. Pogrążeni w nieutulonym smutku Rodzice. Poznań ul. Kościuszki 104.
Z oryginalnej treści nekrologu usunięte zostało zdanie o tym, że Romek był uczniem szkoły podstawowej, zmieniono jego wiek, sprawiając że stał się osobą dorosłą oraz wskazano błędną godzinę pogrzebu – 8.00 zamiast 10.00 – aby doprowadzić do dezorientacji osób zamierzających wziąć udział w uroczystościach pożegnalnych, by te nie przekształciły się w manifestację polityczną.
Dziś badacze zaliczają opowieść o bohaterskiej śmierci Romka Strzałkowskiego do grona heroicznych legend miejskich. Jeśli nawet relacja o podniesionej przez niego zbryzganej krwią fladze jest tylko legendą, to legenda ta narodziła się bardzo szybko i wbrew oficjalnym przekazom. W dniu 25 października 1956 roku w Szkole Podstawowej nr 40 u zbiegu ul. Garbary i ul. Estkowskiego odbyło się zebranie poświęcone pamięci Romka, podczas którego referat wygłosiła przewodnicząca rady klasy VI A, do której uczęszczał.
To nie jest pusta dziecięca ciekawość, to nie chęć poswawolenia zawiodła go tam, choć swawolić lubił – to jego serce, to serce polskiego dziecka kazało mu maszerować w szeregu tych, którzy szli upomnieć się o sprawiedliwość, którzy wołali o prawdę. On z nimi, on z tym sztandarem, który nieśli, a który prawdopodobnie i on sam przez czas jakiś dumnie niósł. Nie zapomnijmy o małym Romku, którego śmierć była kamieniem na szaniec i cegłą pod budowę lepszego jutra.
Rodzicom Romka Strzałkowskiego wielokrotnie grożono, a jeden z adwokatów odmówił zajęcia się sprawą śmierci ich dziecka, obawiając się, że rozpoczęcie postępowania może zakończyć się dla nich tragicznie. Ostatecznie proces ustalający przyczynę i winnych śmierci chłopca nigdy się nie odbył. Składająca zeznania w innej sprawie współpracowniczka UB, złożyła nieprawdziwe i niespójne wyjaśnienia co do okoliczności jego śmierci, lecz sąd w orzeczeniu uznał, że w jej subiektywnej opinii mogły one być prawdziwe i koherentne. Ojciec Romka, Jan Strzałkowski napisał wówczas odwołanie do Prokuratury Generalnej PRL, w którym ponownie przytoczył relację o śmierci swego syna:
Mój syn odegrał w wypadkach poznańskich rolę symboliczną. W ogniu walki, wśród gradu kul pochwycił on leżący na ziemi skrwawiony sztandar narodowy i rozwinął go przed ziejącymi ogniem oknami gmachu WUBP. Wtedy tysiące ludzi patrzących na tę scenę porwało wzruszenie i entuzjazm. I ja, i moja żona wychowaliśmy Romka w duchu polskiego patriotyzmu. Jesteśmy patriotami i rozumiemy, czym jest polska racja stanu. Ale syn nasz nie poległ w walce ani nie padł od zbłąkanej kuli. Dziecko nasze zostało zamordowane – samotne i bezbronne w budynku WUBP. Bezlitośni siepacze wzięli na nim odwet za to, że na oczach zgromadzonych tłumów ono rozwinęło polską chorągiew narodową, ten symbol wolności. Ukrywanie przed społeczeństwem owej strasznej zbrodni oraz okoliczności, wśród których ona została popełniona, osłanianie przed wzgardą społeczeństwa zabójców naszego Romka – to nie jest racja stanu. To tylko trwoga przed potępiającym wyrokiem historii tych, na których głowy spada odpowiedzialność za niewinnie przelaną krew polskiego dziecka.
