NIECHCIANA REWOLUCJA
To będzie dziwna ofensywa. Bo w ogóle nie jest potrzebna. To będzie rewolucja. Choć niechciana, bo wszystko jest świetnie. Zapowiada się duża zmiana na lepsze. Ale zbędna, bo tu i teraz jest właściwie świetne. Poznańska Platforma nie chce i nie musi, a zarazem chce i zapowiada natarcie przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi.
W Poznaniu ma rany do wyleczenia. Choć w samej PO mówią, że to ledwie zadraśnięcia. Filip Kaczmarek jest pogrążony w aferze mieszkaniowej, a jeszcze unoszą się dymy nad pobojowiskiem afery fakturowej. Kaczmarek pozostawił miejską partię na bezkrólewiu. Będą wybory nowych władz. Ze środka PO dochodzą głosy, że to świetna okazja, aby dokonać zmiany pokoleniowej. Partia ma wielu młodych samorządowców i któryś z nich mógłby zająć miejsce skompromitowanego byłego europosła. Na giełdzie nazwiska Wiśniewskiego, Mikuły, Lipińskiego i kilku innych. Zarazem z tego samego środka płyną głosy, że nie jest potrzebna żadna zmiana stylu rządzenia PO, ponieważ partia jest w mieście niezmiennie popularna. Pewne jest, że do wyborów samorządowych nowego przewodniczącego nie będzie, trudno więc przewidzieć, kiedy doczekamy zapowiadanego liftingu.
Jesień ma być okazją także do innej zmiany. Równie niekonsekwentnie zwiastowanej. Mówią w PO, że do parlamentu trzeba wysłać młodą krew. Znów: doświadczeni już, choć metrykalnie nieopierzeni samorządowcy. Znów: radni, wiceprezydent, może jeszcze kilka innych środowisk. Zarazem jednak nie ma nikogo z dzisiejszych posłów PO, kto chciałby się posunąć lub tym bardziej ustąpić miejsca na liście. Waldy Dzikowski oddający szansę na mandat Urszuli Mańkowskiej? Rafał Grupiński w pokłonach przekazujący buławę Łukaszowi Mikule? To się nie stanie! Próbuję zrozumieć, jak w takim razie możliwa jest rewolucja, którą szef klubu radnych PO zapowiada nawet jako sygnał z Poznania, który ma popłynąć w kraj: oto młoda twarz Platformy. Twarz może i młoda, ale pozostanie obliczem kumpla z fyrtla, bo na Wiejską żadna z tych twarzy bez dobrego miejsca na liście się nie przebije. Paradoks pogłębia znów autodiagnoza lokalnych polityków. Wyniki wyborów na prezydenta RP i ostatnie sondaże poparcia dla partii spływają po nich jak woda po kaczce. Przekonują, że poparcie dla PO w Poznaniu jest oczywiste jak fakt, że ziemia krąży wokół słońca. Po co w takim razie ktoś miałby dokonywać jakiejś rewolucji? A jeśli jest ona faktycznie pożądana, bo ktoś tym razem uwierzy w sondaże przedwyborcze, a nie analizy powyborcze i jeszcze przed katastrofą postanowi powalczyć o odświeżenie uznania wśród poznaniaków, wspomniana rewolucja może być wręcz przeciwskuteczna. Partia w opałach zwykła przecież stawiać na sprawdzone nazwiska. Wyborcze lokomotywy. Bardziej prawdopodobny od desantu młodego pokolenia jest więc raczej kwiatek w formie poster-monstera Tomasza Górskiego. Były poseł PiS ożywa podczas kampanii, zalepiając miasta i miasteczka swoim wizerunkiem, by potem na cztery lata zapaść w letarg. Takich ludzi potrzeba tonącemu okrętowi!
Dziwność domniemanej rewolucji pogłębia jeszcze jedna zapowiedź. Jedną z twarzy kampanii przed jesiennymi wyborami ma być prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. Niespodziewany zwycięzca grudniowych wyborów miałby sprawić, że zapominalscy mieszkańcy przypomną sobie o powodach, dla których zwykli odruchowo głosować na PO. Prezydent rzecz jasna do parlamentu startować nie będzie, ale do boju zagrzewać - to jak najbardziej. Jego wizerunek ma wydatnie pomóc. Otwartym pozostaje pytanie, które z ostatnich działań tak przyspieszyły proces wchłaniania Jacka Jaśkowiaka przez partię. Czyżby z mgły coraz mniej przejrzystych konkursów w urzędach i miejskich spółkach wyłaniał się wreszcie bohater na miarę partyjnych standarów?