„POKOT” AGNIESZKI HOLLAND, CZY OBRAŻA POLAKÓW?
Na pewno część naszych rodaków może się po seansie tego filmu poczuć urażona. Tym, którzy lubią polowania, nie widzą nic złego w noszeniu futer, a trzymanie psa na łańcuchu przed domem przez cały rok uważają za normalne, film ten odradzam.
Prawo głosu
Potraficie wyobrazić sobie dzień, w którym zwierzęta zaczynają mówić ludzką mową? I nie mówią nam o kolorowych kurteczkach, które kupujemy im na zimę. Mówią o zaszczuciu oraz mordzie na polowaniach. Mówią o przemysłowym zabijaniu setek tysięcy swoich braci i sióstr w fabrykach. Mówią o bezsensownej wycince drzew, przez którą tracą domy i umierają. Jeden z bohaterów filmu Holland porównuje nawet palenie w ognisku deskami pełnymi larw cennych gatunków owadów do holokaustu! O takim dniu, a właściwie roku, w którym zwierzęta biorą sprawiedliwość we własne „racice” jest „Pokot”.
Reżyserka nie mogła wybrać sobie lepszego momentu na premierę filmu. Cały kraj obserwuje bezlitosną, a często również bezmyślną, wycinkę drzew dzięki (o ironio) ministrowi środowiska. „Pokot” jest jak krzyk, krzyk wszystkich tych roślin i zwierząt, które dziś Jan Szyszko, jego koledzy myśliwi i my wszyscy ludzie, bezdusznie zabijamy. One przecież nie mogą bronić się same, ale czy na pewno?
Prawo posiadania
Agnieszka Holland powraca do nas ze świata seriali (między innymi House of Cards) w świetnym stylu. Jej najnowsze dzieło jest dynamiczne, trzyma w napięciu i zdecydowanie nie przypomina innych polskich tworów. Właściwie, gdyby nie nasz język, można by odnieść wrażenie, że to amerykańska produkcja. Jakże różni się ten film od poprawnego ale nie zachwycającego „W ciemności”!
Na początku filmu poznajemy główną bohaterkę. Starsza samotna pani Duszejko mieszka na wsi, gdzieś w Kotlinie Kłodzkiej i uczy w szkole angielskiego. Szybko okazuje się, że jest ona zdecydowaną, wręcz fanatyczną przeciwniczką polowań. O czym nie boi się mówić, a nawet donosić na policję na swoich sąsiadów kłusowników. Problem w tym, że policjanci, miejscowi biznesmeni a nawet ksiądz, wszyscy są myśliwymi i bardzo to lubią. Gdy ci myśliwi i kłusownicy zaczynają ginąć w dziwnych okolicznościach, a przy ich zwłokach znajdują się tylko ślady zwierząt, ludzki wymiar sprawiedliwości nie wie jak się za to zabrać. Nikt nie chce słuchać starej samotnej wariatki, która twierdzi, że natura postanowiła w końcu odpowiedzieć człowiekowi na jego okrucieństwo.
Aktorstwo w tym filmie również nie przypomina tego kartonowego, znanego nam z polskich produkcji. Właściwie mam zastrzeżenia jedynie do Agnieszki Mandat, odtwórczyni głównej roli. Gdy prowadzi narracje zza kadru, to odnosi się wrażenie jakby czytała tekst z kartki, a nie swobodnie mówiła. To drażni, lecz aktorka rekompensuje to genialnie odgrywając ataki szału w jakie wpada jej bohaterka. Cały film jest zresztą plejadą gwiazd. Wiktor Zborowski błyszczy w roli sąsiada introwertyka. Borys Szyc jako władczy macho biznesmen świetnie odegrał swoją rolę. Warto też kilka słów poświęcić Marcinowi Bosakowi, którego postać księdza jest elektryzująca. Ale mnie najbardziej zapadła w pamięć postać listonosza odgrywana przez Sebastiana Pawlaka. Jest to rólka epizodyczna, lecz ile w niej emocji! Ten film posiada prawo do zdobywania nagród nie tylko w Polsce ale i na świecie. Co potwierdzono Srebrnym Niedźwiedziem na festiwalu w Berlinie.
Prawo błędu
Pozostaje w tym filmie tylko jeden mały mankament. Wszyscy ci źli ludzie, myśliwi kłusownicy, biznesmeni i ksiądz przedstawieni są w płaski sposób. To sami macho, poklepujący po pupach swoje asystentki, chodzący do kasyna i burdelu, zmuszający do seksu ubogie, zagubione dziewczyny. Polują, bo lubią sprawiać ból i cierpienie słabszym od siebie. Taki obraz mężczyzny nakreśla Holland. Są oczywiście w tym filmie bohaterowie mężczyźni, którzy odgrywają pozytywną rolę, ale zawsze muszą być naznaczeni jakąś ułomnością.
Jest Dyzio, chorujący na padaczkę cywilny pracownik policji. Wspomniany już sąsiad, grany przez Zborowskiego, którego introwertyzm przeszkadza w wyznaniu głównej bohaterce miłości. Jest też Sznajder, którego ulubionym zajęciem jest wielogodzinne oglądanie larw owadów, które zjadają padliny. Tak jakby przyzwoity, zdrowy mężczyzna nie mógł jednocześnie, być bogaty, mieć własną firmę.
Żeby tego było mało, źli mężczyźni nie mają nawet imion. Pan komendant, jest panem komendantem, pan prezes panem prezesem, a ksiądz księdzem. Tylko postać Borysa Szyca doczekała się pełnego imienia i nazwiska. Lecz w tym przypadku to wiele nie zmienia, bo Jarosław Wnętrzak, to właściciel fermy lisów, które żywcem obdziera ze skóry, ma też kasyno i burdel. Dodatkowo, napastuje przyjaciółkę głównej bohaterki. Źli mężczyźni w „Pokocie” są jak naziści w słabym filmie wojennym, swastykę mają niemal wyrytą na czołach. Choć znalazło się wiele czasu, by wyjaśnić takie, a nie inne postępowanie kobiet, mężczyźni są źli, bo tacy po prostu w tym filmie są. Bez jakiejkolwiek historii, bez wyjaśnienia. A szkoda, bo to chyba największy błąd w tym obrazie.
Prawo mniejszości
Film Agnieszki Holland oprócz tego jawnego przesłania dotyczącego zwierząt, ma jeszcze drugie, szczególnie aktualne w obecnych czasach. Jest to w gruncie rzeczy opowieść o cierpieniu mniejszości. Większość przygniata ją swymi utrwalonymi regułami, potwierdzanymi mocą prawa i religii. Mniejszość nie może się bronić, nie ma żadnych możliwości, a jej głos jest po prostu ignorowany. W sposób genialny podkreśla to scena w kościele, gdy dziecięcy chór śpiewa myśliwską pieśń „Pojedziemy na łów”, która powoli przeistacza się w „Moją krew” Republiki.
To czyni z filmu Holland dzieło uniwersalne, które równie dobrze ogląda się dziś i będzie się oglądało równie dobrze za 30 lat!