WEHIKUŁ CZASU, CZYLI POZNAŃ A.D. 1790 CZĘŚĆ II
Zapraszam na drugą część relacji z podróży wehikułem czasu do Poznania w roku 1790.
Kaffeehaus pana Geislera
Przygotowując się do wizyty w dawnym Poznaniu, dowiedziałem się, że od 1784 r. funkcjonowała tu pierwsza poświadczona źródłowo kawiarnia. Założył ją niejaki Jan Geisler, a mieściła się przy ulicy Wrocławskiej. Kawiarnia ta była, podobnie jak dzisiaj, jednocześnie cukiernią. Co jednak ciekawe, prócz wypicia filiżanki kawy i zjedzenia czegoś słodkiego, można było tam również pograć w bilard, kręgle i oczywiście w karty. W lecie organizowano koncerty i zabawy taneczne. Poznaniakom kawa przypadła najwyraźniej do gustu, bowiem już po kilku latach Geisler otworzył drugą kawiarnię, tym razem na przedmieściu Święty Marcin. Do końca XVIII stulecia powstały jeszcze dwa takie lokale. Pierwszy z nich założył niejaki Parthey, a drugą wdowa Dąbrowiczowa. Postanowiłem odwiedzić kawiarnię pana Geislera.
Z jej znalezieniem nie było większego problemu. Zapach kawy dorowadził mnie do schludnego i ładnie urządzonego lokalu. Oprócz kawy, można było zamówić tu także gorącą czekoladę, a także coś mocniejszego. Nie brakowało tu ciastek, konfitur, cukierków, pierników i innych łakoci. Pan Geisler witał przybywających gości osobiście, postanowiłem więc skorzystać z okazji i zamienić z nim słówko.
Jan Geisler. Witam was panie w mych skromnych progach. Raczcie skosztować kawy, którąż sprowadzam z Turczech, bo jak powiadają, lepszej w całej Europie nie znajdziecie. Wiem ja co mówię, bowiem sam uczyłem się fachu w Wiedniu, a i do samego Paryża, Amsterdamu, Londynu i Drezna dotarłem, aby tam poznać jak owy napój przygotować należy, aby wszyscy rozkosz w jego piciu znaleźli, a sztuka to niełatwa. O ziarna zacne trudno i tanie nie są, przeto wiedzieć trzeba gdzie je kupić i jak nie dać się oszukać. Ja sam, jako wam powiedziałem, z Turczech przez kupców ormiańskich i greckich kupuję, a ciż samego diabła oszukać by potrafili, przeto ostrożnym być trzeba i każdy worek ziarna sprawdzić. Potem należy je zemleć dobrze i wiedzieć ile ich da filiżanki wsypać, aby napój ani zbyt mocny, ani słaby nie był. Kolor winien być czarny, a w smaku gorzkim być nie może. Uczyłem się tego w Wiedniu, gdzie pono kawę Turcy zostawili uchodząc w popłochu przed hufcami króla Jana III, który pod Wiedeń ruszył owe miasto od bisurmanów ocalić. Powiadają, że już wcześniej do Europy kupcy zza morza ziarna kawy przywieźli, aleć niewielu jeszcze w niej gustowało, prędzej ją diabelską trucizną nazywano i przestrzegano przed piciem. Lata minąć musiały, aby się ludzie doń przekonali. A teraz to i królowie i szlachta, nawet mieszczanie ją pijają i nachwalić się nie mogą, że na nogi stawia i spać nie pozwala.
