WEHIKUŁ CZASU, CZYLI POZNAŃ A.D. 1850 CZĘŚĆ 2
Zapraszam na drugą część „Wehikułu czasu”. W części pierwszej przedstawiłem sytuację na świecie w 1850 r. oraz zrelacjonowałem rozmowę z Hipolitem Cegielskim, jednym z czołowych bohaterów pracy organicznej. Dziś poznamy cztery osobistości związane z Poznaniem ok. połowy XIX stulecia.
Przez piętnaście lat od naszej ostatniej wizyty w Grodzie Przemysła, miasto zmieniło się diametralnie. Na ukończeniu był już Fort Winiary, a dookoła miasta wzniesiono wały oraz kończono budowę bram. Specjalne przepisy ograniczyły prawo do wznoszenia trwałych budynków w obrębie fortyfikacji. Taki stan potrwał do początku XX stulecia.
Poznańska Georges Sand
Podczas zwiedzania Poznania w 1850 r., przypomniało mi się, że w tym czasie żyła i działała w mieście Julia z Molińskich Woykowska (1816 – 1851), pisarka, nauczycielka, dziennikarka, emancypantka i skandalistka. Spotkałem zmęczoną życiem i walką z przeciwnościami losu 34-letnią kobietę, która niestety umrze już rok po mojej wizycie. W 1850 zmarł jej mąż, Antoni Woykowski.
Julia Molińska urodziła się w 1816 r. w Bninie pod Kórnikiem. Zdobyła gruntowne wykształcenie, po czym pracowała przez pewien czas w wielkopolskich dworach, jako guwernantka. Ok. 1838 r. nawiązała kontakt z poznańską redakcją czasopisma „Tygodnik Literacki”. Wysyłała tam swoje artykuły i próbki literackie, a w końcu zatrudniono ją w redakcji. Wtedy też ujawniły się jej poglądy, które przyprawiały o ból głowy stateczne panie z poznańskiej socjety. Pani Julia atakowała mieszczański styl życia, konwenanse i wszelkie przejawy nierówności. Molińska opowiadała się za emancypacją kobiet, ich pełnym równouprawnieniem i dostępem do edukacji. Nic dziwnego, że wzbudzała powszechne zgorszenie. W 1840 r. próbowała założyć pensję dla dziewcząt, gdzie zamierzała uczyć dziewczęta literatury, historii, nauk przyrodniczych i innych przedmiotów, które, zdaniem wielu współczesnych, nie były kobietom do niczego potrzebne. Niestety, wobec protestów dużej części społeczności Poznania, pensja została wkrótce zamknięta. Molińska wyszła za mąż na Antoniego Woykowskiego, dziennikarza, redaktora naczelnego „Tygodnika Literackiego” i wydawcę muzycznego, choć plotki głosiły, że para nie miała ślubu kościelnego. W mieszkaniu państwa Woykowskich w kamienicy przy Starym Rynku, działał prawdziwy salon artystyczny i literacki. Po zamknięciu „Tygodnika Literackiego” Woykowscy współpracowali przez pewien czas z Ewarystem Estkowskim i jego czasopismami, a wreszcie kupili drukarnię. Śmierć Woykowskiego w 1850 r., złamała Julię psychicznie i przyczyniła do jej śmierci rok później. Tak wyglądało życie tej niezwykłej kobiety.
