PALMY, ZAJĄCZEK I DYNGUS, CZYLI WIELKOPOLSKIE TRADYCJE WIELKANOCNE
Zbliża się Wielkanoc, a więc dobra okazja, aby zaprezentować Państwu wielkopolskie zwyczaje ludowe związane z tymi świętami. Wprawdzie Wielkanoc nie cieszy się takim uwielbieniem, jak Boże Narodzenie i nie ma tak bogatej oprawy, nie mniej jednak to właśnie Wielkanoc jest najważniejszym świętem w kalendarzu chrześcijańskim.
Świętom wielkanocnym towarzyszy wiele ciekawych zwyczajów i ludowych obrzędów, często jeszcze pogańskiego pochodzenia. Warto więc je omówić. Przewodnikiem po tej podróży będzie książka profesora Andrzeja Brencza z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM, pt. Wielkopolski rok obrzędowy. Tradycja i zmiana.
Pyry z gzikiem i śledzie, czyli Wielki Post
Jak wszyscy wiemy, Wielkanoc jest poprzedzona czterdziestodniowym okresem Wielkiego Postu, który rozpoczyna się środą popielcową, zwaną też popielcem. Wielkanoc jest świętem ruchomym, to znaczy, że przypada co roku w inne dni, zawiera się jednak pomiędzy 22 marca, a 25 kwietnia. Data obchodzenia świąt Zmartwychwstania Chrystusa została ustanowiona na Soborze Nicejskim w 325 roku. Wtedy to postanowiono, że będą one obchodzone w pierwszą niedzielę po pierwszej pełni księżyca, przypadającej po równonocy wiosennej. Było to związane z wyznaczaniem żydowskiego święta Paschy.
Wieki Post był bardzo surowo przestrzegany na wsiach, nie tylko zresztą wielkopolskich. Przez cały jego okres należało powstrzymać się od jedzenia tłuszczów zwierzęcych, mięsa i jaj. W niektóre dni tygodnia, a ściślej w środy, piątki i soboty, w ogóle powstrzymywano się od jedzenie i picia przez cały dzień. Co zatem jedzono w pozostałe dni? Co ciekawe, w przeciwieństwie do reszty ziem polskich, w Wielkopolsce dość wcześnie odeszło się od spożywania żuru, jako podstawowej potrawy postnej. Żur przyrządzano z mąki żytniej na wodzie, zakwaszonej zaczynem chlebowym. Wiadomo jednak, że dawniej w Wielkopolsce także jedzono żur, o czym świadczą obrzędy związane z rozbijaniem, paleniem, czy zakopywaniem garnków z żurem podczas Wielkiego Czwartku. Najczęściej jadano (jakżeby inaczej) ziemniaki, kraszone olejem lnianym, a najczęściej w formie typowej dla tego regionu, a więc słynnych „pyrów z gzikiem” (dla niewtajemniczonych - gzik to biały ser rozdrobniony mlekiem). Jedzono także śledzie, zupy mączne i ziemniaczane. Nic więc dziwnego, że po czterdziestu dniach na takiej diecie, wszyscy z utęsknieniem wypatrywali Wielkanocy.
Niedziela Palmowa
Niedziela Palmowa rozpoczyna Wielki Tydzień. W dzień ten upamiętnia się uroczysty wjazd Chrystusa do Jerozolimy. Palmy, którymi Żydzi witali Chrystusa, w polskiej tradycji zastąpione zostały gałązkami wierzbowymi, przybranymi kwiatami i ziołami. Wielkopolskie palmy nie są jednak tak okazałe, jak w pozostałych regionach. Zwyczaj przynoszenia palm do kościołów i święcenia ich został potwierdzony już w XVI wieku. Ma on jednak wyraźnie pogański charakter i wiąże się z kultem drzew i roślin poświęconym pewnym bóstwom. Palmy sporządzali już dawni Słowianie, a wiązały się one ze świętem wiosny obchodzonym w czasie równonocy wiosennej, a sama palma była symbolem odradzającego się życia na wiosnę. Palmom przypisywano też magiczną moc. Często połykano pąki aby zapewnić sobie zdrowie, bądź zakopywano je w polu, co miało zapewnić urodzaj. Podczas burzy zaś, wystawiano je na okno, co miało chronić dom przed piorunami.