Niezależnie od tego, jakie będą ostateczne ustalenia historyków oraz prokuratorów z Instytutu Pamięci Narodowej, Romek Strzałkowski na zawsze pozostanie symbolem Poznańskiego Czerwca, chłopcem, który podniósł skrwawiony, biało-czerwony sztandar i zastrzelony został z drzewcem flagi w dłoni. Ustalenia badaczy nie zaszkodzą legendzie Romka Strzałkowskiego, tak jak nie zaszkodził legendzie Ordona fakt, że nie zginął w swojej reducie – jak opisał to Mickiewicz – a żył jeszcze przez długie lata. O wadze opowieści o śmierci Romka Strzałkowskiego świadczy to, że jeden z pierwszych „czerwcowych” wierszy opublikowanych w poznańskiej prasie – Poległym Ryszarda Daneckiego – odnosi się bezpośrednio do pamięci o śmierci tego młodego chłopca, której poeta nadaje bardziej uniwersalne znaczenie.
1.
Zły to czas,
kiedy synowie
umierają wcześniej,
niż ojcowie –
słońce może osuszyć
rosę na nagrobnych różach
czerwonych jak powstańcza krew –
ale nie osuszy
łez
na policzkach matek…
2.
Rozszerzone nieba źrenice ,
słonecznych wybuchów cisza –
pamięć o was, co polegliście:
trwała i niekrzykliwa…
Wokół słońca i własnej osi
dni – w kir nocy będą czernieć
i co roku maki będzie znosić
na wasze groby czerwiec…
Budowaniu legendy Romka Strzałkowskiego doskonale służy siła sztuki – postać poznańskiego Gavroche’a trafiła na kartki powieści, do wierszy, pojawia się w filmach i przedstawieniach teatralnych. Najbardziej chyba znany wiersz poświęcony pamięci zastrzelonego chłopca napisał poeta i dziennikarz Konrad Doberschuetz.
Śpij spokojnie mój mały chłopczyku
Nie oddano nad grobem Twym salwy
Ciebie nocą chowano po cichu
Bez honorów, bez mów i bez Salve
O słuchajcie mnie chłopcy znad Nilu
Znad Tamizy, Sekwany, znad Wołgi
Wasz kolega znad Warty dziś zginął
Kiedy szedł ze sztandarem na czołgi
O słuchajcie mnie chłopcy wśród śniegów
Spod parnego usłyszcie mnie nieba
Nasi chłopcy szli w pierwszym szeregu
Z transparentami: „żądamy chleba!”
Nasi chłopcy odważnie i śmiało
Szli jak dzieci z ufnością, lecz z gniewem
Przeciw bratnim, a obcym szli strzałom
Aż się krew pomieszała ich z chlebem
Jeszcze uśmiech, a serce już kona
Jeszcze na drzewcu zwarte rączęta
Twoja misja Romeczku skończona
Nasza – rozpoczęta
Śpij spokojnie mój mały sokole
Aż Cię weźmie w matczyne ramiona
Aż Ci całus wyciśnie na czole
Biało-czerwona, biało-czerwona…
Ten żołnierz AK nie mógł odnaleźć się w nowym systemie, a ujścia dla swych frustracji szukał w pisaniu fraszek, wierszy, humoresek i krótkich tekstów ukazujących absurdy, niesprawiedliwość oraz zło władzy ludowej. Początkowo pisał je do szuflady, a recytował w gronie znajomych, z czasem oprawił te kartki i zatytułował Zakazana poezja. Swoje utwory zaczął wysyłać do redakcji poznańskich gazet, żadnego nie opublikowano, ale zainteresowała się nimi służba bezpieczeństwa. 18 lutego 1959 roku poetę aresztowano, a prokurator wkrótce oskarżył go o to, że:
[…] sporządził w celu upowszechniania i systematycznie rozpowszechniał ustnie w miejscach publicznych i przez powielenie wiersze i inne utwory szkalujące ustrój demokratyczno-ludowy PRL, kierowniczą rolę PZPR i naczelnych organów władzy, szkalujące i przedstawiające w fałszywym świetle zasady sojuszu PRL ze Związkiem Radzieckim, nawołujące do rozbicia jedności państw obozu socjalistycznego, a nawet do walki ze Związkiem Radzieckim i inne fałszywe wiadomości mogące wyrządzić krzywdę interesom państwa polskiego i obniżyć powagę jego naczelnych organów.