Julia Molińska-Woykowska. Nie mam zbyt wiele czasu dla pana. Mnóstwo spraw mam na głowie, a odkąd kamienica mojego męża została zlicytowana za długi, które powstały po upadku naszego „Tygodnika Literackiego”, żyjem skromnie w chacie na Rybakach, imając się różnych zajęć. Narzekać jednak nie będę, bom nie z takich kobiet, które łatwo złamać, choć niejedni już próbowali. W życiu miałam więcej wrogów niż przyjaciół, ale kiedy człowiek chce walczyć z przesądami, wie, że jego życie usłane różami nie będzie. Niejedni mówią o postępie i reformie teraźniejszych stosunków społecznych, ale kiedy trzeba ofiarę z własnego życia uczynić, niewielu jest na to gotowych. Największą zaś hańbą naszych czasów jest ciągła niewola kobiet. Tak szanowny panie, niewola! Jak bowiem inaczej nazwać to, jak kobiety w naszym świecie są traktowane? Od dziecka mówi się im, iż słabsze są i mniej pojętne od mężczyzn i że Bóg przeznaczył je na posłuszne i pokorne żony i ofiarne matki, które bez mężczyzn nic nie znaczą. Nie dla nich uniwersytety, polityka i interesa. Nawet ci, którzy mają się za postępowców, jak Libelt uważają, iż jedyną rolą kobiety jest małżeństwo i macierzyństwo, a resztę trzeba mężczyznom zostawić. Nie jestem ja wrogiem takiej roli kobiety w życiu, ale to same kobiety winne o sobie decydować. Jeśli kobiet chce być żoną i matką, to droga wolna, jeśli jednak pragnie być niezależną, sama się utrzymywać i być niezależną, wówczas nikt jej na drodze stawać nie powinien. Ale droga do emancypacyi kobiet jeszcze daleka. Kobiety same zrozumieć muszą, że gorsze od mężczyzn nie są i same mogą o sobie decydować. Moje starania, aby stworzyć pensję na niczym spełzły. Chciałam założyć szkołę, gdzie dziewczęta uczyłyby się praktycznej i potrzebnej w życiu wiedzy, miast rysunku, tańca i robótek ręcznych, ale mur przesądów był zbyt mocny, a wrogowie nie próżnowali. Ja jednak z raz obranej drogi nie zejdę. A teraz muszę cię panie pożegnać i wracać do swoich zajęć.
Panorama Poznania ok. 1835 r., źródło: fotopolska.eu
Adwokat-powstaniec-prezydent
Kolejną osobę, z którą miałem szczęście porozmawiać, był Jakub Krauthofer-Krotoski (1806-1852), który akurat przebywał w Poznaniu, po tym, jak złożył mandat posła do parlamentu pruskiego. Krauthofer był niezwykłą postacią, trochę niepasującą do wizerunku powściągliwego Wielkopolanina połowy XIX, zupełnie jak poeta Ryszard Berwiński i drukarz Walenty Stefański. Początkowo nic nie zapowiadało barwnego życia, jaki prowadził Krauthofer.
Pochodził on z mieszanej polsko-niemieckiej rodziny (ojciec wywodził z rodziny bawarskich osadników, którzy przybyli do Wielkopolski pół wieku wcześniej, a matka była Polką). Jakub zainteresował się prawem, wstąpił więc ma Uniwersytet Berliński, a po jego ukończeniu założył kancelarię adwokacką w Poznaniu. Powodziło mu się dobrze, cieszył się szacunkiem mieszkańców i zgromadził liczną klientelę. Mógł liczyć na długie i dostatnie życie. Początkowo trzymał się z dala od spraw narodowych. Wszystko jednak zmieniło się na początku lat czterdziestych. Zaczął pisywać artykuły, w których domagał się równouprawniania Polaków w zaborze pruskim oraz potępiał wzmagającą się germanizację. Nie wziął udziału w spiskach i walkach 1846 r., gdyż wyjechał na zachód, gdzie spotkał się z przedstawicielami „Wielkiej Emigracji”. Jego poglądy się zradykalizowały. Zaczął domagać się pełnej niepodległości Polski. 20 marca 1848 r. wszedł w skład Komitetu Narodowego i wzywał do otwartej wojny z Prusami, a nie walki u boku Prus przeciw Rosji. Wskutek konfliktu z innymi członkami Komitetu, wyjechał do oddziałów powstańczych, aby walczyć z bronią w ręku. 3 maja ogłosił w Mosinie powstanie Rzeczypospolitej Polskiej Poznańskiej i sam został jej prezydentem. Niestety, Rzeczypospolita przetrwała zaledwie 5 dni, oddziały Krauthofera, który w międzyczasie zmienił nazwisko na Krotoski, zostały rozbite, a on sam stanął przed sądem, ale został uniewinniony. W 1849 r. wszedł do sejmu pruskiego i został członkiem Koła Polskiego, ale jego zbyt radykalne poglądy nie ułatwiały mu pracy parlamentarnej. Domagał się ciągle potępienia przez Prus rozbiorów Polski i zarzucał kolegom zbyt uległą postawę wobec Prus. W końcu złożył mandat. Zmarł w Berlinie w 1852 r.
