ŻOŁNIERZE WYKLĘCI - NIE, DZIĘKUJĘ.
„Żołnierze wyklęci” to hasło, które dziś elektryzuje sporą część społeczeństwa. Jednak już od samej strony logicznej ten zwrot budzi kontrowersje. Jest świetnym tytułem dla książki, ale mało zgrabnym określeniem zbrojnych grup, które działały w Polsce po 1945 roku. Zwłaszcza, że jego emocjonalna nośność sprawia, że łatwo wykorzystuje się je do walki politycznej wobec tych, którzy w tę chwalebną „wyklętość” powątpiewają.
„Żołnierze wyklęci” to nie moja bajka. Cieszę się, że wreszcie ktoś jasno to powiedział w przestrzeni publicznej – mowa zarówno o Barbarze Nowackiej jak i Jacku Jaśkowiaku. Oczywiście na tego drugiego posypały się od razu gromy, nie jest patriotą. W końcu świat jest czarno-biały dla posła Tadeusza Dziuby. Kto nie z nami, ten przeciw nam. Niestety, taka natura tego święta, że inaczej się nie da.
Kiedy ustanawiał je prezydent Komorowski zdawał się chyba liczyć, że w ten sposób zdobędzie prawicowy elektorat, choć wnioskodawcą był jego poprzednik, Lech Kaczyński. Nie udało się. Mamy za to święto, które pozwala wrzucać do jednego worka wszystkich, od prześladowanych działaczy podziemia AK-owskiego jak Pilecki, po zbrodniarzy jak „Ogień”, czy „Bury”. Jest ono też pożywką dla polskich faszystów, tym poważniejszą, że cichcem, pół oficjalnie, sankcjonuje się zbrodnie na Polakach, reprezentujących, często rzekomo, inne poglądy, innej niż katolicka wiary, lub spośród mniejszości etnicznych. To z portretami człowieka, który po wojnie dokonywał zbrodni na Białorusinach, w tym dzieciach i kobietach, kilka dni temu, maszerowali z hasłem „żołnierze wyklęci” nacjonaliści na Podlasiu. Politycy usankcjonowali ten stan rzeczy nie nagłaśniając zbrodni, pozwalając albo współuczestnicząc, w marszach „w obronie” „wyklętych” morderców. Jak nie dziwić się wzrostowi tendencji nacjonalistycznych, nienawiści i ataków na osoby o innym kolorze skóry, jeśli instytucje państwa nie zwalczają wychwalania zbrodniarzy?
Młodzi ludzie dają się łatwo uwieść tym czarno-białym motywom historycznym, gdzie na prawo stoją biali, nieważne, czy mordowali Żydów albo kobiety, ważne, czy zginęli za ojczyznę. Nie ma w debacie publicznej miejsca na szarości. Waryński? Komunista! Bartoszewski mówi o zabijaniu i ograbianiu Żydów przez Polaków? Zdrajca! Polska edukacja nie uczy dyskusji, tylko pokazuje „prawdy objawione”. To co tyczy się od stu niemal lat słynnego „Słowacki wielkim poetą był” o którym pisał Gombrowicz, dotyczy też innych przedmiotów. Szczęście jeśli ktoś trafi na dobrego albo świetnego nauczyciela, który nie przekazuje tylko suchej podręcznikowej wiedzy a oczekuje myślenia, potrafi go nauczyć i do niego czasem zmusić. Jeśli nie – młody człowiek da się łatwo niestety wepchnąć w czarno-białe ramy nieskazitelnych „żołnierzy wyklętych”. Bo takie ramy dają poczucie bezpieczeństwa, jeśli nie nauczono Ciebie krytycznie oceniać świata na wczesnym etapie edukacji. Ci którzy próbują poddać twoje wyuczone „prawdy” pod wątpliwość, zaprowadzają mętlik w głowie a to nie jest przyjemne uczucie. Ludźmi, którzy trzymają się prawd, łatwiej manipulują też politycy. Nieważne, czy chodzi o „bohaterskiego” „Ognia” czy o liberalizm gospodarczy.
Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych to też przykład złego działania polskich instytucji państwowych takich jak IPN, która nawet zajmowała się częścią zbrodni „żołnierzy wyklętych”, jednocześnie jednak pozwalając by morderców umieszczano np. obok Pileckiego. Inny przykład to sposób działania Instytutu w sprawie dokumentów z domu Kiszczaka – choćby wątpliwe prawnie zabranie osobistych notatek zmarłego, o braku analizy materiałów nie wspominając.
Z kolei od strony konstrukcji samego pojęcia – trudno mówić o partyzantach (o bandytach takich jak „Ogień” czy „Bury” nie wspominając), że byli żołnierzami. Pojęcie „wyklęcia” jest z kolei za szerokie. Teoretycznie powinno, przez swoje romantyczne brzmienie, odrzucać z tego „panteonu” morderców. W tym jednak przypadku pozwala wrzucić do jednego worka wszystkich wyjętych spod prawa, bez względu na zbrodnie wielu z nich.
Moi przodkowie walczyli w Powstaniu Warszawskim, zsyłano ich na Daleki Wschód, byli więźniami Auschwitz, ukrywali się przed komunistycznymi służbami na Ziemiach Odzyskanych. Ale święto „żołnierzy wyklętych” nie jest moim świętem, bo jest, poczynając od samej nazwy, źródłem manipulacji historią. Zamiast historii i pamięci mamy polityczną manipulację. Jej częścią jest zarówno publikowanie materiałów o Wałęsie z domu Kiszczaka bez badań, Żołnierze wyklęci, napisy przed „Idą”, odrzucanie pamięci o Dąbrowszczakach, pomysł wyrzucania np. pl. Waryńskiego, czy tablicy Róży Luksemburg. Pamięci historycznej nie można traktować wybiórczo, bo to zawsze jest i będzie ideologia. W pamięci historycznej musi być miejsce dla Waryńskiego, Pileckiego, Nila, zbrodni „Ognia”, czy pogromu w Kielcach albo Jedwabnego. Każda próba manipulacji przy tym jak wolno, a kogo nie wolno pamiętać jest totalitaryzmem. A kiedy mamy tak chwytliwe pojęcie jak „żołnierze wyklęci”, do którego trafiają bohaterowie i zbrodniarze, to nie uciekniemy od tej manipulacji. Przekonanie, że świat jest czarno-biały, i takiego musimy go bronić, jest typowe dla dyktatorów. Bez medialnego nagłośnienia poszczególnych zbrodni (IPN przebadał zbrodnie Burego, zajmuje się ponownie zbrodniami Ognia) będziemy mieli nadal do czynienia z tępą, łopatologiczną propagandą historyczną.