OSTATNI BASTION
Jeśli ktoś myśli, że po przejęciu pełnej władzy w Parlamencie, władzy prezydenckiej, kontroli nad Trybunałem Konstytucyjnym oraz częścią mediów, PiS poskromi swój apetyt ten jest w ogromnym błędzie. Kaczyńskiemu do pełni szczęścia brakuje wymiany sędziów na swoich Misiewiczów oraz skoku na samorządy.
Dziś o tym, co nas czeka w miastach i miasteczkach po planowanych zmianach ordynacji wyborczej. Co proponuje PiS?
Przede wszystkim chodzi o ograniczenie liczby kadencji prezydentów miast, burmistrzów i wójtów do dwóch, ze skutkiem natychmiastowym.
W praktyce oznaczać to będzie, że w 2018 roku kandydować będzie mogło tylko 4 z 18 prezydentów miast wojewódzkich (Gorzów, Katowice, Opole i Poznań). Ze wszystkich 107 prezydentów, tylko 41 będzie mogło ubiegać się o reelekcję.
PiS nie mogąc zmienić stanu gry przy stoliku (czyli normalnie wygrać wyborów samorządowych), po prostu wywraca stolik.
Inne zmiany mają charakter techniczno-organizacyjny. Chodzi o przejrzyste urny, kamery w lokalach wyborczych, liczenie głosów z udziałem wszystkich członków komisji. Część z tych zmian już dawno obowiązuje, więc przywoływanie ich w debacie publicznej ma służyć chyba jedynie pokazaniu kompleksowości zmian, by w ich liczbie ukryć to, co najistotniejsze.
Jak choćby podniesienie progu wyborczego do 10%, by wyeliminować z polityki mniejsze partie. Oznaczać to oczywiście będzie zjednoczenie opozycji, i pewnie dlatego pomysł nie jest na razie komentowany przez premier Szydło czy wicepremiera Morawieckiego.
Jako Nowoczesna już w kampanii proponowaliśmy ograniczenie liczby kadencji dla samorządowców do 2, ale w taki sposób, by prawo nie działało wstecz. Uważamy też, że powinny odbywać się bezpośrednie wybory starostów powiatowych i marszałków województw, przy równoczesnej likwidacji urzędu wojewody.
Powinno to jednak zostać poprzedzone szeroką debata publiczną, a nie dyktatem jednej partii, która nie może sobie poradzić z tym, że nie wszyscy i nie wszędzie ją popierają.