O PROFESJI KATA W DAWNYM POZNANIU
Wzbudzał strach, obrzydzenie i nienawiść. Był wykluczony poza nawias społeczeństwa. Utrzymywanie kontaktów towarzyskich, czy choćby przebywanie od czasu do czasu w jego towarzystwie, narażało na towarzyski ostracyzm. A jednak trudno bez niego wyobrazić sobie funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości w dawnych miastach. Wymuszał torturami zeznania, wykonywał wyroki śmierci, ale miał też szereg innych obowiązków. Mowa tu oczywiście o kacie. Mimo powszechnej pogardy, jaką wzbudzał, to właśnie jemy poświęcono najstarszy świecki pomnik w Poznaniu. Mowa tu oczywiście o posągu wieńczącym pręgierz.
Usługi kata nie były tanie, stąd tylko najbogatsze miasta mogły sobie na niego pozwolić. Grody mniejsze i biedniejsze musiały więc wynajmować tego „urzędnika”. Bywało, że poznański kat obsługiwał, oprócz samego Poznania, nawet czternaście innych miast. Oczywiście stolica Wielkopolski ciągnęła z tego tytuły krociowe zyski. Do podstawowych obowiązków służbowych kata należało oczywiście torturowanie podejrzanych. Wbrew powszechnej opinii, przyjmuje się, że kat torturował tylko niewielką część podsądnych, reszcie wystarczała sama perspektywa tortur, aby przyznać się do winy, lub obciążyć innego podejrzanego. Poznańskie tortury nie były zbyt wyrafinowane. Ograniczały się w większości do rozciągania ciała, przypiekania ogniem, lub rozgrzanym żelazem. Tortury przeprowadzano w dwóch izbach tortur, jedna znajdowała się w podziemiach zamku Przemysła, a druga w piwnicach ratusza. „Przesłuchiwanie” podejrzanego musiało odbywać się w obecności pisarza sądowego, spisującego zeznanie oraz dwóch ławników.
Najważniejszym zajęciem dla katów było jednak wymierzanie publicznie lub w odosobnieniu kar cielesnych. Najczęściej stosowano karę chłosty. Skazanego przywiązywano do pręgierza i chłostano na oczach gawiedzi, spragnionej krwi. Najczęstszymi ofiarami tego typu kar były nielegalne, tzn. niezarejestrowane prostytutki i drobne złodziejaszki. Publicznie bito po gołych plecach. Zdarzało się, że bito także w odosobnieniu, ale wtedy chłostano obnażone pośladki. Innymi karami cielesnymi było obcinanie ważnych części ciała, i tak np. mordercom (jeśli uniknęli kary śmierci) obcinano ręce, krzywoprzysięzcom dwa palce, a złodziejom uszy. Płeć nie mała tu żadnego znaczenia. Kobiety nie mogły liczyć na specjalne traktowanie. Przy pręgierzu wypalano też piętna gorącym żelazem. Dotyczyło to głównie krzywoprzysięzców.
Kat kojarzy się jednak przede wszystkim z wykonywaniem kary śmierci. Najczęściej wieszano na szubienicy lub ścinano. Wieszanie uchodziło za karę wyjątkowo hańbiącą. Stryczek przysługiwał głównie złodziejom i mordercom, pod warunkiem, że byli niskiego stanu. Szlachetnie urodzonych skazywano na ścięcie. Stała, murowana szubienica znajdowała się na Wildzie. Tam też wykopano studnię, do której wrzucano ciała skazańców.
Drugim, najczęściej stosowanym sposobem wyprawiania skazańców na tamten świat, była dekapitacja, czyli po prostu ścięcie. Gwoli ścisłości dodam, że głowę ścinano wyłączne mieczem, toporem zaś obcinano członki, jak ręce, czy uszy. Dopiero w okresie zaborów zaczęto stosować topór do dekapitacji. Na ścięcie skazywano za różnorakie przestępstwa, nie było tu reguły. Wiadomo jednak, że pod miecz katowski szli szlachetnie urodzeni i kobiety, ale zdarzało się, że ścinano też plebejuszy. Był to w takim przypadku szczególny akt łaski. Oprócz ścinania i wieszania, istniały jeszcze specjalne metody uśmiercania skazańców. Dość powszechnie palono na stosie. Dotyczyło to głównie czarownic, homoseksualistów, podpalaczy, fałszerzy pieniędzy i świętokradców. Warto podkreślić, że w Poznaniu nie skazano żadnego innowiercy w okresie reformacji czy kontrreformacji. Palono za to księgi „heretyckich” autorów. W podpoznańskim Chwaliszewie spalono w 1511 roku pierwszą w Polsce kobietę, oskarżoną o czary i konszachty w diabłem. Karą wyłącznie dla kobiet było topienie. Skazywano na nie dzieciobójczynie, złodziejki i paserki. Skazaną wkładano do worka, który oczywiście zawiązywano i spuszczano do Warty. Wyjątkowo okrutnym sposobem na uśmiercanie skazańców, było łamanie kołem. Odbywało się ono dwojako. W pierwszym przypadku kat rozciągał skazańca na ziemi, a pod biodra, kolana, kostki, łokcie i nadgarstki wkładano grube kawałki drewna. Następnie oprawca brał ciężkie koło i po kolei łamał nim kostki, nadgarstki, łydki, przedramienia, uda i ramiona a na samym końcu kręgosłup. W drugim przypadku skazańca przywiązywano do koła, a kat ciężką maczugą łamał mu kości.
