ZNÓW JASNO WIDAĆ KTO JEST KTO!
Pisowski „koniec wojny polsko-polskiej” wraz z „dobrą zmianą” przyniosły nam jedynie początek wojny całego zachodu z „polską zmianą”. Nowa władza zamiast zakopywać spory między obywatelami tak je pogłębiła, że już nie tylko tracimy przyjaciół przez poglądy polityczne ale zaczynamy się zwyczajnie nienawidzić.
Scenka pokazowa
- Dzień dobry, Gazetę Wyborczą poproszę i Newsweek jeśli jest. – mówi kobieta w średnim wieku.
- Już po tej waszej śmiesznej demonstracji – odpowiada jej, z szelmowskim uśmiechem, starszy sprzedawca podając gazetę.
- Widzę, że znów wróciliśmy do czasów, w których poznaje się kto jest kim po tym, jakie gazety kupuje! – odgryzła się kobieta.
Kioskarz nie mógł odparować tego ciosu, bo ofiara jego kpiny opuściła kiosk i pewnie nie prędko, jeśli w ogóle, wróci. Mruczał pod nosem coś na kształt „nigdy tej szmaty nie kupowałem”. Nawet przez chwilę moją głowę ogarnęła myśl, by poprosić sprzedawcę o Politykę oraz Fakty i Mity. Jednak, w drodze miłosierdzia, a przede wszystkim, bo bardzo mi się spieszyło, kupiłem tylko bilety.
Od momentu, gdy Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory cały otaczający nas świat zwariował. Gdy oglądam Fakty na TVN, to mam wrażenie, że za oknami mojego mieszkania toczy się regularna wojna. Jeszcze nigdy za mojego życia, długiego jak wolna Polska, nie było tak jednoznacznego podziału na MY i WY, obejmującego nie tylko ludzi w kraju, nie tylko naszą liczną polonię ale również ważnych polityków innych krajów. A określenie się po jednej ze stron całkowicie i dobitnie dyskwalifikuje człowieka z udziału w rozmowach po drugiej stronie barykady. Za każdym razem, gdy mój kolega w publicznym miejscu chce wyrazić swoje zdanie na tematy polityczne długo przeprasza zanim zacznie, na wszelki wypadek, jeśli w naszym otoczeniu znajdzie się osoba o odmiennych poglądach, by jej nie urazić.
Nazwać mnie zwolennikiem Prawa i Sprawiedliwości, to tak, jakby próbować nauczyć pingwina latać. Jednak, nie rozumiem tak wielkiego zamieszania wokół nowej władzy. Owszem, PiS ma konserwatywne poglądy. Owszem, chcą likwidować liberalne prawa obyczajowe. Ale to nie jest coś, czego nie obiecywali w kampanii wyborczej. Przeprowadzają ustawy nocą i szybko. Moja matka mówi, że przypomina jej to działania komunistów, ale w tych ustawach, przynajmniej na razie, żaden Bierutowy chochlik nie siedzi. Tak jak wcześniej Platforma, próbowali przejąć władzę w trybunale konstytucyjnym. Jak znam polską duszę rodem z PKP, to destabilizacja tej instytucji wyszła naszym posłom przypadkiem i niechcący. Po prostu nie wiedzieli, że coś takiego się stanie. Otwartym pytaniem pozostaje to, co tak zwane „Pisiaki” zrobią z nieograniczoną władzą?
Kod do demokracji
Tu dochodzimy do Komitetu Obrony Demokracji, którego marsze, podobnie jak kiedyś miesięcznice smoleńskie, gromadzą setki ludzi. Już nie „niepokornych” lecz tych „gorszego sortu”. Praktycznie co tydzień demonstracja w nowej intencji. A protesty rozszerzają się na cały świat. KOD demonstruje w Berlinie, Paryżu, Londynie czy Kalifornii. Codziennie obserwuję, jak znajomi z zagranicy wstawiają posty o końcu demokracji w Polsce. Pytam, czy faktycznie uważają, że to koniec wolności w naszym kraju?
- Koszmar dyktatury unosi sie w powietrzu. Telewizja publiczna narzędziem propagandy, jak za partyjnej dominacji w czasach mojej młodości. – odpowiada działaczka KOD, na stałe mieszkająca w USA.
- W ogóle myślę, że z demokracją ogólnie nie jest dobrze, bo ludzie nie chcą z niej korzystać i efekty są jakie są. Problem jaki postrzegam aktualnie, to pojawienie się w polityce ludzi, którzy ewidentnie funkcjonowali w okresie komuny i dzisiaj wprowadzają tamte, niezawodne mechanizmy (prokurator zawisły!). Przeprowadzanie ustaw bez szans poprawek, pogardliwy stosunek do reszty społeczeństwa, brak konsultacji! – przekonuje osoba związana z KOD, mieszkająca w Paryżu.
Jakby tego było mało, programy publicystyczne wyglądają jak kłótnie małych dzieci. Dwie dorosłe, zdrowe umysłowo, jak mogłoby się wydawać osoby, wypominają sobie co kto komu zrobił w którym miesiącu, którego roku. A potem, wychodzę na ulice Poznania, gdzie wszystko jest tak jak było. Wbrew ogólnej atmosferze stanu wyjątkowego nie widzę by ktokolwiek się okopywał, nie ma nigdzie barykad. Ulicami nie jeżdżą czołgi i tylko, gdy ktoś w kiosku przede mną kupuje Gazetę Polską staje się jasne, kto jest kim. Czy to już ten newralgiczny moment, w którym demokracja zmienia się w dyktaturę?