Nie samą wszak kawą raczyć się u mnie można. Mam takoż czekoladę, gęstą jak smoła, a słodką jako miód, cukry zacne, konfitury, frukta suszone i kandyzowane a i wina i wódki najprzedniejsze. U mnie możecie węgrzyna zacnego wypić, słodką małamazyję grecką, hiszpańskie i italskie wina. Lepszych w Poznaniu nie kupicie, zapewniam was. Mam ja tu też wódki, które do kawy najlepiej smakują. Tę oto, którą raczcie spróbować, z Gdańska sprowadzam. Jak zobaczycie, złote płatki w niej pływają, stąd „Goldwasser” ją zowią. Mam ja też starkę, dereniówkę, wiśniówkę, siwuchę i inne trunki zacne, które w aptekach sprzedają, bo i po prawdzie, to samo zdrowie. Ale wołają mnie subiekci moim, przeto wybaczcie. Ale, ale, widzę, że właśnie pan jenerał Augustyn Gorzeński wszedł. Pozwólcie powitać go panie, w później muszę do kuchni pójść. Napijcie się kawy a takoż węgrzyna lubo gdańską wódkę skosztujcie. Bywajcie!
Pan na Dobrzycy
Chyba jestem w czepku urodzony, bo nie dość, że miałem przyjemność rozmawiać z pierwszy poznańskim właścicielem kawiarni, to jeszcze miałem zaszczyt w jego lokalu poznać słynnego generała Augustyna Gorzeńskiego (1743 – 1816), właściciela pałacu w Dobrzycy, czołowego poznańskiego masona i świeżo upieczonego dowódcę 1. Regimentu Pieszego Koronnego, adiutanta i wielkiego stronnika króla Stanisława Augusta, a przede wszystkim posła na sejm Czteroletni, współtwórcy Konstytucji 3 Maja, a później uczestnika insurekcji kościuszkowskiej. Generał, członek loży wolnomularskiej wysokiego stopnia, kazał ponoć swój pałac w Dobrzycy zbudować na planie masońskiej węgielnicy, a w przypałacowym parku powstał niewielki, okrągły, klasycystyczny budynek nazwany Panteonem, gdzie odbywały się zebrania loży. Poprosiłem pana Geislera o przedstawienie mnie generałowi, któremu zaproponowałem swe towarzystwo.
Augustyn Gorzeński. Wielcem rad panie żeście ciekawi świata i wieści wyczekujecie. Ja przez czas cały w Warszawie siedzę i tam na sejm posłuje, tu tylko dla spraw rodzinnych zjechałem, ale wnet trzeba nazad do stolicy ruszać. Tam stronnictwo królewskie wspierać muszę i przeciw tym, co contra królowi gardłują, stawać. Śmieją się familianci moi, żem za królem panem naszym gotowym w ogień pójść. Prawda to, aleć cóż nam w teraźniejszym czasie pozostało, jak za królem wiernie stać. Jam szlachcic prosty, w uniformie wojskowym mnie widzicie, chociam prochu na polu bitwy dotąd nie wąchał, przeto co król nasz postanowi, tako i ja uczynię. Każe miłościwy pan z Prusakiem się przymierzać, takoż i ja ramię w ramię z nimi stanę. Każe król z Rossyią iść, pierwszy Katarzynie do nóg padnę. Jeśliby nowe prawa na sejmie pan nasz zatwierdzić zamierzył, tedy i ja gardło dam za nimi. Jako wam rzekłem, patent jeneralski dzięki łasce królewskiej pozyskałem, ale kiedy potrzeba będzie, w polu stanę i krew za ojczyznę dam.
A cóż wy tak panie o moją do loży wolnomularskiej przynależność dopytujecie się, hę? Wszak, wy nie wtajemniczeni. Od czasu jakiegoś znaki tajemne wam pokazuję, ale wyście nic z tego nie pojęli, przeto widzę, żeście profan i jako takiemu tajemnic żadnych zdradzić nie mogę, bom przysięgę składał. Tyle wam jeno powiem, że niesłusznie papieże i biskupi gromią nas przy każdej okazji. W zaufaniu wam powiem, że niejeden biskup i opat do loży należy. Sam król jegomość przecie i ksiądz prymas, brat naszego króla, wolnomularzami są. Do nas ateiści wstępu nie mają, boć my wszelkie religije za jednako prawdziwe uznajemy. Czy to katolik, czy dyzunita [prawosławny – M.B.], protestant, żyd, czy mahometanin nawet. Wszyscy w Boga jednego wierzym, którego my Wielkim Świata Wszytkiego Budownikiem zowiemy. Krewniak mój Tymoteusz, ksiądz przecie, a choć do loży nie należy, nigdy mi wstrętów nie czynił i nie ganił, żem wolnomularz [Tymoteusz Gorzeński 1743 – 1825, od 1809 r. biskup diecezjalny poznański, później arcybiskup gnieźnieński i pierwszy arcybiskup poznański, po unii personalnej Gniezna i Poznania w 1821 r. – M.B.]. Tedy nie dajcie się panie zbałamucić żeśmy bezbożniki. A teraz panie, nie zatrzymuję, bo familijne interesa załatwić muszę. Żegnajcie zatem!
