W PENSJI W POZNANIU DZIEWIĘTNASTEGO STULECIA
Trwają matury, co stanowi dogodny pretekst do rzucenia okiem na historię szkolnictwa w Poznaniu. Proponuję więc przenieść się na dziewiętnastowieczną pensję i przyjrzeć życiu tamtejszych uczennic.
Około roku 1870 najznakomitszą szkołą żeńską w Warszawie była pensja pani Latter. Stamtąd wychodziły najlepsze matki, wzorowe obywatelki i szczęśliwe żony. Ile razu gazety donosiły o ślubie panny majętnej, dystyngowanej i dobrze wychodzącej za mąż, można było założyć się, że między zaletami dziewicy znajdzie się wzmianka, iż taka to a taka, tak a tak ubrana, tak a tak piękna i promieniejąca szczęściem oblubienica ukończyła pensję pani Latter. Po każdej podobnej wzmiance na pensję pani Latter wstępowało kilka nowych uczennic jako przychodne albo stałe mieszkanki zakładu. Tak rozpoczynają się słynne Emancypantki Bolesława Prusa, której bohaterkami są właśnie uczennice pensji wspomnianej pani Latter. Poznań mógł się pochwalić przynajmniej kilkoma pensjami tej miary, co pensja powieściowej bohaterki, choć losy ich właścicielek były mniej tragiczne niż żywot pani Latter, tak pięknie opisanej przez Prusa.
Poznańskie szkoły dla dziewcząt
Pierwsza szkoła dla dziewcząt w stolicy Wielkopolski powstała w 1810 roku i założył ją Francuz Szczepan Trimail. Ten „zakład naukowy” utrzymał się przez kilkanaście lat. Po utworzeniu Wielkiego Księstwa Poznańskiego w 1815 roku, zakładano kolejne szkoły, ale nie miały one z reguły długiego żywota, no może z wyjątkiem pensji Zuzanny Warnik, istniejącej przez osiemnaście lat (1820-38), ale nie cieszyła się ona prestiżem ze względu na program nauczania. Pani Zuzanna ograniczała się bowiem jedynie do nauki robótek ręcznych i języków obcych. Prawdziwym przełomem było założenie w 1830 roku tzw. Szkoły Ludwiki, która swą nazwę zawdzięczała Ludwice z Hohenzollernów księżnej Radziwiłł, żonie namiestnika Antoniego Radziwiłła. W 1840 roku swą własną pensję usiłowała założyć Julia z Molińskich Woykowska, kontrowersyjna dziennikarka, uważana za jedną z pierwszych polskich emancypantek, ale jej dość postępowe poglądy i nie najlepsza opinia zaowocowały bojkotem szkoły ze strony środowisk mieszczańskich i szlacheckich.
Już w 1815 roku powstała pensja Tekli Herwigowej. Po jej śmierci w 1855 roku, szkołę przejęła córka Tekli – Katarzyna Poplińska, a jej dyrektorem przez jakiś czas był Marceli Motty, autor Przechadzek po mieście. Nie można oczywiście pominąć też żeńskich szkół prowadzonych przez siostry zakonne. W 1857 roku założono szkołę urszulanek, a rok później zawitały do Poznania Dames du Sacré Coeur, zwane popularnie sercankami. Obie szkoły, zarówno sercanek jak i urszulanek, zlikwidowano w latach siedemdziesiątych XIX wieku, w okresie kulturkampfu. Najmłodszą, a jednocześnie jedną z najlepszych pensji, była bez wątpienia szkoła założona w 1871 roku przez Anastazję Warnka. Dużym prestiżem cieszyły się także szkoły sióstr Danysz i Antoniny Estkowskiej, żony słynnego pedagoga – Ewarysta.
W 1908 roku władze niemieckie przeprowadziły wielką reformę szkolnictwa żeńskiego, ujednolicając je poprzez wprowadzenie dziesięcioklasowych wyższych szkół żeńskich z trzyletnimi liceami, kształcącymi nauczycielki. W 1911 roku zmieniono nomenklaturę, zmieniając nazwę 10-klasowych wyższych szkół żeńskich na licea, a 3-letnie licea kształcące nauczycielki, na tzw. licea wyższe. Konsekwencją reformy było zamykanie polskich szkół dla dziewcząt w Poznaniu.
