5 RZECZY DO PRZENIESIENIA Z SAJGONU DO POZNANIA
Już niedługo będą dwa lata, jak z ukochanego Poznania przeniosłem się do Ho Chi Minh City, popularnie znanego jako Sajgon. To największe miasto Wietnamu i jedno z większych w Azji jest moim domem i bazą wypadową na całą Azję Południowo-Wschodnią. Jednak nie zapominam o swoim mieście, promujac Poznań w Azji i wśród obcokrajowców. Życie tutaj nasuwa sporo porównań tych dwóch odległych od siebie miast, Poznania i Sajgonu. Stąd chcę się podzielić swoimi spostrzeżeniami. Na sam początek pięć rzeczy, które od razu przeniósłbym do Poznania!
1. Wieżowce - co by nie powiedzieć, dla mnie symbolem miast są właśnie wysokie budynki. Azja jest ich pełna. 50 pięter mają tutaj “zwykłe” budynki mieszkalne. Oczywiście, wynika to z zapotrzebowania. Sajgon to 10-milionowe miasto, wiec trzeba budować wysoko przez ograniczenie terenu.
2. Spokojny ruch uliczny - dla wielu z was, ruch w Wietnamie pewnie kojarzy się z totalnym chaosem. W końcu skądś wzięło się powiedzenie “ale Sajgon”. Jednak, gdy się tutaj pomieszka i uczestniczy w ruchu, widać, jak jest on spokojny i na swój sposób poukładany. Z racji dominacji skuterów, prędkość na drogach w mieście jest dosyć niska, 30-40 kilometrów na godzinę. Wszyscy się spokojnie wymijają, na drogach nie dochodzi często do wypadków. Sam przez prawie dwa lata widziałem chyba ze 3 stłuczki! Tę właśnie spokojną jazdę, baczenie na siebie nazwajem przeniósłbym do nas. I spokój, z jakim tutaj czeka się, aż kierowca przed nami zawróci, skręci, czy zaparkuje.
3. Życie miasta - kiedy po roku pobytu w Sajgonie przyjechałem do Poznania (czerwiec 2016), pierwszym, co mnie mocno zaskoczyło, była … cisza w mieście. Spokój, mało ludzi na ulicach, kiedy przechadzałem się ze znajomymi można było mówić szeptem. I nie mówię tu o jakichś peryferiach miasta. Mówię o Starym Rynku. Sajgon i inne miasta Azji są głośne. Tysiące ludzi w każdej minucie się przemieszczają, ale jednocześnie sporo się dzieie wokół. Oczywiście, ma tu też znaczenie populacja, ale jednak otwarte knajpki są pełne ludzi, jedzących śniadanie, lunch czy kolację, popijających kawę czy wieczorem śpiewających do wystawionego głośnika. Aż do czasu ciszy nocnej. W samym centrum natomiast są ulice, gdzie zabawa trwa 24 godziny na dobę. Stary Rynek jest cichy, nie słychać knajp, muzyki, restauracji, gwaru.
4. Z poprzedniego punktu przechodzimy bezpośrednio do kolejnego - street food. Coś, co kocham w Azji, czyli tanie, pyszne, uliczne jedzenie podawane w różnorakich warunkach. Nigdy nie czułem się po nim źle, jem codziennie, obiad kosztuje 4-8 złotych. Kawa? 2-4 złote. Jest dostępny wszędzie, by sprzedawać jedzenie nie potrzeba żadnych pozwoleń, badań sanepidu czy knajpy. Wystarczy wystawić grill, plastikowe krzesełka i ludzie mogą siadać i jeść. Brakuje miejsca? Dostawiamy więcej krzesełek na chodniku a nawet na ulicy. Każdy nas spokojnie ominie, nikt się nie denerwuje, a ulica żyje. Piękne.
5. Wykorzystanie rzeki - to temat w Poznaniu wałkowany i z tego co widzę po informacjach od znajomych, sporo się dzieje. Cała Azja żyje z rzek i każde miasto je wykorzystuje. Bulwary, parki, stateczki, tramwaje wodne, łodzie turystyczne, łodzie restauracyjne, targi wodne. Rzeki wciąż mają ogromne znaczenie w codziennym życiu miasta i to widać.
Poznań i Sajgon dzieli odległosć 12 000 kilometrów, zupełnie inna kultura, czy styl budowania. Jednak można znaleźć wiele pomysłów, które chciałoby się zaczerpnąć i przenieść na nasz grunt. Zapewniam, że o wiele więcej jest takich, które z Poznania przeniósłbym do Sajgonu, Bangkoku czy Kuala Lumpur. Ale pewnie o tym napiszę w następnych wpisach.