Augustyn Gorzeński
Biała Dama z Kórnika
Po wyjściu z kawiarni Geislera, postanowiłem pospacerować po mieście. Wtem na rynek wjechał wspaniały, sześciokonnym powóz z dwoma lokajami stojącymi z tyłu. Kareta zatrzymała się w pobliżu klasztoru franciszkanów na Górze Przemysła (wówczas zwanej Górą Zamkową). Z powozu wysiadła starsza pani. Strój wskazywał na bogactwo i wysoką pozycję damy. Powóz i jej pasażerka wzbudziły ogólne zainteresowanie. Z tłumu gapiów dało się słyszeć: „Szołdrska”, „Potulicka” i wtedy mnie olśniło. Ową starszą panią była sama Teofila z Działyńskich primo voto Szołdrska secundo voto Potulicka (1714 – 1790), dziedziczka Kórnika i Bnina, słynąca z gospodarności. Jej portret wisi dziś na zamku w Kórniku, a według legend, duch pani Teofili nawiedza czasem zamek. Stąd powszechnie mówi się o niej Biała Dama z Kórnika. Dowiedziałem się od jednego z gapiów, że pani Potulicka regularnie przyjeżdża do Poznaniu i udaje się do kościoła franciszkanów na Górze Przemysła, aby pomodlić się przed łaskami słynącym obrazem Matki Bożej w Cudy Wielmożnej Pani Poznania.
Pani Teofila należy do najwybitniejszych Wielkopolanek w dziejach regionu. Osierocona za młodu, odebrała wszechstronne wykształcenie, po czym wydano ją za mąż za Stefana Szołdrskiego, ale ten zmarł po kilku latach małżeństwa. Jedynym owocem tego związku był syn Feliks, w przyszłości założyciel Nowego Tomyśla. Po kilku latach wyszła ponownie za mąż za Aleksandra Potulickiego, ale małżeństwo zakończyło się rozwodem. Od 1754 r. Teofila osiadła w Kórniku, samotnie gospodarząc ogromnymi dobrami i wychowując syna. Trzeba przyznać, że pani na Kórniku okazała się być wspaniałą gospodynią. Sprowadziła do Kórnika i Bnina niemieckich i żydowskich osadników, zniosła pańszczyznę chłopów, zastępując ją czynszami, rozwinęła także handel i rzemiosło. Przebudowała także gruntownie zamek z Kórniku, przekształcając go z budowli obronnej w elegancki pałac. W takim kształcie przetrwał on do czasów Tytusa Działyńskiego, który nadał mu obecny, neogotycki wygląd.
Postanowiłem pójść za panią Potulicka, mając nadzieję za chwilę rozmowy. Po skończonym nabożeństwie, dziedziczka została zaproszona przez ojców franciszkanów do refektarza na mały posiłek. Tutaj ją znalazłem i poprosiłem o chwilę rozmowy. Na szczęście, wbrew moim obawom, pani Potulicka okazała się być osobą bardzo miła i przystępną.