Kadra nauczycielska i uczennice
Oczywiście najważniejszą osobą na pensji była przełożona, która cieszyła się poważaniem i autorytetem, zarówno wśród nauczycieli jak i uczennic. Przełożona pensji była kimś w rodzaju menadżera i pedagoga w jednej osobie. Musiała przede wszystkim dbać o dobre imię szkoły, budować jej renomę i prestiż, a to mogło zapewnić jedynie odpowiednie wychowanie i wykształcenie podopiecznych, a także zatrudnienie właściwych i cieszących się dobrą sławą nauczycieli i wychowawców. Wśród najznakomitszych nauczycieli poznańskich pensji zaleźć można m.in.: Jana Samuela Kaulfussa, Jana i Marcelego Mottych, Bolesława Erzepkiego, Antoniego Poplińskiego, Maksymiliana Kanteckiego, ks. Aleksego Prusinowskiego, ks. Jana Koźmiana i wielu innych. Jako nauczycieli języków obcych zatrudniano z reguły cudzoziemców, uważano bowiem, że nikt lepiej nie nauczy dziewcząt języków, jak native speakerzy.
Uczennice rekrutowały się przeważnie z tzw. bardzo dobrych domów, co oznaczało szlachtę i bogate mieszczaństwo. No cóż, nauka na pensjach nie należała do najtańszych. Zakładem naukowym, który przyciągał córki arystokratów i bogatego ziemiaństwa, była szkoła sióstr sercanek. Nic nie zapewniało szkole lepszej reklamy, niż wychowanki z wpływowych i szanowanych rodzin. Do Szkoły Ludwiki uczęszczały przeważnie mieszkanki Poznania i to zarówno Polki, jaki i Niemki, natomiast na pensjach sióstr Danysz, Antoniny Estkowskiej i Anastazji Warnka, uczyły się w większości dziewczęta narodowości polskiej, córki miejscowej inteligencji i bogatych kupców. Zdarzało się także, że „przemycano” dziewczęta z zaboru rosyjskiego.
Można powiedzieć, że pensje były pewnego rodzaju szkołami średnimi. Przyjmowane tu uczennice z reguły opanowały już wiedzę na poziomie elementarnym, którą zdobyły w domu pod okiem guwernantek. Biorąc jednak pod uwagę, że wiek dziewcząt zamykał się w przedziale od 6 do 18 lat, oznaczało, że dla części uczennic była to jednak pierwsza szkoła w życiu. Czas nauki w szkłach żeńskich także był różnorodny i wahał się od 3 do 9 lat.
Jak już wspomniałem, nauka w szkołach żeńskich i to zarówno prywatnych, jak i zakonnych, była odpłatna i były to sumy niemałe. Więcej płacić musiały uczennice mieszkające w przyszkolnych internatach, natomiast dla dziewcząt mieszkających „na mieście”, czesne było niższe. Najlepsze szkoły zatrudniały od 10 do 12 nauczycieli, a biorące pod uwagę, że byli to przeważnie doświadczeni pedagodzy, to też ich gaże nie były najniższe. Sporo też zarabiali nauczyciele języków obcych, sprowadzani z zagranicy, do tego dochodziły jeszcze lekcje śpiewu, tańca, gimnastyki, a oprócz tego trzeba było zatrudnić także lekarza, no i odpowiednio wyposażyć sale lekcyjne. Pewnie nie raz rodzice załamywali ręce na widok rachunków, przedstawianych przez właścicielki pensji, ale cóż, jeśli chciał się mieć dobrze wykształconą i wychowaną córkę, która później stanowiłaby dobrą partię, to trzeba było za to słono zapłacić.
Czego uczono na pensjach?
