KILKA SŁÓW O POZYCJI KOBIET W DZIEWIĘTNASTOWIECZNYM POZNANIU
Wiek XIX przyniósł prawdziwą rewolucję ze wszystkich dziedzinach życia, począwszy od nauki, techniki i sztuki po politykę, ekonomię i stosunki społeczne. Przemiany nie ominęły także pozycji kobiet.
Nadal rola pań była postrzegana dość tradycyjnie, jako żony i matki, ale coraz więcej kobiet chciało wyjść poza ramy wyznaczone im przez społeczeństwo. Mimo różnorakich trudności, kobiety szły na studia, a niektóre zrobiły nawet wielkie kariery naukowe, jak chociażby nasza Maria Skłodowska-Curie. W drugiej połowie XIX wieku w Anglii powstał ruch sufrażystek, domagający się praw wyborczych dla kobiet, choć w większości krajów europejskich, uzyskały one je dopiero po I wojnie światowej. Ruch emancypacji kobiet stawał się coraz silniejszy, a ponieważ Poznań nie był samotną wyspą w europejskim morzu, to i do tego miasta dochodziły głosy emancypantek, choć poznańskie panie pozostały w swej znakomitej większości konserwatystkami.
Pozycja kobiet w Poznaniu, przynajmniej w pierwszej połowie XIX wieku, zdawała się być ustalona – przeznaczeniem niewiasty było znaleźć sobie męża, zajmować się domem, a edukacja potrzebna jej była tylko w takim zakresie, w jakim była ona niezbędna do wypełniania domowych obowiązków. Aż tu nagle, w latach czterdziestych, pojawiła się młoda skandalistka i jedna z pierwszych polskich emancypantek, Julia Molińska-Woykowska, która na łamach „Dziennika Domowego” w artykule „O rozumie i oświacie kobiet” wygłosiła obrazoburcze tezy, wywołując dyskusję o edukacji kobiet: W ogóle o całej przeszłości powiedzieć możemy, że trwało panowanie miecza i siły, a kobieta słaba musiała mieć w każdym sporze niesłuszność i brak rozumu. [...] Wszystko więc mogłoby być i dla kobiet czego uczą po uniwersytetach, ale rozbierając w myśl cały zakres zatrudnień praktycznych pokazałoby, że ledwie wojna jako zatrudnienie wymagające u każdego swego znawcy siły fizycznej, nie może być zatrudnieniem ogółu kobiet. Lecz ludzkość dąży do zniesienia wojen, a więc do zupełnej zgody, wiecznego pokoju. Ten postęp, który na ziemi osadzi sprawiedliwość i prawdziwą wolność, upoważni kobiety do wszystkich nauk. Nie można odmówić pani Julii słuszności, choć jej pogląd na zupełny zanik wojen, był, jak wszyscy wiemy, utopijny.
Przeciw poglądom pani Molińskiej, wystąpił na łamach tegoż „Dziennika Domowego”, człowiek o liberalnych i postępowych poglądach, sam Karol Libelt, który miał inne zdanie na temat kształcenia kobiet: Choć nie taki odstęp jest w dwóch płciowych rodzajach ludzi, jest przecież wyraźna fizyczna różnica. Mężowi przyrodzenie dało siłę woli, umysłu i ciała, kobiecie moc wdzięku i uczucia przy drobniejszym ciele i słabszych władzach umysłowych. Różne więc i tu, i tym rozmaitym usposobieniom przyrodzonym odpowiednie muszą być zatrudnienia i czynności płci obojga [...] Cała zatem emancypacya kobiet do familijnego tylko ściąga się stanowiska; emancypacya zaś polityczna w całej rozciągłości równości praw z mężczyznami jest utopią. Poglądy Libelta podzielała większa część ówczesnych poznaniaków, nie tylko zresztą mężczyzn.
Nadal jednak głównym pragnieniem dziewcząt było znalezienie sobie męża, przy czym najważniejsze dla nich było uczucie, natomiast rodzice oglądali się raczej na pozycje społeczną, majątek i reputację przyszłego zięcia. Związki małżeńskie zawierano najczęściej pomiędzy osobami wywodzącymi się z tych samych kręgów społecznych. Wiadomo nie od dziś, że „swój ciągnie do swego” i najlepiej czujemy się wśród osób do nas podobnych z racji wykształcenia, zainteresowań, osobowości i poglądów. Wtedy też tak było, a poza tym skoro kupcy, rzemieślnicy, czy inteligencja obracała się we własnych kręgach, to ludzie ci dobrze się znali i wiedzieli kto kim jest i czego można się po kim spodziewać. Ale nie brakowało odstępstw od tej reguły. Zdarzało się, że mieszczanie poznańscy łączyli się więzami małżeńskimi z rodzinami ziemiańskimi. Rzadko natomiast dochodziło do sytuacji, aby arystokracja popełniła mezalianse żeniąc się z mieszczankami. Rodziny: Raczyńskich, Mielżyńskich, Niegolewskich, Mycielskich, czy Działyńskich raczej powinowacili się z przedstawicielami innych rodów arystokratycznych, również spoza Wielkopolski. W pierwszej połowie XIX wieku częste były małżeństwa mieszane polsko-niemieckie lub katolicko-ewangelickie, dopiero nasilenie się polityki germanizacyjnej w drugiej połowie wieku, zmniejszyło liczbę tych związków, które zresztą w tym czasie wywoływały sprzeciw opinii publicznej.
