MARIA SKŁODOWSKA-CURIE: "BEZ SCENARIUSZA JESTEM NIKIM!"
Nowy film przedstawiający życie naszej dwukrotnej noblistki, tworzony w koprodukcji polsko-francuskiej, to porażka! Wspaniałe życie jednej z największych postaci naszej nauki sprowadzono do słabej jakości romansidła rodem z telewizyjnego serialiku.
Minusy dodatnie
Film zaskakuje dobrą grą aktorską. Polscy aktorzy, będący na ekranie mniejszością, bardzo dobrze poradzili sobie z francuskim. Karolina Gruszka błyszczy w tytułowej roli, doskonale oddając stany emocjonalne swojej bohaterki. Daniel Olbrychski, choć rólkę ma raczej epizodyczną, kradnie sceny swoją wyrazistością. Natomiast, grany przez Piotra Głowackiego, Albert Einstein aż prosi się o własny film biograficzny.
Dochodzą do tego wspaniałe kadry, z których większość mogłaby stać się obrazami. Michał Englert odpowiedzialny za zdjęcia, wychodzi z tej konfrontacji z tarczą. Do teraz mam w głowie obraz Marii Skłodowskiej-Curie, siedzącej na podłodze przy łóżku, czekającej aż kochanek przyniesie jej jedzenie. Do pokoju wpadają delikatne strumienie światła. Cała scena jest ukazana w sposób przepiękny.
Plusy ujemne
Największy problem tkwi jednak w scenariuszu. Ten film, mimo świetnych ról i ujęć jest tak właściwie o niczym. Niby poznajemy Marie Curie. Niby dowiadujemy się, że dostała dwie nagrody nobla. Niby widzimy, że coś tam w laboratorium robi. Niby ukazane są tu problemy emancypacji kobiet. Wszystko to jednak „niby”, po łebkach, bez zagłębiania się w szczegóły. Najważniejsze dla reżyserki i scenarzystki Marie Noelle, jest to z kim Skłodowska-Curie spała. To wokół romansu Polki z Paulem Langevinem (Arieh Worthalter) zbudowano całą historię, ale nawet ten wątek pokazany jest w sposób niechlujny.
A przecież życiorys polskiej noblistki to wymarzony materiał na film. Nie dość, że z Polski (państwa ówcześnie oficjalnie nie istniejącego) przyjechała do Francji, gdzie skończyła studia (co dla kobiet w tamtym czasie nie było łatwe), dwa razy dostała nagrodę nobla (co dla kobiet wtedy było właściwie niemożliwe!), to jeszcze widywała się z największymi ludźmi jej epoki (w tym z dwoma różnymi prezydentami USA). Sprowadzanie jej życia do jednego nieistotnego romansu, to niemal obelga jej intelektu i pamięci o niej.
Oglądając film miałem wrażenie, iż scenariusz napisali do niego „dziennikarze” z Faktu lub Super Ekspresu. Wszystko wygląda tak, jakby hasło przewodnie produkcji brzmiało „Szkoły i tak na to pójdą”. Wielka, ogromna wręcz szkoda, że tak ogromny potencjał, tak utalentowanej ekipy aktorów, poszedł na marne nie wnosząc nic oprócz żenady i ośmieszenia do historii kina. W pewnym momencie filmowa Maria Skłodowska-Curie, po śmierci męża, mówi do swej siostry „Bez Piotra jestem nikim”, ja sparafrazowałbym te słowa i powiedział „Bez dobrego scenariusza jesteś nikim Mario”. Wielka szkoda, dla filmu, aktorów oraz wszystkich silnych, niezależnych kobiet z całego świata, które mogłyby stawiać sobie za wzór bohaterkę z Polski.