NA POMOC PREZYDENTOWI I RZĄDOWI! POZNAŃ WOBEC PRZEWROTU MAJOWEGO W 1926 ROKU
Kiedy 12 maja 1926 roku marszałek Piłsudski wkraczał z wojskami do Warszawy, w Poznaniu ogłoszono alarm. Oddziały stacjonujące w Wielkopolsce natychmiast wyruszyły na odsiecz prezydentowi Wojciechowskiemu i rządowi.
Nie jest tajemnicą, że marszałek Józef Piłsudski nie cieszył się nigdy szczególną sympatią w Poznaniu i Wielkopolsce. Długo można by wymieniać zarzuty, jakie wobec niego wysuwano. Zarzucano mu m.in. nieudzielenie pomocy powstańcom wielkopolskim, zbytnie przywiązanie do kresów wschodnich Rzeczpospolitej, kosztem ziem zachodnich i proniemieckie nastawienie podczas I wojny światowej. Poznań był bastionem endecji, a więc ugrupowania politycznego wrogiego wobec marszałka. Najbardziej jednak nie mogli mu Wielkopolanie wybaczyć zamachu z 1926 roku, a w rezultacie obalenia legalnego rządu i objęcia niemal dyktatorskiej władzy. Duża część wojsk stacjonujących w Wielkopolsce, wyruszyła na pomoc prawowitemu rządowi, a politycy poznańscy wzywali do mobilizacji w obronie praworządności. Nie będę tu rozwodził się nad samym zamachem, napisano już wiele na ten temat, a dyskusja nad racjami obu stron pewnie i tak nigdy się nie skończy. Sam marszałek zwykł ponoć mówić, że prawda jest jak pewna część ciała na cztery litery – każdy na swoją. Skupię się jedynie na reakcji poznańskich wojskowych i polityków na zamach.
Wiadomość o wkroczeniu do Warszawy oddziałów wiernych marszałkowi Piłsudskiemu 12 maja 1926 roku, dotarła do Poznania już tego samego dnia. Wywołało to powszechny sprzeciw w tym przywiązanym do legalizmu mieście. Marszałek miał niewielu zwolenników w poznańskim, a prym wiodły tu ugrupowania narodowe (endeckie), chadeckie i konserwatywne, niechętne wobec niego, za to popierające w mniejszym lub większym zakresie, politykę urzędującego gabinetu Wincentego Witosa. Rząd Witosa został zaprzysiężony zaledwie dwa dni przed zamachem, czyli 10 maja, dodajmy, że legendarny przywódca ludowców już po raz trzeci obejmował urząd Prezesa Rady Ministrów. Był to gabinet koalicyjny, popierany przez PSL „Piast” i Chrześcijański Związek Jedności Narodowej, który był blokiem wyborczym złożonym z ugrupowań endeckich i chadeckich, mających duże wpływy w Wielkopolsce. Nic więc dziwnego, że zbrojna demonstracja Piłsudskiego spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem Wielkopolan. Tego samego dnia, ok. godz. 17, Piłsudski spotkał się na moście Poniatowskiego z urzędującym prezydentem, Stanisławem Wojciechowskim i zażądał dymisji rządu Witosa. Prezydent zdecydowanie odrzucił wszelkie żądania marszałka, co oznaczało, że walka zbrojna jest nieunikniona.
fot. Prezydent Stanisław Wojciechowski
Dowódcą obrony Warszawy ze strony rządowej został gen. Tadeusz Jordan Rozwadowski, a szefem sztabu płk Władysław Anders. Minister Spraw Wojskowych, gen. Juliusz Malczewski wezwał na pomoc rządowi i prezydentowi oddziały z całej Polski. Telegram ministra dotarł 12 maja do Dowództwa Okręgu Korpusu nr VII (DOK VII), mającego swoją siedzibę w Poznaniu. Na czele DOK VII stał wprawdzie zagorzały piłsudczyk, gen. Kazimierz Sosnkowski, ale aktualnie nie było go w mieście. Zastępował go gen. Edmund Hauser, który natychmiast zaalarmował dowództwo 14. Wielkopolskiej Dywizji Piechoty. Wydano rozkaz o postawieniu w stan gotowości tzw. bataliony asystencyjne pierwszego i drugiego wezwania z 57. i 58. Pułku Piechoty. W skład batalionów asystencyjnych miała też wejść pułkowa Szkoła Podoficerska. Batalionu błyskawicznie osiągnęły gotowość do wymarszu i już w godzinach popołudniowych, 12 maja wyruszyły pociągiem przez Jarocin i Ostrów Wielkopolski, do Warszawy. Dowódcą oddziału został gen. Anatol Kędzierski, a szefem sztabu ppłk Stanisław Roztworowski. Liczebność oddziału liczyła w sumie 1032 oficerów, podoficerów i żołnierzy. Na pomoc rządowi wyruszyli też żołnierze z innych miast Polski Zachodniej, a zwłaszcza z Leszna, Gniezna, Krotoszyna i Bydgoszczy.