Aż do lat 90. XIX wieku nie obowiązywał jeden program nauczania dla szkół żeńskich. Każda pensja właściwie sama układała taki program, który, zdaniem właścicielek, najlepiej przygotuje uczennice do dorosłego życia. Najważniejsze były języki obce (angielski, francuski, niemiecki i włoski). Starano się, aby pensjonarki dobrze je opanowały i to zarówno w mowie, jak i w piśmie. Oprócz tego uczono rysunku, malowania, robótek ręcznych, gry na instrumentach, zwłaszcza na fortepianie, a także fizyki, matematyki i przyrody. Do niezbędnych uważano również naukę tańców, w końcu dobrze wychowana panna musiała umieć brylować na salonach. Pod określeniem „robótki ręczne” rozumiano przede wszystkim szycie, haftowanie i wyszywanie. Niektóre szkoły otwierały tzw. „selekty”, czyli dodatkowe klasy o charakterze żeńskiego seminarium nauczycielskiego, mające przygotować absolwentki do pracy w charakterze nauczycielek. Zanim jednak absolwentka mogła podjąć pracę dydaktyczną, musiała zdać egzamin państwowy.
Pensji nie ominęły tendencje germanizacyjne władz pruskich. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych stopniowo rugowano ze szkół język polski, wprowadzając niemiecki jako język wykładowy. Po polsku uczono jedynie religii, ale wkrótce i tego przedmiotu nakazano uczyć po niemiecku. Nie raz jednak właścicielki pensji organizowały tajne nauczanie języka i historii Polski.
Życie codzienne na pensji
Wiemy, jak wyglądał rozkład zajęć na pensji w dni powszednie dzięki temu, że zachował się plan dnia jednej z poznańskich szkół dla dziewcząt. Można sądzić, że na innych pensjach wyglądało to podobnie. Dzień zaczynał się już ok. szóstej rano, później była modlitwa poranna, przygotowanie do zajęć i śniadanie o 7.30. Lekcje rozpoczynały się od 8.00 i trwały dwie godziny, później była przerwa i drugie śniadanie. Dalej odbywały się kolejne lekcje, natomiast o 12.00 jadano obiad. Stare przysłowie mówi, że z pełnym brzuchem kiepsko przyswaja się wiedzę, więc po obiedzie robiono przerwę. Kolejne lekcje rozpoczynano o 13.00 i trwały one godzinę. Później był podwieczorek i znowu do zajęć lekcyjnych, które kończyły się 16.30. Następnie odrabiano lekcje, a w cieplejsze dni urządzano przechadzkę, po czym następowała nauka muzyki. Kolację zjadano o 18.30, a później godzina czasu dla siebie, następnie lektura, rozmowy ze starszymi i młodszymi koleżankami, a o 22.00 należało kłaść się spać.
Trzeba przyznać, że mimo tak dokładnie zaplanowanego dnia nauki, dziewczętom organizowano również rozrywki. Zabierano uczennice do teatru, na spacery do parku i urządzano tańce. Co ciekawe, w zabawach tanecznych nie brali udziału mężczyźni, a jeśli już zapraszano młodzież męską, to byli to wyłącznie krewni uczennic. Na pensjach panowały surowe zasady i bardzo dbano o ich przestrzeganie. Wychowawcom nie mieściło się w głowie, aby dziewczęta same spacerowały po mieście.
Pensje, mimo dobrego poziomu nauczania, nie przygotowywały dziewczęta do samodzielnego życia. Wszak powołaniem kobiety, przynajmniej zdaniem dziewiętnastowiecznych myślicieli, było bycie dobrą żoną i wzorową matką. Kobieta musiała umieć zarządzać domem, dbać o dobre wychowanie dzieci i dobrze reprezentować męża podczas oficjalnych uroczystości.
Źródła:
Męczyńska K., „Warnkówny - zakład główny”. Wyższa szkoła żeńska Anastazji Warnka, w: Pensje, gimnazja, licea, „Kronika Miasta Poznania”, nr 4, 2001.
Moras J., Na pensji w XIX-wiecznym Poznaniu, w: Pensje, gimnazja, licea, „Kronika Miasta Poznania”, nr 4, 2001.
Trzeciakowscy M. i L., W dziewiętnastowiecznym Poznaniu. Życie codzienne miasta 1815 – 1914, Poznań 1982.