Jakub Krauthofer-Krotoski. Dziwię się, że chcesz pan ze mną rozmawiać. Wszyscy nieomal dawni przyjaciele moi opuścili mnie, nazywając „jakobinem”, „fantastą”, a nawet „szaleńcem”. A czyż Kościuszko był szaleńcem, a może Dąbrowski? Całe życie poświęciłem sprawie odbudowy Ojczyzny i cóż, poza żoną Teofilą i moimi dziećmi, nikt prawie widywać się ze mną nie chce. Mogłem być dalej adwokatem, żyć na wysokiej stopie, procesować w imieniu bogatych interesantów i o przyszłość się nie troskać. Moje niemieckie nazwisko dużo więcej w Poznaniu znaczyło, niż obecne polskie. Mogłem, oczywiście, że mogłem, ale cóż, kiedy polskie serce domagało się wolności i odbudowy kraju. Samymi pismami i wiecami wolności nie wywalczym. Brzydziłem się spiskami, ale kiedy powstał Komitet Narodowy, przyłączyłem się. Jak jednak z takimi ludźmi coś zrobić? Jedni wołali: „Na Moskala z Prusakami”, inni mówili: „Czekać!”, a ja sam jeden krzyczałem: „Do walki, na Prusaka, lud będzie z nami!”. Małoż to u nas mężnych obywatelów? Ale, kto mnie słuchał. Każdy tylko liczył, ile zgromadzim broni i ludzi, miast ruszyć na wroga. W Mosinie ogłosiliśmy podniesienie Polski z grobu i to w dniu wiekopomnej Konstytucyi, ale przegraliśmy. Za broń i ja chwyciłem, ale z takimi wodzami, myśleć o zwycięstwie niepodobna. Teraz cóż pozostało. Posłowie w Berlinie, zamiast domagać się odrodzenia Polski, dyskutują o rządzie pruskim i odległych prowincjach niemieckich. Tam też nie miejsce dla mnie. Każda ma odezwa odrzucana była. Nie wiem jeszcze, co robił będę i czy dłużej tu zostanę. Tyle dowiedziałeś się pan o życiu mojem. Coś usłyszał, rozważ.
Jakub Krauthofer-Krotoski, źródło: Wikimedia.
Grecki księgarz-wydawca
Przemierzając Stary Rynek, postanowiłem odwiedzić znaną już wtedy księgarnię, wydawnictwo i wypożyczalnię książek, której założycielem i właścicielem był Jan Konstanty Żupański 1804/06 – 1883. Żupański, a właściwie Zupanos, był z pochodzenia Grekiem. Jego ojciec zajmował się handlem winem, co było popularną profesją wśród Greków osiadłych w Polsce. W samym Poznaniu początki osadnictwa greckiego sięgają XVI stulecia. Początkowo Jan miał zostać prawnikiem. Po ukończeniu nauki w gimnazjum Marii Magdaleny, podjął studia na Uniwersytecie Berlińskim. Studia ukończył, pracował przez jakiś czas w sądownictwie berlińskim, ale w wolnych chwilach pisał i tłumaczył. W 1839 r. doszła go wiadomość o śmierci ojca. Wrócił więc do Poznania, aby objąć spuściznę po ojcu. Postanowił jednak zainwestować nie w kancelarię adwokacką, a w księgarnię i wydawnictwo. Otworzył też bibliotekę, aby rodacy mogli cieszyć się słowem pisanym, czytając rodzimą i obcą literaturę. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX wieku, jego wydawnictwo stało się największym w Poznaniu i jednym z największych na ziemiach polskich. Oprócz działalności ściśle wydawniczej, Żupański włączył się w nurt pracy organicznej, działając w Towarzystwie Naukowej Pomocy i będąc jednym z inicjatorów powołania Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk w 1857 r.