Żołnierze z Poznania dotarli do stolicy z nocy z 12 na 13 maja. Prawie od razu wzięli udział w walkach z rebeliantami, docierając do Belwederu. Następnie walczyli w rejonie Alei Ujazdowskich, Placu Zbawiciela, ul. Wiejskiej i Koszykowej. Walki były zacięte i po obu stronach padali zabici i ranni. 13 maja wyruszyły z Poznania kolejne oddziały na pomoc stronie rządowej. W ich skład weszły: I i II dywizjon 14. Pułku Artylerii Polowej, liczące kilkaset oficerów, podoficerów i żołnierzy. Tego samego dnia powrócił do Poznania dowódca DOK VII, gen Sosnkowski. Nie mógł uwierzyć, że bez jego zgody wysłano do Warszawy odziały z poznańskiego, ale jeszcze bardziej bolała go świadomość, że nie został wtajemniczony w plany zamachu przez Piłsudskiego, a przecież należał do grona jego zwolenników i najbliższych współpracowników. Ich znajomość datowała się od 1906 roku, kiedy to Sosnkowski wstąpił do Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej, której jednym z przywódców był „Towarzysz Wiktor”, czyli właśnie Józef Piłsudski. Generał Sosnkowski wybrał wyjście honorowe, podjął próbę samobójczą, strzelając sobie w klatkę piersiową. Ciężko chorego generała zdołano jednak uratować.
14 maja z Poznania wyruszyły kolejne oddziały wierne rządowi i prezydentowi, w skład których weszli żołnierze z 15. Pułku Ułanów Poznańskich, 7. Dywizjonu Artylerii Konnej i 7. Pułku Saperów oraz batalion ochotniczy, sformowany przez generała w stanie spoczynku, Józefa Dowbora-Muśnickiego. Z Leszna wyjechali żołnierze z 17. Pułku Ułanów. Transporty żołnierzy z poznańskiego natrafiały na przeszkody, gdyż siły wierne zamachowcom niszczyły tory, a w rejonie Kutna doszło do katastrofy kolejowej, kiedy to transport 7. Dywizjonu Artylerii Konnej najechał na transport 17. Pułku Ułanów, powodując duże straty z sprzęcie i koniach. Tymczasem w Warszawie siły rebeliantów zyskały przewagę, a oddziały wierne rządowi rozpoczęły odwrót.
Do stolicy zbliżali się wprawdzie żołnierze z Wielkopolski i Pomorza, którzy mogli jeszcze przechylić zwycięstwo na korzyść rządu, zawiodła jednak łączność z nimi. Tego samego dnia w godzinach wieczornych, prezydent Wojciechowski podjął decyzję o rezygnacji z urzędu i przekazaniu władzy na ręce marszałka sejmu Macieja Rataja, chcąc uniknąć dalszego rozlewu krwi. Do dymisji podał się także premier Witos wraz z rządem. Walki w Warszawie trwały do 15 maja, ale wskutek dymisji rządu i prezydenta, podjęto rokowania z rebeliantami i zawarto rozejm. Siły wierne do tej pory stronie rządowej, wycofały się z Warszawy. 19 maja oddziały z Wielkopolski powróciły do Poznania, owacyjnie witane przez mieszkańców stolicy Wielkopolski. Ogółem z walkach z Warszawie straty wśród żołnierzy i oficerów z Poznania wyniosły: 23 zabitych i 107 rannych.
Podczas, gdy w Warszawie trwały walki, w Poznaniu również wrzało. Większość mieszkańców Poznania i Wielkopolski była przeciwna marszałkowi, o czym już wspomniałem, jednakże i w tej dzielnicy Piłsudski miał zwolenników. Popierali go głównie robotnicy, pamiętając, że w przeszłości był on działaczem PPS. Liczyli, że poprawi on ich byt. Z tego samego powodu Piłsudskiego popierali socjaliści, a nawet komuniści, jednakże ugrupowania te nie były zbyt silne w Wielkopolsce. Marszałek mógł liczyć też na poparcie byłych Legionistów. Przychylność wobec Piłsudskiego wyrażało też część Niemców i Żydów z poznańskiego. Większość mieszkańców była jednak przeciwko „maniakowi z Sulejówka”, jak nazywano marszałka.