Kiedy już dziewczęta osiągnęły wiek, uznawany za dorosłym czyli około 16 roku życia, wówczas można było pokazać je światu w nadziei, że trafi się jakiś bogaty i dobrze wychowany młodzieniec. Panny na wydaniu obnosiły swe wdzięki podczas niedzielnych spacerów, oczywiście z rodzicami, po tradycyjnym deptaku poznańskim, jakim był plac Wilhelma (ob. plac Wolności) i aleja Wilhelmowska (ob. aleje Marcinkowskiego). Dobrym sposobem na poznanie kogoś były też przedstawienia teatralne, koncerty, bale (zwłaszcza w Bazarze) czy różnego typu wieczorki i „herbatki”. Podczas tych imprez młodzi ludzie byli sobie przedstawiani przez rodziców. Wystarczy poczytać sobie powieści Jane Austen, lub obejrzeć którąś z ekranizacji jej książek, żeby wiedzieć, jak to wyglądało. Ciekawym miejscem, w którym można było spotkać przyszłego męża, lub żonę był dyliżans, przed wynalezieniem lokomotywy – najpopularniejszy środek transportu na dalekie trasy. Często jednak wybrankami serca dla kawalerów, były siostry kolegów i przyjaciół, jak to było w przypadku Hipolita Cegielskiego. Jego żona – Walentyna był młodszą siostrą przyjaciela ze szkolnej ławy – Marcelego Mottego. Karol Libelt poznał swą druga żonę – Marię Szumanównę udzielając korepetycji jej braciom. Nieco inna był sytuacja córek z rodzin robotniczych i rzemieślniczych. W tym przypadku ojciec upatrywał przyszłego zięcia wśród czeladników lub kolegów z fabryki i pewnego razu przyprowadzał delikwenta do domu, przedstawiając go córce jako narzeczonego (trudno to dziś sobie wyobrazić). Robotnicy, którzy przybyli do Poznania ze wsi, najczęściej tam właśnie szukali sobie żon. Młode wieśniaczki osiadłe w mieście dalej zachowywały swoje zwyczaje, hodując na przykład kury, kozy, kaczki, czy króliki w komórkach na podwórzu domów, lub wypasając inwentarz żywy na pobliskich łąkach. Dla nieśmiałych, zawsze pozostawały ogłoszenia matrymonialne, coraz popularniejsze pod koniec XIX wieku.
Uważano, że najlepszy wiek na zamążpójście dla kobiet to dwadzieścia lat. Mąż powinien być starszy od wybranki. Klementyna z Tańskich Hoffmanowa pisała, że: kilkanaście lat więcej w mężu niż żonie nie jest wadą, bo do zupełnego w małżeństwie szczęścia trzeba, aby mąż w wieku i rozsądku, w naukach i majątku, wyższość miał nad żoną. W 1874 roku wprowadzono śluby cywilne, wcześniej prawomocne były tylko śluby kościelne. Mężczyzna mógł wstąpić w związek małżeński po ukończeniu 21 roku życia, kobieta zaś od lat 16. Mężczyzna mógł jednak uzyskać zgodę na zawarcie związku małżeńskiego po ukończeniu 18 roku życia. Młodym żonom nie szczędzono rad dotyczących pożycia małżeńskiego. Oto dwa przykłady: Cierpliwość, słodycz, uleganie, jednostajność humoru, nieodzownie potrzebnemi są każdej kobiecie pragnącej być kochaną i szczęśliwą. A oto drugi przykład: Przede wszystkim bądź bogobojną i pobożną! [...] Miłuj zawsze małżonka swego jak się należy[...]. Pamiętaj, iż wzajemna tylko miłość jest [...] Znoś ułomności małżonka twego cierpliwie [...] Bądź zawsze dla męża twego szczerą i otwartą! [...] Podejrzliwości nie przypuszczaj do serca! [...] Nie bądź upartą w jakiejkolwiek sprawie [...] Miłuj nade wszystko schludność i porządek [...] Strzeż się gadatliwości. (Ciekawe na ustach ilu drogich Czytelniczek pojawił się ironiczny uśmiech po przeczytaniu tych rad). Małżeństwa w Poznaniu były bardzo trwałe, a rozwody należały do rzadkości.
Stopniowo rola kobiet w życiu zawodowym zaczęła rosnąć. Początkowo wyobrażano sobie, że młode kobiety mogą być co najwyżej nauczycielkami w szkołach elementarnych i na pensjach dla dziewcząt, lub pielęgniarkami w szpitalach, ale dotyczyło to głównie kobiet pochodzenia inteligenckiego. Nikt sobie nie wyobrażał kobiet na uniwersyteckich katedrach. Maria Skłodowska-Curie była chlubnym wyjątkiem od niechlubnej reguły. W początkach XX wieku w Poznaniu pojawiły się pierwsze lekarki i dentystki. Więcej kobiet z uboższych domów podejmowało pracę zawodową. W 1907 roku w przemyśle i rzemiośle poznańskim stanowiły one 25% zatrudnionych. Pracowały głównie w przemyśle konfekcyjnym i tytoniowym. Wiele kobiet dorabiało wieczorami, na przykład szyjąc na maszynie.
Przemiany w sytuacji kobiet w XIX wieku w niewielkim tylko stopniu dotknęły Poznania. Było to miasto jednak prowincjonalne i dość konserwatywne, a kobiety przywiązane do swych tradycyjnych ról – żon i matek.
Źródło:
M. i L. Trzeciakowscy, W dziewiętnastowiecznym Poznaniu. Życie codzienne miasta 1815 – 1914, Poznań 1982