NIE MOGĘ NIKOGO NICZEGO NAUCZYĆ. MOGĘ TYLKO SPRAWIĆ, ŻE ZACZNĄ MYŚLEĆ (SOCRATES).
W zasadzie trudno znaleźć osobę, która nie doceni znaczenia edukacji dla rozwoju gospodarczego Polski. Jestem przekonana, że w tym temacie istnieje zgodność "ponad podziałami". To dlaczego w dalszym ciągu niewiele się w tej sprawie dzieje?
Pewnie jest tak, że diabeł tkwi w szczegółach. Edukacja jest wdzięcznym tematem jako remedium na wszystkie problemy, ale jak przychodzi co do czego, to na górników znajdą się pieniądze, a na nauczycieli nie. Może są po prostu zbyt kulturalni. A może - piszę to żartobliwie - strajk nauczycieli zawsze jest na rękę uczniom:)
Zmian w edukacji nie powinno się jednak sprowadzać tylko do pieniędzy. Zdaję sobie sprawę, że w jednym wpisie nie przeprowadzę wyczerpującej diagnozy stanu polskiego szkolnictwa, ale jako osoba zajmująca się przez długi czas zarządzaniem w tym obszarze (a zwłaszcza praktycznym wymiarem kształcenia), mam kilka spostrzeżeń, którymi chciałam się podzielić. Są to też wnioski, które wypracowaliśmy w wyniku konsultacji społecznych, w których wzięło udział 20 tysięcy osób.
Pierwsze co uderza, to niska praktyczność edukacji w zasadzie na każdym jej poziomie. Za mało dbamy o naukę języków obcych, nie rozwijamy też kompetencji społecznych. O nauce przedsiębiorczości nie wspominając. Do dziś w renomowanych liceach część lekcji odbywa się na zasadzie odczytu z kartki. Pewnie kilkadziesiąt lat temu do szkoły szło się, żeby mieć dostęp do wiedzy, ale teraz? Monopol szkolnej wiedzy został już dawno złamany, musimy raczej uczyć jak oddzielać "ziarno od plew" i wybierać najistotniejsze informacje. Czy szkoły są na to przygotowane?
Problemem jest również to, że system edukacji wymusza na młodych ludziach podjęcie decyzji o ich ścieżce zawodowej jak najwcześniej. Każdy z nas pamięta, że w wieku nastoletnim trudno jest mieć sprecyzowaną do końca wizję świata, trudno wybierać specjalizację, która będzie rzutować na dalszych decyzjach. Powiedzmy to uczciwie: nie znamy przyszłości, do której przygotowujemy nasze dzieci i młodzież. A skoro jest ona nieznana musimy nauczyć się z nią mierzyć. Czyli uczyć kompetencji takich jak autorefleksja, umiejętność zmiany i reformowania, uczenia się przez całe życie i kierowania własnym rozwojem czy karierą.
Z posiadanych informacji wynika, że ok. 15% polskich szkół zatrudnia osobę na stanowisku doradcy zawodowego (tzw. doradca „etatowy"), w 80% przypadków obowiązki te pełni osoba, dla której nie jest to podstawowe zadanie (wyznaczony przez dyrektora nauczyciel), 5% nie realizuje go w ogóle. Oznacza to, że na około 13 tys. istniejących gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych, tylko około 2 tysiące z nich zatrudnia doradcę „etatowego". Brakuje osób, które pokierują naszym rozwojem.
W swoim programie stawiam na szkolnictwo zawodowe. To może trochę niepopularne, ale nie każdy, kto ukończy szkołę średnią jest zdolny do studiowania. Niestety większość w dalszym ciągu wybiera ogólną drogę kształcenia (licea ogólnokształcące), bo "inni tak robią", zyskując tym samy czas na zastanowienie się nad własną przyszłością w sytuacji niepewności pozostałych strategii rozwojowych.
Jaka jest skala niedopasowania oferty edukacyjnej do potrzeb rynku pracy?
80% pracodawców, którzy rekrutowali pracowników w 2014 r. wskazywało na problemy w pozyskaniu pracowników spełniających ich oczekiwania
72% pracodawców (około 1,4 mln podmiotów) finansowało bądź współfinansowało działania zmierzające do rozwoju kompetencji i/lub kwalifikacji swoich pracowników
Wniosek: wiele uczelni i szkół masowo „produkuje" bezrobotnych.
Jedno mogę obiecać: ten problem na pewno nie będzie mi obojętny.
Ps. Z okazji kończącego się już Dnia Nauczyciela wszystkim pedagogom z pasją składam serdeczne życzenia. Odwagi, głowa do góry!:)