Przeciw zamachowi opowiedzieli się zdecydowanie m.in. wojewoda poznański, hr. Adolf Bniński i prezydent Poznania, Cyryl Ratajski. Wojewoda wprowadził nawet stan wojenny 15 maja. Zamach potępił też senat Uniwersytetu Poznańskiego, a studenci wstępowali do ochotniczej Legii Akademickiej. W czasie walk w stolicy, przez Poznań przeszły demonstracje i wiece w obronie prezydenta, rządu, a przede wszystkim praworządności i konstytucji. Powtarzano powszechnie, że my poznaniacy zrobimy wreszcie „porzundek” w Kongresówie. Pojawiły się nawet głosy wzywające od oderwania Wielkopolski i Pomorza od reszty Polski, którą określano jako zabór rosyjski. Prasa endecka nazywała Piłsudskiego zdrajcą, buntownikiem, wschodnim bandytą, a wręcz poddawano w wątpliwość stan jego umysłu.
Nawet po dymisji prezydenta i premiera oraz po zakończeniu walk, nie doszło do uspokojenia nastrojów. Dalej wzywano do walki z zamachowcami i ostrzegano przed anarchią w kraju. Rozgłaszano, że samo zwycięstwo marszałka w Warszawie nie oznacza jeszcze zwycięstwa w Polsce, a Warszawa, to jeszcze nie Polska cała. Taka sytuacja trwała do początku czerwca. Pojawiły się jednak głosy, że należy zaprzestać zbyt radykalnych działań, gdyż mogą one doprowadzić do wojny domowej, z której skorzystają Niemcy i Związek Radziecki. Opinie takie pojawiły się wśród legendarnych przedstawicieli obozu endeckiego w osobach: Romana Dmowskiego, Wojciecha Korfantego, Wojciech Trąmpczyńskiego, czy Mariana Seydy. Generałowie przeciwni Piłsudskiemu, jak Józef Haller i Józef Dowbór-Muśnicki, także opowiedzieli się za pacyfikacją nastrojów. Ostatecznie przychylił się do tych opinii także wojewoda Bniński, czołowy przedstawiciel obozu konserwatywnego.
Roman Dmowski pochwalił władze poznańskiego i żołnierzy za wzorową, obywatelską postawę w czasie przewrotu majowego, ale jednocześnie wzywał do zachowania spokoju i rozwagi. Uważał, że teraz należy walczyć z Piłsudskim metodami parlamentarnymi. Wystąpił też przeciwko tendencjom separatystycznym na ziemiach zachodnich. Obóz endecki w Wielkopolsce uznał się za moralnego zwycięzcę walce z zamachowcami. Podkreślano też, że zarówno Poznań, jak i Wielkopolska i Pomorze, dochowały wierności zasadzie legalizmu.
Piłsudski, choć oficjalnie nie represjonował swoich przeciwników, to jednak zapamiętał ich wystąpienie przeciwko sobie. Oficerowie, którzy opowiedzieli się po stronie prawowitego rządu, byli często pomijani w awansach i odznaczeniach. Marszałek był jednak mężem stanu i dalekowzrocznym politykiem, zdając sobie sprawę, że pogłębianie antagonizmów w społeczeństwie i armii jest niebezpieczne dla kraju. W czasie rządów sanacji, w latach 1926 – 1939, niejednokrotnie dochodziło do nadużyć i łamania prawa, ale jednak sytuacja w Polsce była zupełnie inna, niż np. we Włoszech, Niemczech, czy w Związku Radzieckim. Pamiętamy o procesie brzeskim, czy obozie w Berezie Kartuskiej, ale jednocześnie nie doszło tu nigdy do takich czystek, jak w stalinowskim ZSRR, czy „Nocy Długich Noży”, jak w III Rzeszy.
Rządy Piłsudskiego i jego następców historycy określają jako „miękki autorytaryzm”. Jednakże kwestia - czy Marszałek słusznie postąpił zastępując słabe i chwiejne, ale jednak demokratycznie wybrane rządy władzą „silnej ręki”, nigdy nie pozostanie rozstrzygnięta. Faktem jest, że nie wybaczył on nigdy Wielkopolanom ich zaangażowania w obronę prezydenta Wojciechowskiego i premiera Witosa. Uraz do poznańskiego pozostał mu do końca życia. Żołnierze z Poznania walczyli z zamachowcami, bo wierzyli w praworządność i pozostali wierni przysiędze wojskowej. Politycy zaś z tego regionu, mimo, że trudno im było zaakceptować Piłsudskiego przy władzy, to jednak zachowali rozsądek i zadawali sobie sprawy, że wojna domowa skończyłaby się katastrofą. Obie te cech, zarówno przywiązanie do legalizmu, jak i zdrowy rozsądek, wynieśli oni bowiem z domu.
Źródło:
Z. Dworecki, Poznańskie i Piłsudski, Poznań 2008.
B. Kruszyński, Garnizon poznański na odsiecz Radzie Ministrów i Prezydentowi RP w czasie przewrotu majowego w 1926 roku, w: Poznań Warszawa wspólna sprawa, „Kronika Miasta Poznania”, nr 1, 2012.