Dzięki Żupańskiemu, Polacy we wszystkich zaborach mogli czytać dzieła Lenartowicza, Mickiewicza, Słowackiego, Kraszewskiego, Lelewela, Libelta, Pola, a także pamiętniki Paska, Kitowicza, Kołłątaja, Wybickiego i Dąbrowskiego. Oprócz polskich autorów, księgarz wydawał też najważniejsze pozycje z klasyki światowej. Żupański dbał o wysoki poziom edytorski wydanych przez siebie książek. Wielokrotnie jeździł za granicę nawiązując kontakt z „Wielką Emigracją”. Żupański płacił sowicie autorom, nawet kiedy ci nie śpieszyli się z dostarczeniem rękopisów albo nawet wtedy, gdy spodziewał się, że dana książka nie sprzeda się w ilościach mogących pokryć koszty jej wydania. Jan Konstanty Żupański zmarł w 1883 r. Jego grób znajduje się na Cmentarzu Zasłużonych na Wzgórzu św. Wojciecha.
Jan Konstanty Żupański, źródło: poznan.wikia.com.
Jan Konstanty Żupański. Usiądźcie panie i zechciejcie rozejrzeć się po moim królestwie. Serce rośnie, patrząc na te wszelkie dzieła naszej i obcej literatury. Cieszy mnie, iż rodacy moi tak książki kochają i lubują się z rodzimej literaturze. Popatrzcie, tu właśnie świeżo wydane poezyje Mickiewicza, a tu „Mazepa” zmarłego w roku ubiegłym Słowackiego. Cóż to za strata dla nas stracić poetę, który ledwie czterdzieści lat przeżył. Czekam teraz niecierpliwie na rękopis nowej powieści Józefa Kraszewskiego. Jeśli dobrze napisana będzie, a co do tego mieć wątpliwości nie mogę, tedy wydam ją. Pisarz to dość młody, obiecujący i wielce pracowity. Przewiduje, że i o nim dużo jeszcze mówić się będzie, jak obecnie o Mickiewiczu, który już jak mniemam, pisania zaprzestał, a szkoda wielka. Jak to artysta jednak, raz ma natchnienie, a raz nie. Poeta nie pisze kiedy tego odeń wymagają, a kiedy sam czuje, że muzy łaskawym okiem nań spoglądają i natchnienie zsyłają.
Wydaje ci się panie, że nic trudnego skład z książkami prowadzić i te wydawać, ale powiem ci, praca to trudna, zysków nieraz niewiele widać. Każden, kto poweźmie zamiar założenia takiego składu, musi wiedzieć, że nie wszystko dobrze się sprzeda, nieraz powieści, które wszędzie są cenione, u nas w Poznańskiem nie zawsze mogą liczyć na chętnych. Policja i urzędnicy pruscy nieraz przychodzą kontrolować, czy jakiś zakazanych ksiąg u mnie nie ma. Staram się też pisarzom dopomagać. Kiedy widzę, że nieraz głodem przymierają, radbym zapłacić za ich pracę, ale cóż, kiedy nieraz takie książki leżą u mnie na półkach, a nikt nie zwróci na nie uwagi. Dla mnie jednakoż nie pieniądze są najważniejsze. Pragnieniem moim jest, aby rodacy nasi czytali polską literaturę i aby nasi autorzy nie żyli w nędzy. Mnie do życia niewiele trzeba. Żegnam cię panie i życzę owocnego u nas pobytu.