Teofila z Działyńskich Szołdrska-Potulicka: A czegóż to chcecie się dowiedzieć panie od starej kobiety, której wiele czasu już nie zostało. Teraz trzeba mi pomyśleć o przyszłym życiu, ale umierając będę spokojną, iż dziedzictwa mego nie zmarnowałam, a nawet go powiększyłam i to sama, bez pomocy męża. Życia łatwego nie miałam, rodziciele moi wcześnie mnie sierotą ostawili, a mąż mój pierwszy, świeć Panie nad jego duszą, opuścił ten padół zanim szczęścia małżeńskiego popróbowałam. Szczęściem, Bóg obdarzył nas synem, Feliksem, który jest światłem ostatnich lat żywota mego. Później drugiego męża mnie naraili, aleć ten despotą i utracjuszem okazał się, a choć Kościół święty rozwodów nie pochwala, przeto cóż innego zrobić miałam? Odeszłam od niego i do moich dóbr powróciłam, przysięgając, iż żadnego już męża mieć nie chcę i nie wezmę. Aby jednak nic z dóbr moich nie uronić, sama się do zarządu zabrałam. Postanowiłam też poddanym moim ulżyć, jako, że poddanych lepiej miłością do siebie przywiązać, nieźli batem. Wybierzcie się panie do miast moich ukochanych: Kórnika i Bnina, a obaczycie, jak te w dostatki opływają. Ludność majętności moich o trzykroć się zwiększyła, osadników tu sprowadzić kazałam, a choć różniej wiary to ludzie, to ja im wiarę ich własną wyznawać pozwalam. Olędrzy, Niemce i Żydzi, wszyscy oni na protekcję moją liczyć mogą, byle uczciwi i pracowici byli.
Powiem wam też panie, iż tylko majętna kobieta w czasach teraźniejszych może od siebie, nie od mężów zależeć. Nie sądźcie panie, iżem to wszystko wiedziała od dziecięcia. Jako sierota, skutkiem samotności w książkach się rozmiłowałam, które mnie najlepszymi towarzyszami niedoli były. Guwernantki mię języków cudzoziemskich nauczyły tak, iż mogłam różne mądre księgi z Francyi, Anglii, Niemiec i inszych krajów sprowadzać i nich wiedzę o świecie, filozofii i gospodarowaniu czerpać i tu ją w życie wprowadzać. Ale słyszę, że bracia dzwonią na mszę, przeto muszę do kościoła pójść. Żegnajcie więc panie i zachowajcie mnie we wdzięcznej pamięci. Bóg z wami!
Miałem niesamowite szczęście mogąc porozmawiać z panią Teofilą. Kilka miesięcy po naszej rozmowie, dziedziczka Kórnika zmarła.
Teofila z Działyńskich Szołdrska-Potulicka
Ojciec teatru polskiego
Muszę przyznać, że przybyłem do Poznania w odpowiednim momencie. Oprócz wskazanej wyżej czwórki znakomitych i ciekawych ludzi, których do tej pory spotkałem, natknąłem się jeszcze na jedną, niezwykłą osobę. Był to bowiem sam Wojciech Bogusławski (1757 – 1829), pisarz, aktor, reżyser i jeden z czołowych organizatorów życia teatralnego w Polsce. Od pięciu lat przebywał w Wilnie, gdzie występował ze swym zespołem teatralnym. Teraz jednak król wezwał go do Warszawy aby objął dyrekcję Teatru Narodowego. Wcześniej jednak postanowił przyjechać do Poznania, swego poniekąd rodzinnego miasta, urodził się bowiem w podpoznańskim Glinnie, nieistniejącej już wsi w gminie Suchy Las. Dwór Bogusławskich istniał tam do 1947 r., po czym go zburzono, a Glinno stało się częścią poligonu w Biedrusku. Poznań zresztą przewijał się w całym bogatym życiu Bogusławskiego. W 1783 r. założył tu teatr, który jednak długo nie istniał. Później jednak, już po III rozbiorze, przyjeżdżał tu niemal co roku ze swoim zespołem. Mimo wielu spraw, które miał na głowie, zgodził się poświęcić mi chwilę.