Wielki Czwartek, czyli palenie żuru i wizyta zajączka
Jak już napisałem, w Wielkopolsce dość wcześnie zrzucono tradycję spożywania żuru jako podstawowej potrawy świątecznej. Zachował się jednak ciekawy zwyczaj, zwany paleniem lub zakopywaniem żury. Polegał on na rozbijaniu, zakopywaniu bądź paleniu garnków z żurem. Żur spożywany w Wielkim Poście w nadmiernych ilościach, mógł się już przejeść więc z radością żegnano się z nim do kolejnego Wielkiego Postu. Sygnałem do zmiany jadłospisu było właśnie rozbicie garnków z żurem. Pisał o tym ojciec polskiej etnografii, Oskar Kolberg: W Wielki Czwartek wieczorem zbierali się chłopaki i stare garnki, w których żur zarabiano, tłukli o drzwi każdego domu.
Kolejnym wielkoczwartkowym zwyczajem, było obdarowywanie dzieci słodyczami przez zajączka. Dzieci jednak aby otrzymać łakocie, musiały zrobić gniazdko dla tego skądinąd sympatycznego zwierzaka, albo odnaleźć słodycze przez niego schowane. Sam również otrzymywałem w dzieciństwie słodycze od zajączka, a były to przede wszystkim jajka i zające z czekolady, cukierki i inne łakocie. Później część z tych słodyczy mama wsadzała do koszyka ze święconką. Musiałem jednak zrobić wcześniej gniazdko dla zajączka. Gdzieniegdzie, na przykład na Górnym Śląsku, z którego pochodzi moja żona, zajączek przychodził z nocy z Wielkiej Soboty na Niedzielę Zmartwychwstania. W niektórych rejonach Wielkopolski było podobnie. Chodziło tu najpewniej o to, aby dzieci nie objadały się słodyczami w Wieki Piątek. Tradycja ta jest stosunkowo nowa, gdyż pojawia się dopiero w XX wieku i jest zapożyczeniem z tradycji niemieckiej. Poza ziemiami dawnego zaboru pruskiego, zwyczaj ten jest nieznany.
Wielki Piątek, czyli boże rany i pisanki
W Wielki Piątek o wschodzie słońca, mieszkańcy wielkopolskich wsi wychodzili w domów i obmywali się wodą z naturalnych zbiorników wodnych, a więc z rzek i jezior. Wierzono, że kąpiel w zimnej wodzie właśnie w ten dzień, będzie chronić przed chorobami przez cały rok. Jest to zwyczaj wywodzący się z tradycji przedchrześcijańskiej. Słowianie uważali, że „woda żywa” ma właściwości oczyszczające i uzdrawiające. Prawie zapomniany i praktykowany tylko w niektórych wioskach jest zwyczaj, zwany „topieniem Judasza”. Tradycja ta sięga przynajmniej XVIII wieku i jest podobna do topienia Marzanny, z tą tylko różnicą, że pali się lub topi kukły wyobrażającej Judasza. Miała to być symboliczna kara za zdradę Chrystusa.
Bardzo popularna i do dzisiaj żywa tradycja wielkopiątkowa wiąże się z tzw. „bożymi ranami”. Rodzice, a zwłaszcza matki, biły symbolicznie dzieci w tym dniu, a niekiedy też męża - rózgami, paskiem lub rękami, wołając przy tym „Boże rany, Boże rany!”. Czyniono to na pamiątkę biczowania Chrystusa. Autor tych słów nie raz oberwał (na szczęście nie za mocno) w każdy Wielki Piątek. Oddajmy głos Oskarowi Kolbergowi: W Wielki Piątek, który nazywają: Boże rany, zaczynają na pamiątkę tych ran okładać rózgami już przede dniem z kolei wszystkich domowych. Tu występuje czynnie sama gospodyni, która zaczyna bicie od męża, płacąc mu za cały rok, jeżeli jej dokuczał, a kończy swe plagi na najmłodszem dziecku, i nie odstąpi żadnego, dopóki ono rzewnie nie zapłacze.
Jednym z głównych atrybutów świąt wielkanocnych są oczywiście pisanki. Trudno bez nich wyobrazić sobie te święta. Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że symbolika jajka ma przedchrześcijańskie korzenie. Jajko było uważane w wierzeniach wielu ludów za symbol odradzającego się życia. Kościół zaadoptował zwyczaj dzielenia się jajkami i wyjaśnił go ideą Zmartwychwstania, jako powrotu do życia, nakazując je święcić, aby w ten sposób uczynić z niego symbol Zmartwychwstania Chrystusa. Dla średniowiecznych alchemików jajko było bardzo ważnym symbolem. Przypisywali mu znaczenie „pierwotnej materii”. Jajko było odzwierciedleniem istoty kosmosu, a każda jego część – skorupa, błona, białko i żółtko symbolizowało cztery żywioły – powietrze, ogień, wodę i ziemię. Dla dawnych Słowian, jajko równie było symbolem odrodzonego życia. Pozwalało ono nawiązać kontakt żywych ze zmarłymi przodkami. Jajka barwiono na czerwono (czerwień to przecież kolor krwi) i składano na wiosnę na grobach zmarłych. Tutaj też należy dopatrywać się zwyczaju barwienia jajek na Wielkanoc. Barwieniem, czyli „pisaniem” jajek zajmowały się gospodynie i ich córki. Od tego „pisania” właśnie pochodzi słowo „pisanka”.
