ULEGŁOŚĆ
Mamy nowy sposób pomiaru zagrożenia. Jest nim osobista nienaruszalność prezydenta. Taki wniosek płynie z reakcji Jacka Jaśkowiaka na niedzielne, pomeczowe zamieszki pod skłotem na Starym Rynku.
Przypomnę, pod kamienicą zebrało się (jak wynika z relacji policjantów) ponad 300 osób. Agresywny tłum próbował napierać na budynek, rzucał w niego kamieniami, stolikami, krzesłami, próbował podpalić drzwi. Wygląda poważnie, ale okazuje się błahe – przynajmniej z punktu widzenia władz miasta.
Tymczasem to, co się stało, błahe nie jest, ponieważ nie jest przypadkowe. Odłamek wielotysięcznego tłumu, który świętował tej nocy mistrzowski tytuł Lecha, nie był zbłąkaną kulą, która akurat trafiła w wystającą fasadę narożnikowej kamienicy. Atakujący szli w konkretnym celu – i to nie jednym, bo tej samej nocy zaatakowali również inny lokal anarchistów, klub Zemsta przy ul. Fredry. Nielegalnie zajmujących budynek ludzi koniec końców obronili policjanci, a ich działanie prezydent Jaśkowiak ocenia jako skuteczne, bo nikomu z anarchistów nic się nie stało. Rzecznik policji jest po niedzielnych zamieszkach znacznie bardziej wymowny, niż władze miasta. Andrzej Borowiak nazwał je „wielkim wstydem”, prezydent ograniczył się do „ubolewam”.
Smutne i niebezpieczne jest to, że Jacek Jaśkowiak ustanowił właśnie w swojej prezydenckiej kadencji precedens uległości. Smutne, bo rozwiewa resztki nadziei tych, którzy sądzili, że zmiana władzy oznacza nową jakość. Prezydent gładko wszedł w buty poprzednika. Ryszard Grobelny w szaliku Kolejorza odpalał racę, słynne zamieszki na stadionie w Bydgoszczy nazwał „wyraźną prowokacją”, po sprawie z antylitewskim hasłem stwierdził, że „Poznań nie potrzebuje jej nagłaśniania”, a jako uniwersalną maksymę wtłaczał do głów mieszkańców takie przesłanie: „Nie wszyscy kibice są grzecznymi chłopcami, a utrzymanie porządku wśród nich nie jest łatwe.” Jacek Jaśkowiak, choć kibic z doskoku, także zdążył już powiedzieć o promocji i mieście przyjaznym kibicom. Niebezpieczna jest jednak wniesiona przez niego nowa w tym przesłaniu jakość: sprowadzenie zadymy do poziomu błahostki. W radiowej rozmowie prezydent stwierdził, że niedzielne wydarzenia pod Od:zyskiem były przejawem wzajemnej agresji anarchistów i ultraprawicowców. Dodał, że to są grupy, które się nienawidzą, które mają problem, żeby spokojnie rozmawiać a jako dowód na to, że wina leży po obu stronach, przywołał sprawę rzekomego obrzucania kamieniami przez anarchistów szefa poznańskich narodowców. Dowodów w tej sprawie brak i jakoś szybko przycichła. Z niedzieli mamy długie i budzące lęk nagrania z monitoringu. Mamy też wyobraźnię. Nie musi być nawet bujna, żeby podpowiedzieć co czuli zabarykodowani w kamienicy ludzie i co by się stało, gdyby pijany tłum wdarł się do środka.
Czyżby prezydent nie miał czasu zajrzeć w nagrania? Ale być może nic straconego. Zdystansowanie się do tych wydarzeń powiększa prawdopodobieństwo ich powtórki. We władzy przymykającej oko wielu zobaczy władzę oko puszczającą. A nuż przy następnej okazji miasto pozbędzie się problemu, jakim jest skłot. Zrobi to za pośrednictwem pijanego tłumu, któremu nikt w porę nie powiedział: „W mieście nie ma zgody na takie zachowania”.
Przy okazji prezydent sprzedał lekcję nietuzinkowego rozumienia poczucia zagrożenia. Jak się okazuje, sam Jacek Jaśkowiak, stojąc kilka metrów od napierającej na skłot grupy, szczęśliwie nie odczuł z jej strony agresji. I to, jak dodaje, mimo że jest członkiem PO, formacji nie do końca lubianej przez ultraprawicowcówczy nacjonalistów. Nie wiem, czy to oznacza, że agresja była fatamorganą. Nie wiem też, czy to wyraz rozczarowania. Ale może jedynie ulgi, że wrogowie naszych nieprzyjaciół nie są naszymi wrogami. To cenna wiedza. Nie można dopuścić, by stała się nieaktualna. Ukłony czas pogłębiać.