KRES NAIWNOŚCI?
Ten cytat wprawił mnie w zakłopotanie. Obawy budzi tak rygorystyczne podejście do implementacji wyników dyskusji (…).Niejednokrotnie podczas dyskusji postulaty zgłaszane przez mieszkańców są wzajemnie sprzeczne lub niemożliwe do wprowadzenia. [Ich] obligatoryjne uwzględnienie (…) opiera się na błędnym założeniu, że wszelkie tego typu dyskusje są racjonalne (…)
To fragment uwag wiceprezydenta Poznania Macieja Wudarskiego do ministerialnych poprawek w ustawie o planowaniu przestrzennym. „Mało racjonalne” i „wzajemnie sprzeczne” głosy to… wyniki konsultacji społecznych. Ministerstwo chce, żeby uwagi mieszkańców do planów zagospodarowania ze statusu kwiatków przy kożuchu awansowały do pozycji głosów wymagających uwzględnienia. Prezydent nawołuje do rozsądku. Sprzecznych często głosów pogodzić nie sposób.
Mam z tymi słowami problem. A problem ten można by nazwać: granice wiarygodności. Z jednej strony sądzę, że Wudarski ma rację. Są sprawy, w których głosy są równorzędne pod względem ważności, ale niemożliwe do pogodzenia. W takiej sytuacji opinie mieszkańców, gdyby gorliwie trzymać się żelaznej zasady uwzględniania ich zawsze, mogą oznaczać paraliż decyzyjny. Z drugiej jednak: dokładnie w ten sposób tłumaczyły „problem” z konsultacjami poprzednie władze Poznania. Że mieszkańcy owszem, ważnie, ale przecież nie mogą ostatecznie decydować. Stąd też konsultacje w znanym z poprzednich lat kształcie nazywane były "fasadowymi". A środowisko Macieja Wudarskiego z Prawa do Miasta, jak mało które, szermowało tym hasłem i krytykowało ekipę "odwróconą od ludzi". Z tej walki stowarzyszenie uczyniło nawet jedno z flagowych haseł. Czyżby więc następował kolejny widowiskowy „kres naiwności”? Piękne hasła to jedno, ale dojrzałość nabywana z chwilą wejścia w rządzenie – drugie, trudniejsze? A może lekcja jest jednak inna i brzmi: głoś przemyślane, a nie zaledwie dobrze brzmiące hasła?
Prawo do Miasto ustanawia precedens - jak przejść z pozycji recenzenta do pozycji udziałowca władzy. Jak duży ma z tym problem, widać na przykładzie Andrzeja Białasa. Wciąż nie wiadomo czy lider Prawa do Miasta zrzeknie się funkcji po tym, jak został szefem Gabinetu Prezydenta Jaśkowiaka. Na Placu Kolegiackim będzie odpowiadał za relacje prezydenta z mediami, promocję i... konsultacje społeczne. Jak w takim razie mógłby dalej pełnić rolę lidera stowarzyszenia, które wciąż chce - tak przynajmniej wynika z deklaracji - pozostać ruchem miejskim "patrzącym władzy na ręce"? Doprawdy, wymagałoby to nie lada akrobacji. Lech Mergler wczoraj mówił, że taka sytuacja miałaby swoje wady. Ale także pewne zalety. Prawo do Miasta miałoby być gwarantem uczciwości Białasa, bo stowarzyszenie wciąż miałoby na niego wpływ, byłoby niejako strażnikiem jego postępowania. Osobiście wolałabym w uczciwość ludzi wierzyć, niż ją kontrolować, mimo obiegowej opinii, że to właśnie kontrola jest najwyższą formą zaufania. Jednak fakt, że PdM do dziś nie rozstrzygnął tej podstawowej kwestii dowodzi, że ma problem z wkroczeniem w sferę rządzenia. Nastąpił kres naiwności, ale także niewinności.