Wielka Sobota, czyli święconka
W Wielką Sobotę tradycyjnie święci się w kościołach wodę i ogień. W dniu tym święci się także potrawy, które następnie zostaną zjedzone podczas uroczystego śniadania wielkanocnego w pierwszy dzień świąt. Zacznijmy jednak od święcenia ognia i wody. Pomijając aspekt liturgiczny, lud wiejski uważał, że poświęcone w tym dniu zarówno ogień jak i woda, mają moc uzdrawiania. Zdarzało się, że kobiety zabierały żarzące się węgielki z przykościelnych ognisk i zanosiły je do domu, gdzie na nowo rozpalano ogień. Dymem z tego ognia okadzano zwierzęta i domowników, aby w ten sposób uchronić ich przed chorobami. Podobnie było z wodą. Wodę poświęconą podczas liturgii Wielkiej Soboty, przynosiło się do domu i przechowywało aż do kolędy po świętach Bożego Narodzenia. Gospodarze kropili nią swoje pola przed siewem, aby zapewnić sobie urodzaj i chronić zbiory przed szkodnikami i chorobami. Najważniejszą tradycją Wielkiej Soboty jest oczywiście święcenie potraw. Specjalnie przygotowane potrawy wielkanocne zwie się „święconką” lub „święconym”. Tradycja ta wywodzi się z judaizmu i wiąże z ofiarą składaną z baranka w święto Paschy. W XIV wieku papież, bł. Urban V wprowadził tradycję ozdabiania stołu wielkanocnego barankiem (jako ciekawostkę dodam, że papież ten w 1364 roku wyraził zgodę na powołanie Akademii Krakowskiej). Tradycja ta jest żywa do dziś, a baranek zrobiony jest z masła, czekolady lub cukru.
Oddajmy ponownie głos Oskarowi Kolbergowi, który wyliczył skład święconego i zauważył, że: zawsze z kilku placków, kawałka szynki, kiełbasy, jaj, wódki, chrzanu i soli składać się koniecznie musi. Po południu zaś, proboszcz miejscowy przybywa, i najprzód we dworze poświęca zastawę. Potem wychodzi na podwórze, gdzie kobiety ze wsi dwoma rzędami ze swemi święconkami zasiadłszy, oczekują go w milczeniu. [...] Inni zaś niniejsze zapasy wiktuałów do święcenia mający, zbierają to w kosze i rzędem z całej wsi stawiają, co również kapłan święci. Po tem wszystkiem mówią sobie kobiety z radością:
Niedaleko Wielkanocka,
tylko do niej jedna nocka.
Kiedy Bóg da, dożyjewa,
to się mile udciśniewa,
przypijając, zajadając
święcone jajecka.
Produkty składające się na święconkę praktycznie są takie same jak dawniej, no może bez tej wódki, o której pisał Kolberg. Najczęściej więc wkłada się do koszyczków: ugotowane jajka (po jednym dla każdego z domowników), kiełbasę, szynkę, chleb, ciasto (najczęściej babę), baranka z masła, czekolady lub cukru oraz sól. Poświęconej soli przypisywano właściwości magiczne. W niektórych wsiach dodaję się ją krowom do karmy. Koszyk dekoruje się zielonymi koszykami bukszpanu. Dawniej koszyki ze święconką zanosiły gospodynie. Dzisiaj przynoszą je głównie dzieci i młodzież. Potrawy święci się z kościołach lub w innym, wyznaczonym miejscu.
