CHOCHOLI TANIEC W PO, CZYLI JAK MIASTO PRZEJMUJE PIS
Platforma wygrywa wybory samorządowe w Poznaniu. Platforma po wielu latach „odbija” stanowisko prezydenta. Platforma ma w Poznaniu to, czego nie miała od dawna i może rządzić. Tyle teorii. W praktyce ton miejskiej polityce narzuca opozycja, głównie PiS. A Platforma? Zapadła w długi zimowy sen, z którego nie chce albo nie potrafi się obudzić.
Wydawałoby się, że Platforma Obywatelska ma wszystko co jest potrzebne do zarządzania miastem. Największy klub w Radzie Miasta (z możliwością budowania kolacji na poszczególne głosowania), swojego prezydenta i wiceprezydentów. Na pozór wszystko z perspektywy tej partii układa się pięknie. Można rządzić! Póki co PO jednak głównie dzieli. Przede wszystkim wewnętrznie.
Większość informacji dotyczących poznańskiej Platformy nie dotyczy nowych projektów uchwał czy też nowych pomysłów na miasto. Doniesienia medialne mówią głównie o konfliktach wewnątrz samej partii. Prasa rozpisywała się ostatnio o ostrym sporze między wiceprezydentem Jakubem Jędrzejewskim a prominentnym działaczem PO, Michałem Łagodą. Osoba bliska władzom poznańskiej Platformy mówiła mi niedawno, że równie ostra sytuacja jest pomiędzy prezydentem Jaśkowiakiem a starostą Grabkowskim. Ich konflikt miał rozgorzeć na tle rozszerzenia granic miasta. Zdaniem mojego rozmówcy napięta sytuacja między prezydentem a starostą od kilku tygodniu się systematycznie nasila a obaj panowie mają wśród partyjnych działaczy prowadzić przeciwko sobie „wojnę podjazdową”.
Jednak konflikt pomiędzy Jackiem Jaśkowiakiem a Janem Grabkowskim jest tylko elementem tego, co w szerszej perspektywie dzieje się pomiędzy władzami partii a Urzędem Miasta. Szefowie poznańskiej Platformy mają być niezadowoleni ze sposobu zarządzania miastem a przede wszystkim podejmowania decyzji przez prezydenta Jaśkowiaka. Część spośród nich mówi nawet o tym, że prezydent nie konsultuje swoich najważniejszych decyzji z władzami partii a (ich zdaniem) powinien to robić. To jedna strona medalu, jest i druga.
Jednocześnie widać bowiem zachowanie zgoła odmienne. Część osób (głównie komentatorów) mówi często o zbytniej uległości Jaśkowiaka wobec władz Platformy. Uwidoczniła się ona najbardziej w momencie zablokowania kandydatury szefa poznańskiego SLD na stanowisko wiceprezydenta. Mówiło się wówczas głośno o tym, że za tą kandydaturą był Jacek Jaśkowiak, ale zdecydowany sprzeciw władz poznańskiej PO ją zablokował. Kilka dni temu mieliśmy kolejną odsłonę serialu „władze partii jedno, prezydent drugie”. Chodzi o rozgrywkę dotyczącą stanowiska prezesa ZKZL. Ostatecznie, znów po silnych naciskach władz Platformy przeciwko Jarosławowi Puckowi i przy jednoczesnej wyraźnej sympatii Jaśkowiaka do kandydata, Pucek stracił swoje stanowisko. W tych rozgrywkach Platforma – Jaśkowiak, póki co jest wynik 2 -0. Tak czy inaczej widać jak na dłoni, że prezydent próbuje wybić się na niepodległość a partia stara się mu w tym przeszkadzać, co oczywiście prowadzi i prowadzić nadal będzie do wewnętrznych konfliktów. Przeciąganie liny w Platformie trwa.
Do tych wewnętrznych sporów trzeba jeszcze dołożyć porażki PO podczas głosowań w Radzie Miasta. Platforma, posiadająca najwięcej radnych, dotkliwie przegrała głosowania dotyczące stanowisk przewodniczących poszczególnych komisji oraz, co najważniejsze, doznała jeszcze jednej spektakularnej porażki. Przedstawicielem Poznania w Związku Miast Polskich został nie prezydent Jaśkowiak, ale najważniejszy radny opozycji – Szymon Szynkowski vel Sęk z PiS.
Poza tym ton dyskusji o mieście nadają niemal wyłącznie radni opozycji. Z największym naciskiem, znów na radnego Szynkowskiego, do spółki z radnym Tomaszem Lewandowskim z SLD. Radnych z Platformy albo nie widać w ogóle albo też podczas najważniejszych dyskusji występują w pozycji mocno cofniętej defensywy.
Na początku grudnia ubiegłego roku wydawało się, że Platforma ma wszystko, o czym mogłaby zamarzyć. Najwięcej radnych, prezydenta, wiceprezydentów – jednym słowem znów „zdobyła” Poznań. Kolejne miesiące pokazały jednak, że poznańska PO zamiast korzystać z możliwości jakie uzyskała, woli brać przykład z wielkiej polityki.
Poznańska PO, podobnie jak ich koledzy z Sejmu, głownie zajmuje się bowiem sporami wewnętrznymi, walką frakcji i wzajemnymi oskarżeniami, które swój finał znajdą prawdopodobnie w partyjnym sądzie koleżeńskim. Jakby zupełnie nie widząc tego, że w ostatnich wyborach samorządowych PiS osiągnęło w Poznaniu znakomity wynik, powiększając swój stan posiadania w Radzie Miasta. I jakby zupełnie bagatelizując świetny rezultat Ryszarda Czarneckiego, który uzyskując niespodziewanie dużo głosów z wielkopolskiej listy PiS dostał się do Parlamentu Europejskiego.
Platforma zajęta sobą, niemalże bez walki, oddaje pole politycznej rywalizacji Prawu i Sprawiedliwości, które systematycznie zdobywa kolejne punkty. Dlaczego? Ponieważ poznańskiemu PiSowi wyraźnie się chce – działać i pracować.
A Platforma? Pogrążona w sporach, na zewnątrz przyjmuje zasadę swoich warszawskich kolegów: „Kto śpi, ten nie grzeszy”. Zgodnie z tą platformerską „polityczną doktryną” (znaną od wielu lat z areny ogólnopolskiej) nie robi się niczego i próbuje grać na przeczekanie. Jeśli tak, to zapomina się o jednym bardzo istotnym elemencie – istnieje też grzech zaniechania.
A z tego grzechu wyborcy lubią rozliczać szczególnie dotkliwie.