CZYIM PREZYDENTEM JEST ANDRZEJ DUDA?
Niezbadane są wyroki demokracji. Pamiętam czas, gdy część z nas przecierała oczy ze zdumienia jak faworyt poprzednich wyborów, prezydent Bronisław Komorowski przegrał wybory z "człowiekiem znikąd", wystawionym przez Prawo i Sprawiedliwość prawdopodobnie dlatego, by partia nie odczuła za bardzo porażki.
Dla części ta - jak się to określało - teflonowość i nijakość ówczesnego kandydata Dudy była postrzegana jako zaleta, jako potencjał, który może być dobrze wykorzystany. Część widziała w nim nadzieję nowej, nowoczesnej, polskiej prawicy.
Szybko okazało się to ułudą. Jeśli można mówić o dojrzewaniu prezydenta Dudy do prezydentury, to mamy obecnie do czynienia z okresem chwiejności, niepewności i poczucia niskiej wartości. Do okresu buntu droga jeszcze daleka.
Jedno możemy powiedzieć na pewno. Prezydent Duda nie jest nazywany jak poprzednik "strażnikiem żyrandola". Jest raczej nazywany "strażnikiem długopisu".
Obrazują to dwie liczby: 227 i 5.
Pokazują one, jak duże dysproporcje występują pomiędzy tym, co możemy nazwać bierną i aktywną stroną prezydentury.
Prezydent Duda od sierpnia 2015 roku do początku lipca 2016 roku podpisał łącznie 227 ustaw przedłożonych mu przez parlament. W tym samym okresie złożył w Sejmie 5 swoich projektów. Dodajmy - projektów, które traktowane są przez rodzimą partię Pana Prezydenta mało poważnie.
Chodzi o projekty ustaw m.in. w sprawie:
• obniżenia wieku emerytalnego,
• ustawy dotyczącej kwoty wolnej od podatku,
• i ustawy o pomocy dla frankowiczów.
Każdy z tych pomysłów jest kontestowany, poprawiany, odkładany na półkę "do ponownego rozpatrzenia".
To, o co mam żal do Prezydenta Dudy to:
1) po pierwsze, brak samodzielności w pełnieniu najważniejszej funkcji w państwie. Brak samodzielności wynikający z faktu, że po raz pierwszy w historii mamy do czynienia z tak bardzo upartyjnioną prezydenturą. Prezydenturą, która nawet nie udaje, że jest adresowana do wszystkich Polaków, a jeśli udaje, to czyni to bardzo, bardzo nieudolnie. Na przykład ułaskawiając partyjnego kolegę Mariusza Kamińskiego, po to, by mógł on zostać ministrem w rządzie Prawa i Sprawiedliwości.
Powiem nawet mocniej, to nie jest prezydentura dla wyborców Prawa i Sprawiedliwości. To jest prezydentura dla jednego człowieka: Jarosława Kaczyńskiego.
2) po drugie, mam żal o to, że swoimi działaniami lub ich brakiem, mamy do czynienia w Polsce z sytuacją ogromnego braku szacunku dla urzędu prezydenta. Nie chcę przytaczać tutaj słów, jakimi określa się tę prezydenturę. Przez wiele lat wykształciło się w Polsce przekonanie, że prezydent jest swego rodzaju "dobrem narodowym", że jego funkcji należy się określony respekt. Obecnie wartość prezydentury jest jak akcje upadającego banku: nikt tego nie kupuje. Nikt tego nie chce.
3) i wreszcie trzecia rzecz, być może najbardziej przykra, to pewien rodzaj cynizmu politycznego, który charakteryzujetę prezydenturę. Przypomnę ten fakt, choć był on już komentowany: Prezydent Duda podpisał ustawę o Trybunale Konstytucyjnym w taki sposób, jakby chciał ukryć ten fakt przed opinią publiczną. Pomiędzy Światowymi Dniami Młodzieży a Powstaniem Warszawskim. Wygląda na to, że wstydził się decyzji, za którą ponosi współodpowiedzialność. Wstydzi się, lub z premedytacją ukrywa niewygodne fakty przed swoimi obywatelami.
A zatem tchórzostwo, cynizm, partyjniactwo i brak samodzielności. Czy takie były oczekiwania Polaków związane z Andrzejem Dudą?