Pierwsze święto Wielkanocy, czyli rezurekcja, świąteczne śniadanie i przywoływanka
Początek świętowania Wielkanocy rozpoczynał się pójściem do kościoła na pierwszą mszę, zwaną rezurekcyjną. Do lat osiemdziesiątych XX wieku, dość powszechnym i prawdę powiedziawszy, niebezpiecznym zwyczajem było ściganie się wozów wiozących gospodarzy do domu z rezurekcji. Panowało przekonanie, że kto pierwszy dotrze do domu, ten też pierwszy zakończy żniwa. Z czasem konne wozy zastąpiły samochody. Bez wątpienia nie obywało się bez kolizji i śmiertelnych wypadków, a ci, co chcieli dotrzeć pierwsi do domu, często lądowali w szpitalu albo na cmentarzu.
Po mszy należało spożyć uroczyste, świąteczne śniadanie. Zjadano potrawy poświęcone w Wielką Sobotę. W tym dniu utrzymał się zwyczaj, że nie przygotowywano obiadu, a potrawy wchodzące w skład święconki jedzono przez cały dzień. Obecnie śniadanie rozpoczyna się od podzielenia święconym jajkiem. Tradycja ta jednak jest bardzo młoda, bo sięga zaledwie lat sześćdziesiątych XX wieku i powstała pod wpływem obyczajowości miejskiej i nakazów kościelnych. Dzięki Oskarowi Kolbergowi wiemy, jak wyglądało śniadanie wielkanocne, jak się za chwilę przekonamy, bardzo różniło się ono od współczesnego nam: gdy po nabożeństwie rannym z kościoła wracają do domu, jedzą u siebie najprzód chrzan, potem gospodarz nalewa wódkę w kieliszek i przypija do żony: „Boże ci daj zdrowie!”, a żona mu odpowiada: „Pij z Panem Jezusem!” Następnie żona przypija do syna lub córki najstarszej: „Boże ci daj zdrowie!” – na co odpowiedź podobna: „Pijcie z Panem Jezusem!” - Dalej piją inni koleją w tenże sposób od najstarszego do najmłodszego. Po wódce, przejedzą wszyscy po suchej skibeczce rżanego chleba z solą, następnie piją kawę, maczając z niej kawałki placka, wreszcie spożywają szynkę z oliwą i octem, wszelką inną wędlinę, jaja itd. W niewielu chyba domach dzisiaj rozpoczyna się świąteczne śniadanie wódką i to jeszcze z tak osobliwym życzeniem, aby pić z Panem Jezusem. Zanikła też, przynajmniej w Wielkopolsce, tradycja zjedzenia korzenia chrzanu, choć jest on obecny na śniadaniu, ale przede wszystkim jako dodatek do wędlin.
Zwyczajem charakterystycznym dla północno-wschodniej i środkowej Wielkopolski oraz Kujaw była tzw. „przywoływanka” lub „zapowiadanie”. Polegała ona na tym, że w pierwszy dzień świąt chłopcy wspinali się na dachy domów lub stodół i wymienili dowcipne rymowanki, kierowane do wszystkich dziewcząt we wsi, zapowiadając co je czeka następnego dnia, czyli w lany poniedziałek, podczas dyngusa. Wymieniano po kolei wszystkie przewinienia, jakie popełniła dziewczyna w minionym roku, jak np. ile razy przypaliła jedzenie. Padała też kara, jaka miała spaść na dziewczynę, polegająca na wylani na nią odpowiedniej ilości wiader wody. Dziewczyna mogła jednak uniknąć przemoczenia, jeśli miała opiekuna, którym był chłopak, któremu się podobała. Ten musiał ja „wykupić”, fundując chłopakom odpowiednią ilość napoju wyskokowego. Wtedy też zapowiadający młodzieniec, wymieniając wady dziewczyny, podawał ilość wiader wody, którymi owa dziewczyna miała być następnego dnia obdarowana, jednak uspokajająco dodawał: lecz niech się niczego nie boi, bo (tu padało imię opiekuna) za nią stoi, ten ją wykupi. Dziewczyny, które nie miału opiekuna, były solidnie oblane w dyngus. Oto przykład takiego wiersza:
Panna Jadwiga bogobojna, ale chłopa pragnąca.
Krowy nie wydoi, bo się ogona boi.
Izby nie wymiecie, po kolana śmiecie;
jest taka gruba, że potrzebuje
dwie fury pyrzu dla wyłożenia w łyżu [w łóżku].
Jak chleb upiecze, to się szczur pod skórkę
przewlecze.
Za karę dostanie sześć wiader wody.
