POPIERAM OGRANICZENIE KADENCJI PREZYDENTÓW MIAST. ALE POD JEDNYM WARUNKIEM.
Popieram reformę samorządów i ograniczenie kadencji prezydentów miast, burmistrzów i wójtów. To zmiany potrzebne, zgłaszane przez wiele środowisk przez kilka ostatnich lat. Jednak ich wprowadzenie już teraz, tak by dotknęło włodarzy, którzy obecnie rządzą naszymi miastami, uważam nie tylko za kpinę z demokracji, ale i za łamanie jednego z podstawowych zasad funkcjonowania prawa, o którym uczą w każdej szkole - Lex retro non agit.
O ograniczeniu ilości kadencji mówił ostatnio Jarosław Kaczyński. Zastrzegł jednak, że chciałby żeby zmian weszły już w wyborach samorządowych w 2018 roku - Będzie tutaj zmiana i to taka zmiana wchodząca od razu. Trybunał Konstytucyjny pewnie będzie rozstrzygał ostatecznie, czy to jest dopuszczalne, ale my uważamy, że jest dopuszczalne i trzeba spróbować – powiedział prezes Prawa i Sprawiedliwości w Radiu Łódź.
I właśnie wszystko byłoby dobrze, gdyby nie chęć wprowadzenia tych zmian już teraz.
O tym, żeby ograniczyć kadencyjność w wyborach samorządowych mówi się w Polsce od dawna. Z tego co kojarzę do wyborów z takim hasłem szła m.in. Nowoczesna. Jacek Jaśkowiak – prezydent Poznania – od razu sam podkreślał, że będzie chciał być prezydentem tylko dwie kadencje. Z resztą jego poprzednik tych kadencji miał więcej i widać było do jakich często patologicznych zmian to doprowadziło. Zmiana władzy jest potrzebna, żeby ją odświeżyć, pozwolić na pewne kwestie spojrzeć z innej strony, może nawet wymienić część kadry. A przykład Poznania za czasów Ryszarda Grobelnego idealnie to pokazuje.
Przeciwnicy kadencyjności używają dwóch argumentów. Pierwszy, moim zdaniem nietrafny, mówiący o tym, że przez 8 lat rządów często nie da się zrealizować wszystkich projektów, a szczególnie takich wielkich, jak chociażby Tramwaj na Naramowice. Już dzisiaj możemy stwierdzić, że o ile jest szansa na wykonanie I etapu przez prezydenta Jaśkowiaka, a o tyle, jeżeli faktycznie będzie dwie kadencje, na więcej nie ma szans. Z drugiej jednak strony, nic moim zdaniem nie stoi na przeszkodzie, żeby wypromować swojego następcę, który to będzie kontynuował, a jednocześnie dokonał pewnych zmian w innych dziedzinach. Jestem pewien, że prezydent mający poparcie społeczne związane z sukcesami swoich rządów może wypromować osobę, która miałaby go zastąpić. A sam – jeżeli chce kontynuować działalność polityczną może startować czy to w wyborach parlamentarnych czy europejskich i tam starać się walczyć o sprawy ważne dla swojego miasta czy regionu.
Drugi argument przeciwników kadencyjności mówi o tym, że w mniejszych gminach funkcję wójta pełnią osoby często nawet już kilkanaście lat. Sprawdzają się na tym stanowisku, można nawet powiedzieć, że są niezastąpione, albo takie robią wrażenie. Nie znam statystyk dokładnie pokazujących to zjawisko, ale faktycznie można pomyśleć by np. w wyborach na wójta zwiększyć ilość kadencji do trzech.
Wszystkie te jednak argumenty za i przeciw bledną przy pomyśle by zmiany wprowadzić od razu. Już, zaraz, teraz, tak by wszyscy wójtowie, burmistrzowie czy prezydenci miast, którzy rządzą już dwie kadencje lub dłużej, nie mogli więcej startować.
Taki pomysł to moim zdaniem kpina z naszej samorządności i demokracji. Nie można – z dnia na dzień – pozbawiać ludzi możliwości startu w wyborach. „Prawo nie działa wstecz” – tego sformułowania uczą w każdej szkole licealnej (a może już i wcześniej) na zajęciach z Wiedzy o Społeczeństwie. Skoro ustaliśmy, że obecnie można brać udział w wyborach samorządowych bez ograniczeń, to zmiany wprowadźmy tak by ich efekty były widoczne w przyszłości, a nie odnosiły się do wydarzeń czy decyzji z przeszłości.
Jeżeli jednak PiS zdecyduje się na pomysł by ograniczenie w wyborach samorządowych wprowadzić już teraz, uznając, że obecni włodarze rządzący dwie kadencje nie mogą ponownie startować, to nikt mnie nie przekona, że chodzi naprawdę o dobrą zmianę i uzdrowienie pewnego elementu sceny politycznej, a nie o partykularne i partyjne interesy Prawa i Sprawiedliwości.