Wojciech Bogusławski: A czymże ja, biedny sługa Melpomeny mogę wam służyć panie? W życiu naszem więcej zgryzot niźli szczęścia i powodzenia. Ludzie nas oklaskują jak na scenie gramy królów, rycerzów, kochanków i inszych, ale poza teatrem z pogardą się odnoszą i jako sługi swe, które mają ich jeno bawić traktują na podobieństwo błaznów. Wprawdzie teatr w czas teraźniejszy więcej nieźli kiedyś poważania ma, aleć aktorowie dalej szacunkiem nie cieszą się. Panowie wielcy w pałacach swych sceny pobudowali i aktorów angażują, król nasz takoż wielce w teatrze rozmiłowan, aleć czy profesja nasza od tego więcej poważana będzie, Bóg raczy wiedzieć. Podług mnie, teatr nie tylko sztuki lekkie a frywolne pokazywać winien, ale i dzieła poważne, które z widzów obywatelów prawych uczynią. Nie tylko komedyje ku zabawie gawiedzi wystawiać się godzi, ale i takie dramy, które poważne są i wiele nauczyć mogą, a z których każdy z pożytkiem dla siebie oglądać będzie. Aktorowie zasię, jeśli poważanymi chcą być, winni sami przykładnie żyć. Kiedym siedem lat temu zlecił imć panu Józefowi Srokowskiemu wystawiać sztuki w Poznaniu i ośmiu aktorów zaangażować polecił, reglamentum spisać kazałem i aktorowi każdemu nakazałem wypełniać go co do joty. A to, że w dni dziewięć roli na pamięć się nauczy, a to, żem nakazał o oznaczonej godzinie na próbie się stawić, a to, aby pijany nikt na próbę nie ważył się przyjść. Kłócić się pomiędzy sobą i obmawiać, a wyśmiewać jeden drugiego takoż zabroniłem. Żaden aktor zasię bez pozwoleństwa dyrektora z miasta oddalać się nie powinien. Jednym słowem, subordynacyja wszystkich aktorów względem dyrektora obowiązywać ma. Bez tego wszak teatr żaden udać się nie może. Krótko zasię występy trupy aktorów Srokowskiego trwały, a z różnych przyczyn, o których przykro tu mówić, aktorowie rozeszli się po kraju całym. Teraz do Warszawy jadę, ale ufam, że do Poznania wrócę jeszcze. Jakbyście panie angażu w teatrze moim szukali i serce mieli do gry, przyjdźcie panie do mnie, a jeśli talenta posiadacie, do w teatrze mojem miejsce dla was się znajdzie. Bywajcie zdrowi!
Rozstałem się z panem Bogusławskim i pospacerowałem jeszcze kilka godzin po mieście. Ludzie wyglądali na spokojnych i z ufnością patrzących w przyszłość. Za rok z radością przyjmą wieści o uchwaleniu Konstytucji 3 Maja, ale już za trzy lata wkroczą do miasta wojska pruskie i rozpocznie się krótki, ale brzemienny w skutki okres pierwszego panowania Prus, zakończony w 1806 r. To już temat na inną opowieść. Postawiłem więc, że następna wizyta wehikułem czasu w Poznaniu odbędzie się w 1810 r.
Wojciech Bogusławski
Kilka słów wyjaśnia
Jak nietrudno zgadnąć, wszystkie pięć postaci, które przewinęły się przez te dwa odcinki, to postacie historyczne. Stosunkowo najmniej wiemy o Jan Geislerze, poza tym, że był właścicielem najstarszej, poświadczonej źródłowo kawiarni w Poznaniu. Nie chce mi się jednak wierzyć, aby nie było tu już wcześniej żadnego podobnego lokalu. Pierwsza warszawska kawiarnia została założona już w 1724 r., a w Poznaniu miałaby powstać dopiero w 1784 r.? Kawa stała się niezwykle popularnym napojem już w za panowania Augusta III Sasa, zatem z pewnością poznaniacy już wcześniej raczyli się tym cudownym napojem. Co do pozostałych bohaterów, których spotkałem, to oczywiście nie ma pewności, czy mieli takie poglądy, jakie wyrażali w rozmowie za mną, ale znając ich biografie z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że chyba tak.