Do aktu oskarżenia dołączono „wrogie” i „szkodliwe” utwory poety demaskujące kłamstwo katyńskie, ośmieszające kult Stalina, opisujące sowiecką interwencję na Węgrzech, ale główny zarzut dotyczył wiersza poświęconego Romkowi Strzałkowskiemu. Sąd Wojewódzki w Poznaniu uznał, że poeta fałszywie przedstawił przebieg wydarzeń poznańskich i gloryfikował tych, którzy „atakowali gmachy i instytucje państwowe”. Konrada Doberschuetza skazano na trzy lata więzienia. Jako okoliczność łagodzącą uznano fakt, że wywrotowa twórczość poety nie została opublikowana. Po apelacji napisanej przez adwokata Stanisława Hejmowskiego, Sąd Najwyższy zmniejszył wyrok do jednego roku więzienia.
W stanie wojennym Romek Strzałkowski wszedł do narodowego panteonu bohaterskich ofiar komunistycznego reżimu. Dała temu wyraz Anna Walentynowicz, która podczas jednej z solidarnościowych mszy zwróciła się do matki chłopca słowami:
Pani Anno. Ty byłaś pierwszą matką, której wyrwano serce. Twój los podzieliła matka Jerzego Popiełuszki. Jego matce do dziś nie oddano sutanny syna, w której został zamordowany. Tak jak tobie, matko, nie oddano ubrania twojego syna.
Obecnie, sześćdziesiąt lat po tragicznej śmierci Romka Strzałkowskiego, jego legenda nie zanika, a nawet staje się coraz żywsza. Może prorocze okażą się słowa ówczesnego arcybiskupa poznańskiego, który podczas jubileuszowej mszy świętej odprawianej w 40. rocznicę Powstania Poznańskiego (28 czerwca 1996 r.), stwierdził, że Kościół Poznański powinien uznać 13-letniego Romka za świętego. Obserwując jak z biegiem lat mitologizowana jest postać „poznańskiego chłopca”, nie można wykluczyć, że do tego dojdzie. Romek nie byłby zresztą pierwszym świętym, dla którego przypadkowa śmierć stała się przepustką na ołtarze.
Paweł Cieliczko
Bibliografia:
1. Zbysław Wojtkowiak, Napisy pamiątkowe Miasta Poznania, Poznań 2004, s. 21.
2. Piotr Grzelczak, Poznański Czerwiec 1956. Walka o pamięć w latach 1956-1989, Poznań 2016, s. 453-455.
3. Grzegorz Łubczyk, Marek Maldis, 13 lat, 13 minut, Warszawa 2006, s. 17-18.
4. Józef Ratajczak, Węzeł, Poznań 1996, s. 183-184.
5. Emilia Waśniowska, Poznański chłopiec, [w:] Czarny czwartek. Wiersze o Poznańskim Czerwcu ’56, Poznań 2006, s. 205-207.
6. Janusz Karwat, Janosz Tiszler, 1956 Poznań-Budapeszt, Poznań 2006, s. 93.
7. Pismo Jana Strzałkowskiego do Prokuratury Generalnej z 30 września 1957 r., [w:] Poznański Czerwiec 1956, red. Jarosław Maciejewski i Zofia Trojanowiczowa, Poznań 2016, s. 428-431.
8. Ryszard Danecki. Poległym, [w:] Czarny czwartek. Wiersze o Poznańskim Czerwcu ’56, Poznań 2006, s. 87.
9. Konrad Doberschuetz, Śpij spokojnie mój mały chłopczyku, [w:] Czarny czwartek. Wiersze o Poznańskim Czerwcu ’56, Poznań 2006, s. 95-98.
10. Piotr Grzelczak, Poznański Czerwiec 1956. Walka o pamięć w latach 1956-1989, Poznań 2016, s. 285
Zdjęcia:
1. Justyna „justisza” Szadkowska
Portret:
1. Agnieszka Zaprzalska