CZAS OBURZONYCH. W POZNANIU WYGRAŁ ANTYGROBELIZM, W POLSCE ANTYSYSTEMOWCY.
Między pierwszą turą wyborów prezydenckich a wyborami samorządowymi w Poznaniu jest prosta analogia. Zarówno wtedy, jak i teraz murowany faworyt dostał solidne lanie. W stolicy Wielkopolski skutecznie. A w skali kraju? Dowiemy się za dwa tygodnie.
Ryszard Grobelny do zeszłorocznych wyborów na prezydenta Poznania przystąpił patrząc z góry. W początkowej fazie dało się wyczuć, jeśli nie lekceważenie kontrkandydatów, to na pewno dużą dawkę (żeby być dyplomatycznym) sceptycyzmu wobec ich wyborczych możliwości. Początkowo szerokim łukiem omijał on debaty i jakąkolwiek konfrontacje z kontrkandydatami. Nastawienie Grobelnego zmieniało się wraz ze zbliżającym się terminem wyborów i topniejącymi sondażami.
Z byłym już prezydentem Poznania podczas samorządowej kampanii wyborczej przeprowadzałem dwa wywiady. Jeden na kilka dni przed pierwszą turą. Grobelny był wtedy pewien siebie, raczej mocno oficjalny, ale jednocześnie radosny, Drugi raz rozmawialiśmy na 4 dni przed decydującym głosowaniem 30 listopada, kiedy sondaże były coraz gorsze a na placu Kolegiackim napięcie coraz większe. Wtedy spotkałem innego Grobelnego. Skracał dystans, mówił w bardziej otwarty i przystępny sposób. Ale jedocześnie był zdecydowanie agresywniejszy i smutniejszy. Jakieś skojarzenia?
Podobna historia przydarza się Bronisławowi Komorowskiemu. W tym przypadku proces jeszcze się nie zakończył, ale póki co prowadzi on identyczną drogą. W dzień wyborów rozmawiałem ze znajomym, dotychczasowym wyborcą Platformy. Mówił mi o tym, że 5 lat temu bez wahania głosował na Komorowskiego. Teraz, rozmawialiśmy w niedzielne południe, jeszcze nie wiedział na kogo odda głos. Dlaczego? Nie dlatego, że prezydent Komorowski podjął lub nie podjął jakieś ważnej decyzji. W dużej mierze problemem okazał się styl bycia. Jak mówił mój znajomy drażni go, jak to sam nazwał, „dworskość” Prezydenta. Nie wiem, czy jest to słowo najbardziej adekwatne, ale z pewnością coś jest na rzeczy.
Oczywiście funkcja Prezydenta narzuca konwenanse i powoduje budowanie dystansu. Ale z całą pewnością nie narzuca patrzenia na innych z góry, często w sposób lekceważący. Tego nikt nie lubi. Nawet, jeśli robi to ktoś, kogo popieramy. Takie podejście i strategia wyborcza sztabu zgubiły w dużej mierze Bronisława Komorowskiego. Uwierzył, podobnie jak swego czasu Grobelny, że nie ma z kim w tych wyborach przegrać. I podobnie, jak w przypadku poznańskim, wyborcy pokazali coś zupełnie innego. Poza tym obaj panowie sprawiali wrażenie, jakby byli zdziwieni, że ktoś chce w ogóle z nimi rywalizować, zachowując się jakby kolejna kadencja im się należała z urzędu.
Oczywiście na wynik zarówno Grobelnego, jak i Komorowskiego nie wpłynęło tylko ich „patrzenie z góry”. Były też inne, ważne czynniki. Ale tak w jednym, jak i w drugim przypadku stawianie siebie na piedestale, kilka metrów ponad głowami innych, nie służyło dobremu wynikowi. Szczególnie, kiedy lawinowo spada poparcie zarówno dla kandydata, jak i jego formacji.
Takie lekceważące podejście, polityków do innych polityków i po części do wyborców, buduje natomiast poparcie dla antysystemowców. W Poznaniu byli nimi wszyscy głosujący przeciwko Grobelnemu - i to głównie oni a nie Jacek Jaśkowiak wygrali wybory. Teraz w skali kraju rośnie poparcie dla antysystemowców ogólnopolitycznych, dla których nie ma różnicy między Komorowskim, Dudą, Millerem, Piechocińskim… Oni mają dosyć status quo. Czyli analogicznie, jak kilka miesięcy temu w Poznaniu.
Jaka sytuacja będzie za dwa tygodnie? Zobaczymy. Na dziś pewne jest to, że przed nami najciekawsze i najbardziej brutalne dwa tygodnie w polskiej polityce od wielu lat. Póki co wiemy dwie rzeczy. Po pierwsze, wyborcy pokazali politykom (zarówno przez znakomity wynik tzw. antysystemowców, jak i przez niską frekwencję) nie żółtą, ale pomarańczową kartkę. Po drugie, ostatnio wyborcy lubią zaskakiwać. Jeszcze trzy miesiące przed wyborami samorządowymi mało kto wyobrażał sobie bowiem Poznań bez Grobelnego, tak samo jak jeszcze trzy miesiące temu mało kto wyobrażał sobie, że Bronisław Komorowski będzie musiał stanąć do walki w drugiej turze. Okazało się, że nie dość, że nie wygrał on w pierwszej turze, to jeszcze ma sporą szansę na wyprowadzkę z Pałacu Prezydenckiego.
W jednym i w drugim przypadku glosujący pokazali, że w wyborach nie ma rzeczy niemożliwych. Pokazali coś jeszcze – coś znacznie ważniejszego – że od kandydatów wymagają wielu rzeczy, ale coraz częściej pokory i szacunku. I tak długo, jak tzw. murowani faworyci tego nie zrozumieją, będą dzielić los Ryszarda Grobelnego.