Oprócz wyżej wymienionych, dość makabrycznych obowiązków, kat miał jeszcze szereg innych zajęć. Opiekował się (wraz z żoną) miejskim domem publicznym, czyli zamtuzem. Miasto pozwalało pewnej liczbie prostytutek zajmować się swoim procederem, pod warunkiem jednak, że będą zarejestrowane i oczywiście miasto będzie miało dość znaczący procent z ich działalności. Kat miał tego dopilnować, obserwując jednocześnie, czy w mieście nie pojawiły się jakieś „niekoncesjonowane” prostytutki, te miał natychmiast aresztować, wychłostać pod pręgierzem i wygnać z miasta. Zamtuz znajdował się najczęściej w najbliższym sąsiedztwie domu kata. Kat musiał również dbać o porządek na rynku i ulicach miasta, usuwać padlinę, chwytać i zabijać bezpańskie psy, a także łapać trzodę błąkającą się ulicami Poznania. Oprócz tego dbał o stan techniczny szubienicy i narzędzi tortur, utrzymywał porządek w izbach tortur i usuwał zwłoki skazanych z szubienicy. Wszystkie wymienione w tekście czynności, które wykonywał kat, uchodziły za wyjątkowo plugawe a sama postać kata wzbudzała powszechną pogardę. Oprócz kata, do grona wykluczonych i powszechnie pogardzanych miejskich „urzędników” należał także woźny, grabarz i oczywiście prostytutki. Woźny zawiadywał więzieniami poznańskimi i z tej racji nie był zbyt szanowany. Co do prostytutek, to chyba nie muszę wyjaśniać dlaczego nie spotykało się ich na salonach. Do tej grupy zaliczano jeszcze łaziebników, ale ranking na najbardziej znienawidzony i pogardzany zawód w mieście zdecydowanie wygrywał kat.
Kat, woźny i prostytutki mieszkały przy ulicy Woźnej, uważanej za najgorszą ulicę w Poznaniu. Przez środek tej ulicy bowiem szedł rynsztok, którym spływały wszystkim miejskie nieczystości, które następnie przez dziurę w murze spływały do fosy. Do muru w tym miejscu przyległa baszta, w której mieszkał kat wraz z rodziną. W pobliżu znajdował się wspomniany zamtuz i miejski szalet. Okolica więc odpowiadała statusowi społecznemu kata. Każdy, kto przyjaźnił się z katem, był równie pogardzany, jak sam oprawca. Zdarzało się, że nawet dzieci i wnuki kata były napiętnowane. Przypadek taki miał miejsce w XIX wieku, kiedy to nijaka panna Gundermanówna starała się o przyjęcie do jednego z poznańskich klasztorów, czego jej odmówiono, gdyż pochodziła z rodzina katowskiej, a jej przodek, Christian Gundermann był ostatnim poznańskim katem w czasach I Rzeczpospolitej. W 1583 roku jeden z poznańskich mieszczan musiał stawić się przed sądem za to, że naubliżał innemu mieszczaninowi tymi słowami: łżesz niecnotliwy człowiecze, złodzieju, kacie, hyclu, coś psy bił.
Mimo pogardy uznawano, że kat jest po prostu niezbędny, któż inny bowiem wymierzałby sprawiedliwość. Żyjący w XVI wieku pisarz i prawnik, Bartłomiej Groicki pisał: Ze strony tedy urzędu swojego kat, gdyż przed światem ani przed Bogiem nic nie grzeszy, zelżywości nie ma żadnej i z Kościoła chrześcijańskiego dla tego nie ma być wyrzucon. Inny szesnastowieczny pisarz polityczny i sekretarz królewski, Andrzej Frycz Modrzewski, również podjął ten temat, pisząc: Któż by wtedy zbrodniarzy wieszał czy ścinał? Jeśli zbrodniarze nie mają być bezkarni, musi być kat z urzędu ustanowiony. Mimo reputacji, ludzie często udawali się po porady natury medycznej do katów, któż bowiem lepiej znał się na anatomii, jak właśnie ci profesjonaliści, tak obeznani z budową ciała ludzkiego, dzięki swojej profesji. Nie każdy kat był jednak chłodnym oprawcą, wykonującym bez mrugnięcia okiem krwawe egzekucje. Bywali wśród nich ludzie prawi i szlachetni. Jeden z nich w 1548 roku po obcięciu ręki jednego ze skazanych, zaprowadził go następnie do balwierza, który go opatrzył, dzięki temu skazaniec się nie wykrwawił. Inny kat, nazwiskiem Marcin Olszewski umierając, zapisał cały swój majątek w testamencie poznańskiemu zakonowi Dominikanów oraz szpitalom: Św. Ducha, św. Walentego i Św. Krzyża.
Epoka miejskiego kata skończyła się po rozbiorach. Jego rolę przejął anonimowy urzędnik państwowy, pojawiający się w mieście od czasu do czasu i wykonujący swoje obowiązki za murami więzienia, z dala od publiczności. Ostatnia jednak publiczna egzekucja w Polsce miała miejsce właśnie w Poznaniu. W lipcu 1946 roku terenie Cytadeli powieszono Artura Greisera, hitlerowskiego namiestnika „Kraju Warty”. O dawnym miejskim oprawcy przypomina figura zdobiąca poznański pręgierz.
Źródło:
A. Pleskaczyński, T. Specyał, Kryminalna historia Poznania”, Poznań 2008.