Dworzec na Jeżycach i jego zawiadowca
Już w 1840 r. poznańscy przedsiębiorcy wystąpili do władz pruskich z prośbą o poprowadzenie z Poznania linii kolejowej do Wrocławia. Ze względu na brak środków, prośbę tę zrealizowano dopiero w 1848 r., z tym, że linia kolejowa została poprowadzona do Szczecina, przez Stargard, a nie do Wrocławia. Pierwszy poznański dworzec kolejowy wybudowano na Jeżycach, pomiędzy dzisiejszymi ulicami: Zwierzyniecką i Sienkiewicza, a więc poza obrębem fortyfikacji miejskich, ale jeszcze w rejonie ograniczeń budowlanych, stąd kompleks budynków dworcowych zbudowano w technice muru pruskiego. Pierwszy pociąg odjechał stąd 10 sierpnia 1848 r. Podróż do Szczecina, z przesiadką w Stargardzie, trwała ok. 6,5 godziny. Pociągi kursowały dwa razy dzienne. Rozwój kolejnictwa i otwarcie nowych połączeń, spowodowało konieczność budowy nowego dworca, który otwarto w 1879 r. (Dworzec Główny).
Postanowiłem oczywiście zwiedzić dworzec i w tym celu przeszedłem przez Bramę Berlińską i udałem się na Jeżyce. Moim przewodnikiem po dworcu był zawiadowca, Gustav Krause.
Dworzec jeżycki, źródło: fotopolska.eu
Gustav Krause. Mam teraz chwilę przerwy, więc mogę was panie oprowadzić po naszym dworcu i opowiedzieć o kolei żelaznej, która nie ma sobie równych w całym świecie. Szybszego i wygodniejszego środka do transportu ludzi i towarów nie ma. Wsiadacie panie do wagonu i nie minie 7 godzin, a jesteście w Szczecinie. Dawnej, jakbyście jechali konno, dwa dni musielibyście tam jechać. Teraz wsiadacie i jedziecie. Nie wszyscy dobrze przyjmują wynalazek kolei, ale postępu nikt nie zatrzyma. Chłopi często żegnają się na widok przejeżdżającej lokomotywy z wagonami, a ilu to ludzi mówiło, że prędkość pociągu jest niebezpieczna dla życia i zdrowia, ale już teraz wszyscy się powoli przyzwyczajają do kolei. Ma ona przed sobą wielką przyszłość. Nasz dworzec wprawdzie mały jest i zbudowany z drewna, bo przepisy wojskowe nie pozwalają wznosić tu murowanych budowli, przez to nie może się on równać z dworcami Berlina i innych miast niemieckich. Na razie można z Poznania dojechać tylko do Szczecina, ale już niedługo pewnie położą tory i będziemy jeździć też do Wrocławia, Berlina, Frankfurtu, Drezna i gdzie tylko oczy poniosą. Nikt już nie powie, że Poznań jest odległą prowincją pruską. Muszę was już pożegnać, bo obowiązki wzywają.
Opuszczam już Poznań i chowam wehikuł czasu do garażu. Oczywiście, za jakiś czas znowu go uruchomię. Może tym razem odwiedzimy Poznań za jakieś dwadzieścia lat, czyli w roku 1870. Oj, działo się wtedy, działo!
Wszystkie osoby wymienione w obu częściach tekstu, oczywiście poza panem Gustawem Krause, to postacie historyczne. Z ich biografii wynika, że mogli mieć podobne poglądy do tych, jakie tu wygłosili. Oczywiście, szanse na spotkanie ich wszystkich w niemal tym samym czasie i nakłonienie do szczerej rozmowy byłoby nie lada wyzwaniem, ale czasem można puścić wodze fantazji.