Panny Jadwigi opiekun nie wykupił, więc musiała przyjąć na siebie te sześć wiader wody. Nie mniej jednak dziewczyny oblane wodą podczas dyngusa, nie miały powodów do obaw, gdyż świadczyło to o nich dobrze. Dziewczyny, które zostały wymienione, a cieszył się złą sławą, ze względu na charakter lub opinię o złym prowadzeniu się, nie były polewane. Podczas „przywoływanki” oznajmiano, że dziewczyna może być spokojna, gdyż nie zasługiwała na polanie wodą: Niech się niczego nie boi, bo sąsiada kundel za nią stoi. Oto przykład:
Potrzeba dla niej wody zimnej z dwa kubliska
dla umycia pyska
Niech się niczego nie boi,
bo za nią sąsiadów kundel stoi.
Dziś „przywoływanka” budzi u nas co najmniej niesmak, jako forma publicznego potępienia. Ale dawniej była akceptowanej powszechnie cenzury moralnej.
Poniedziałek wielkanocny, czyli dyngus, pochody z kogutem, niedźwiedziem lub siwkami
Do najbardziej znanych zwyczajów wielkanocnych, oprócz wykonywania pisanek i święcenia pokarmów, należy zwyczaj polewania się wodą w poniedziałek wielkanocny, zwany „śmigus-dyngus”. Zwyczaj ten jest praktykowany do dziś, zarówno na wsiach jaki i w miastach, choć często przybiera formy dalekie od tych uświęconych tradycją. Polewanie się wodą ma w tradycji ludowej charakter symboliczny i magicznym zarazem. Woda ma oczyszczać, a także pobudzać siły witalne. Oprócz polewania wodą, w Wielkopolsce zachował się jeszcze jeden zwyczaj, polegający na chłostaniu kobiet i dziewcząt gałązkami brzozowymi lub jałowcowymi. Najpierw więc polewano przedstawicielki płci pięknej wodą, a następnie bito je gałązkami. Zarówno pierwszy jak i drugi zwyczaj, miał na celu symboliczne oczyszczenie i pobudzenie sił witalnych i nawiązywał bezpośrednio do pogańskich rytuałów związanych ze świętem wiosny.
W drugi dzień świąt popularne były w Wielkopolsce pochody przebierańców po wsiach. Przybierały one różne formy, a ich uczestnicy otrzymywali skromne podarki od mieszkańców. Był to zwyczaj podobny do orszaków kolędników w święta Bożego Narodzenia. Bardzo popularne były pochody z kogutem, zwanym też kurkiem lub kurasem. Polega on na chodzeniu z dwukołowym wózkiem, na którym stała figura koguta z drewna, ciasta lub gliny. Kogut był w wielu kulturach symbolem sił witalnych, słońca i urodzaju. Miał on także zapewniać obfite plony. Wózek z kogutem był malowany na czerwono, a do tego bogato zdobiony suszonymi ziołami, kwiatami itd.
W centralnej, a po części i zachodniej Wielkopolsce, popularne były pochody z niedźwiedziem. Niedźwiedź, to po prostu jeden z uczestników, który zakładał strój z powiązanej słomy grochowej. Towarzyszyły mu najczęściej: dziad, baba, kominiarz, koń i diabeł. Uczestnicy takiego pochodu żądali od napotkanych ludzi drobnych datków w postaci jajek, wędlin, czy ciast, polewając wodą, albo strasząc opornych. Powtarzali wtedy tego typu rymowanki: Dyngus, dyngus po dyngusie! Leży placek na obrusie. Pan kraje, pani daje – Proszę o święcone jaje. W Wielkopolsce południowo-zachodniej, głównie w okolicach Wolsztyna, Chorzemina, Nowego Tomyśla, Lwówka, Babimostu i Zbąszynia, popularne były pochody z „siwkiem”. Był to przebieraniec uosabiający siwego konia. Przypominał on krakowskiego lajkonika. W orszaku obecni są również: dziad, baba, kominiarz niedźwiedź i muzykant, grający na akordeonie. Obchodzą oni wszystkie zagrody, dziad z babą tańczą, a kominiarz smaruje domownikom buty sadzą lub pastą do butów, prosząc o datki. Zwyczajowo otrzymywali jajka, obecnie zaś niewielkie sumy pieniędzy. Oprócz wyżej wymienionych, w Wielkopolsce w lany poniedziałek chodzą też orszaki tzw. „ziandarmów”, „muradynów” i „dynguśników”, zwanych też „dyngusiarzami” lub „dynguśnikami”.
Jak widzimy, obrzędy wielkanocne w Wielkopolsce są bardzo bogate i różnorodne. Pamiętajmy o nich, gdyż stanowią część naszego dziedzictwa.
Źródło:
A. Brencz, Wielkopolski rok obrzędowy. Tradycja i zmiana, Poznań 2006.